Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Bez nieznanych bohaterów nie byłoby niepodległej Polski. Poszukajcie w swojej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście takich bohaterów, którzy zderzyli się z wielką i mało historią ostatnich 100 lat. Opiszcie ich. Weźcie udział w naszym konkursie. Regulamin i informacje o nagrodach na stronie Akademii Opowieści.
Nie robił tego i dalej nie czyni niczego dla osobistych korzyści, pieniędzy, orderów czy sławy. Ten człowiek, tak jak i jego rodzina nie liczą swoich pieniędzy, żeby pomóc Warmii. Herbert mieszka w Niemczech i sam siebie nazywa niemieckim Warmiakiem. To jest bardzo typowe dla rdzennych Warmiaków, którzy zawsze uważali, że najważniejszy dla nich jest Pan Bóg, wiara katolicka, rodzina i warmińska ziemia. Nigdy nie zajmowali się polityką. Byli zdania, że człowiek z człowiekiem zawsze się dogada, dopóki nie zacznie się wtrącać w to polityka. Nieważne, kto sprawuje władzę, bo ona pochodzi od Boga i władzy należy być posłusznym i wobec niej lojalnym.
W okresie międzywojennym mieszkali obok siebie na południowowarmińskiej wsi ludzie, którzy przyznawali się do polskich korzeni, i ci, którzy uważali się za Niemców. Nie było jednak oficjalnych podziałów. Istotne było, że byli katolikami, dobrymi gospodarzami i uczciwymi ludźmi. Byli nawzajem dobrymi sąsiadami i porozumiewali się przeważnie w gwarze, bazującej przecież na pięknym staropolskim języku.
Herbert Monkowski urodził się 8 czerwca 1934 r. w Olsztynie przy Magisterstrasse 6, dzisiejszej ul. Mrongowiusza. Wyzwoliciele spod znaku czerwonej gwiazdy spalili ten dom. Do niemieckiej szkoły im. Hindenburga, dzisiejszej SP nr 2 w Olsztynie, uczęszczał do 20 stycznia 1945 r. Już 21 stycznia próbował z mamą i siostrą uciekać na Zachód. Ku wielkiej wówczas rozpaczy nie wpuszczono ich na pokład okrętu „Wilhelm Gustloff”. Płynęli za „Gustloffem” małym okrętem patrolowym. Na jego oczach tonął potem ten ogromny okręt wypełniony uciekinierami. Ta tragedia śni mu się do dziś po nocach.
Uciekali, żeby ratować życie. Nie była to jednak wtedy ucieczka z ojczyzny na zawsze. Już pod koniec czerwca 1945 r. cała trójka była znowu w zrujnowanym Olsztynie. Ich dom był spalony, więc zamieszkali u babci w Jarotach, czekając na powrót ojca z wojny. Zgodnie z nakazem władz Herbert rozpoczął naukę w polskiej szkole podstawowej, nie znając wcale języka polskiego.
ZOBACZ TAKŻE: Wybitny nawigator z ORP "Orzeł". Z pamięci narysował mapę Bałtyku
W tym samym mniej więcej czasie do Jarot przyjechał spod Torunia jego rówieśnik, Johannes Gehrmann z mamą i dwiema siostrami. Ojciec Johannesa był przed wojną niemieckim policjantem i też nie wrócił z wojny. Zamieszkali u ojca mamy chłopca. Razem z Herbertem chodził do szkoły. Chłopcy bardzo szybko się zaprzyjaźnili i byli ministrantami w bartąskim kościele. Tamtejsza parafia obejmowała wówczas także Jaroty. Po trzech latach odnalazł się w Niemczech ojciec Johannesa i chłopiec z mamą i siostrą wyjechał na Zachód.
W 1949 r. Herbert rozpoczął naukę w zawodzie stolarza. Zdał egzamin czeladniczy i zdobył dwa dyplomy mistrzowskie. W 1957 r. ożenił się z Helgą z domu Bania z Jarot. Z tego małżeństwa urodziły się dwie córki. W 1966 r. po wieloletnich staraniach wyjechał z rodziną do NRF z postanowieniem, żeby nigdy już na Warmię nie wracać. Ciężko mu było opuszczać ukochane strony. Czuł się niemieckim Warmiakiem i takim chciał pozostać do końca życia.
Tu w Jarotach czy w Olsztynie nie chciał i nie mógł już dłużej żyć jako „Fryc” czy „Szwab”. Ukochaną Warmię zabrał w sercu na Zachód i bardzo za nią tęsknił. Kiedy okazało się to możliwe, zaczął organizować autokarowe wycieczki na Warmię i do Olsztyna dla byłych mieszkańców tych stron, którzy tak jak on tęsknili. Odnalazł szybko w Niemczech swojego przyjaciela. Johannes Gehrmann był już wtedy księdzem gdzieś w północnych Niemczech. Korespondowali ze sobą regularnie.
Gospodarcza i polityczna sytuacja Polski w 1980 r. wzbudziła w nim zdwojoną tęsknotę za ojczyzną. Czuł, że ona go potrzebuje, a on może i musi jej pomóc. Razem z żoną i córkami, także z Johannesem, zaczęli organizować pomoc dla Polski. Przez wiele lat rodzina Monkowskich poświęciła swoje prywatne i rodzinne życie pomocy dla Warmii. Herbert przyjeżdżał często do Olsztyna ogromnymi ciężarówkami wyładowanymi darami od niemieckich rodzin. Niejednokrotnie towarzyszyli mu żona Helga i ksiądz Gehrmann. Przywozili też tak potrzebne tu wtedy medykamenty, a nawet wyposażenie gabinetów lekarskich. Nie sposób opisać wszystkich zrealizowanych inicjatyw Herberta. Wszystko, jak to u niego, było perfekcyjnie logistycznie zorganizowane. W tych działaniach współpracował ściśle ze swoim przyjacielem, ks. infułatem Julianem Żołnierkiewiczem. Łącznie ta pomoc dla Warmii zamknęła się kwotą 6,5 mln marek niemieckich.
ZOBACZ TAKŻE: Człowiek, który ma numer telefonu do Kopernika
Nie żyją już Helga Monkowski, ks. Żołnierkiewicz i ks. Gehrmann. Życiowym celem Herberta Monkowskiego było pojednanie między Niemcami i Polską. Wiele lat swojego życia poświęcił temu i dopiął swego. Pod pomnikiem na Westerplatte spotkali się marynarze z krążownika „Schleswig-Holstein” i obrońcy Westerplatte. Przebaczyli sobie nawzajem i uścisnęli dłonie. Brązowa tablica upamiętniająca postać ks. Johannesa wisi w bartąskim kościele, gdzie – jak sam często powtarzał – zaczęła się jego ekumeniczna kariera.
Mimo swojego podeszłego już wieku Herbert Monkowski jest nadal bardzo aktywny. Przyjeżdża bardzo często do Olsztyna, ma tu wielu przyjaciół. Od wielu, wielu lat mieszka w Niemczech, ale powtarza, że tak naprawdę w domu czuje się tu, na Warmii, w Olsztynie, w Jarotach, gdzie ma swoje mieszkanko.
Dalej stara się być potrzebny swojej ukochanej ojczyźnie i tu rozmawia wyłącznie po polsku. O takich ludziach nie wolno nam dziś tu żyjącym zapomnieć.
Edward Cyfus
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
Wszystkie komentarze