Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, WYGRAJ NAGRODY pieniężne! [FORMULARZ]
Opowiemy ją razem z Iwoną Typiak-Kowalską, starszym kustoszem w Książnicy Płockiej. Pracuje w czteroosobowym zespole bibliografii regionalnej; tutaj zbierają wszystko, co dotyczy Płocka i regionu płockiego. Dyrektorka Książnicy Joanna Banasiak nazywa panią Iwonę detektywem w spódnicy. To ona zebrała mnóstwo materiałów o małżeństwie Laszkiewiczów.
– Kiedy szefowa poprosiła mnie w ub.r., żebym wyszukała ciekawe informacje o Janie i Eugenii, to właściwie pierwszy raz o nich usłyszałam... – mówi pani Iwona. – Ale im bardziej wgłębiałam się w ich życie, tym bardziej mnie fascynowali. Bohaterowie z przymusu historii, nikt sobie przecież nie wybiera czasów, w których żyje. Oni w czasie wojny zachowali się... No, jeśli ktoś pracuje w konspiracji, ryzykuje życie – to jest to bohaterstwo.
***
Bez nieznanych bohaterów nie byłoby niepodległej Polski. Poszukajcie w swojej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście takich bohaterów, którzy zderzyli się z wielką i mało historią ostatnich 100 lat. Opiszcie ich. Weźcie udział w naszym konkursie.
Regulamin i informacje o nagrodach na stronie Akademii Opowieści.
***
– W artykule w „Korzeniach” [półroczniku popularnonaukowym Muzeum Mazowieckiego], będącym wspomnieniami Tadeusza Krzechowskiego, zobaczyłam ich po raz pierwszy. Na zdjęciach, oczywiście przedwojennych.
Ona – uczesana gładko, ciemne półdługie włosy, łagodne oczy, pełne, można powiedzieć – zmysłowe usta, biały kołnierzyk przy szyi. I on, Jan. W garniturze, z gęstymi włosami zaczesanymi do tyłu. Bardzo radosny człowiek, oczy i usta ma pełne uśmiechu. Ładna z nich była para – charakteryzuje Iwona Typiak-Kowalska.
Zobaczcie więcej archiwalnych zdjęć i dokumentów
Jan Laszkiewicz urodził się w Lipnie – opisuje w książce „Dzieje harcerstwa płockiego 1912-2012” Andrzej Jerzy Papierowski. Już tam, od roku 1919, był w harcerstwie działającym przy ośmioklasowej szkole, ale naukę musiał przerwać, bo ciężaru edukacji nie wytrzymała rodzinna buchalteria. Chłopak do Płocka przyjechał w 1926 r., już po odsłużeniu wojska w 31. pułku artylerii lekkiej. Pracował w Komendzie Chorągwi Mazowieckiej ZHP, zajmował się organizacją i szkoleniami. 1 września 1937 r. został – już jako harcmistrz – drużynowym 87. Drużyny Mazowieckiej.
– I właśnie harcerstwo, to pełne patriotyzmu i ideałów, połączyło go z Eugenią. Przez nie się poznali, choć ona była z Warszawy – opowiada pani Iwona.
Eugenia urodziła się w stolicy, chodziła do Szkoły Powszechnej przy Narbutta 14; w 1935 r. ukończyła Seminarium Nauczycielskie – prywatną szkołę pani Wołoskiej. Już na emeryturze opowiadała, że spędziła tam najlepsze lata życia. I jeszcze: „Wychowywano nas tak, że nie wolno było sprzeniewierzyć się zasadom, np. miłości. I to jeśli chodzi o ojczyznę, i o drugiego człowieka”.
„Drugi człowiek”, Jan, poznany w harcerstwie („najcudowniejszej organizacji”) został jej mężem w 1938 roku. Zdecydowali się osiąść w Płocku, bo tu była praca. Eugenia uczyła w prywatnej szkole pani Wernikowej, w szóstej klasie uczył się tam wtedy Tadeusz Mazowiecki. Nie, nie był jej uczniem, ale po latach pamiętała, że chłopak był zdolny.
Typiak-Kowalska cieszy się, że ma dostęp do bogatych zasobów archiwalnych, dzięki którym mogła odtworzyć dzieje rodziny Laszkiewiczów. To, co powyżej, znalazła w tekście Anny Ferens w płockiej „Wyborczej” z 1993 r. Pani Eugenia mówiła o wspólnym pierwszym roku małżeństwa w naszym mieście: – Było ciężko, ale bez nienawiści. Ta wolna Polska sprawiła, że ufaliśmy sobie wzajemnie, i to nie jest idealizowanie po latach. We wrześniu 1939 polska młodzież dała dowód wierności wyznawanym zasadom.
– Kiedy przystępuje się do zbierania informacji, najpierw jest ciekawość: kto to był? Człowiek stara się dojść do tego, jak ten ktoś żył, co robił, jak to się odbiło na jego rodzinie? I w pewnym momencie to już przestaje być pracą zawodową, a staje się poznawaniem tych ludzi, zaprzyjaźnianiem z nimi – pani Iwona tłumaczy, jak rozwijała się jej fascynacja Laszkiewiczami. – Mnie przerażają czasy wojny, więc tym bardziej ich szczerze podziwiam.
Jan po wybuchu wojny został ewakuowany wraz z całym urzędem, w którym pracował, do Warszawy. Brał udział w obronie stolicy, wciąż jako harcerz. Potem wrócił do Płocka i został tu zastępcą komendanta Tajnego Hufca Harcerzy. Dwa lata później wstąpił do Polskiej Organizacji Zbrojnej, był zastępcą szefa sztabu oddziału II Komendy Okręgu POZ w Płocku. Kiedy powstał Związek Walki Zbrojnej, a potem scalono oddziały AK, Laszkiewicz został szefem wywiadu w Inspektoracie Płocko-Sierpeckim.
Jego żona weszła od razu do konspiracyjnej roboty. Kiedy Jan prowadził Tajny Hufiec Harcerzy, ona była jego łączniczką. Prowadziła też, jak wielu płockich nauczycieli, tajne nauczanie. Aż do 1944 r., z krótkimi przerwami związanymi z narodzinami dwójki dzieci. Na lekcje jeździła i poza miasto, np. do wsi Podolszyce.
Działalność w AK małżonkowie rozpoczęli jednocześnie już w lutym 1940 r. Eugenia miała pseudonim Kama, pracowała jako szyfrantka przy szefie wywiadu.
Aż przyszedł wrzesień 1943 r. Jedne źródła podają, że był to 10, inne – że 20 września. Wywodzący się z Płocka gestapowiec Wilhelm Ast aresztował Jana, kiedy ten był w pracy, tej legalnej, czyli przy robotach na szosie płońskiej. Eugenia była wówczas w ciąży z trzecim dzieckiem. I na szczęście o tym, co stało się z mężem, dowiedziała się już po wojnie.
Na szczęście, bo to, co spotkało ukochanego, mogłoby stać się zbyt dużym ciężarem...
A los Jana nie oszczędził. Najpierw przez cztery miesiące był okrutnie męczony, katowany na gestapo. Nikogo nie zdradził, nie wydał. – A z pamiętnika Tadeusza Krzechowskiego wynika, że Laszkiewicz miał ogromną wiedzę konspiracyjną – podkreśla pani Iwona z Książnicy. – Byli kolegami w tamtych czasach, Krzechowski pisał tak: „Z Jankiem sporządzaliśmy listy płac dla robotników zatrudnionych na drogach, lecz naszym głównym celem było wstawianie do listy płacy »martwych dusz«, aby w ten sposób dawać spore zasiłki rodzinom aresztowanych AK-owców. Przez doskonałą wizjerkę założoną w drzwiach wejściowych zawsze wiedzieliśmy z Jankiem, kto do nas dzwoni. Wówczas wprawnie i szybko porządkowaliśmy »biuro« z nielegalnej konspiracji. (...) Laszkiewicz, w porozumieniu ze mną, prowadził szeroko zakrojony wywiad przeciwko Niemcom. Razem typowaliśmy kandydatów na dowódców (w miarę potrzeby) Komendy Obwodu, Ośrodka i Placówki, zawiadamiając następnie szyfrem naszych dowódców o wytypowaniu tych kandydatów. W pewnym czasie wyznaczaliśmy również punkty obserwacyjno-wywiadowcze (ruchy wojsk niemieckich, obserwacja Niższego Seminarium Duchownego, gdzie byli zakwaterowani żołnierze SS)”.
Jan został stracony 4 lutego 1944 r. w Pomiechówku. Dziś stoi tam pomnik wzniesiony w 1972 r. autorstwa Gustawa Zemły. Na płycie tuż obok widnieje napis: „Milczący kamieniu zostań na zawsze wymownym świadectwem męczeństwa i śmierci stu tysięcy ofiar obozu hitlerowskiego zamordowanych na III Forcie w Pomiechówku”.
– Męczeństwo Jana Laszkiewicza, jego egzekucja są straszne, okrutne – Iwona Typiak-Kowalska na chwilę milknie. – To jest prawdziwe bohaterstwo. A jednak...
to Eugenia jest mi bliższa, godna podziwu. Tak, wiem, nikt nie powinien tak młodo umierać, tak okrutnie, ale ona, 29-letnia wdowa, została sama z dwójką małych dzieci i trzecim w drodze. I jeszcze ten obóz... Kobiety są jednak bardzo silne, muszą być silne.
Kiedy Eugenia dowiedziała się o aresztowaniu męża – od robotnika, który był tego świadkiem – najpierw wyniosła z domu wszystkie gazetki, wojenną bibułę. Po urodzeniu trzeciego dziecka pod swoją kuratelę wzięły ją koleżanki. Jedną z nich była Krysia Kuleszanka, późniejsza żona Tadeusza Mazowieckiego. Aż hitlerowcy przyszli i po nią – Laszkiewiczowa została aresztowana w sierpniu 1944 r. w Borowiczkach. Córka miała wtedy pięć lat, synowie – jeden cztery lata, drugi zaledwie pięć miesięcy. Opowiadała Annie Ferens: – Czteroletni Leszek biegł za furką, na którą mnie wsadzili, i wołał: „Oddajcie moją mamę”. Jak to dobrze, że córka gospodarzy go schwyciła, bo przecież gestapowiec mógł się odwrócić i strzelić.
Dziećmi zajęli się najpierw obcy ludzie, potem rodzina z Lipna. A Eugenia została osadzona w tym samym więzieniu co wcześniej Jan. Były przesłuchania, bicie, wymuszanie zeznań. Przez całe dwa miesiące. Ale pani Laszkiewicz do końca życia nie potrafiła żywić nienawiści do człowieka, który wydał ją w łapy gestapo. Jednak wyrok przyjęła jak wybawienie. Straszny wyrok – Ravensbrueck. – Żona esesmana [współczuła więźniarce, w więzieniu załatwiała lżejszą pracę, podrzucała coś do jedzenia – red.] powiedziała, że z Ravensbrueck się nie wraca, gdy ucieszyłam się, że to koniec bicia – opowiadała po latach.
Ale miała tę ogromną wolę życia, która sprawiła, że przetrwała piekło, w którym „Niemcy z wyrafinowaniem wszystko obliczyli. Nie. Nie wszystko. Nie uwzględnili, że można przeżyć przypadkiem. Ja mam życie z przypadku. Nawet gruźlica po wojnie jakoś sama się wyleczyła”.
Pani Iwona nie umie się pozbyć podziwu dla Eugenii. Bo po wojnie było też strasznie.
– Gnębili ją strasznie za jej własną i męża przeszłość w AK – opowiada. – Najgorsze były czasy stalinizmu, wyrzucano ją z pracy, szykanowano. A ona mimo to wróciła do harcerstwa i pozostała wierna zasadom.
Laszkiewiczowa po powrocie do Płocka najpierw musiała odnaleźć dzieci, były u rodziny w Lipnie, ale w takim stanie, że potrzebowały pilnej pomocy lekarza. Taki los wojennych sierot. Cała gromadkę trzeba było utrzymać, zarobić na nie. Pracę nauczycielki dostała najpierw, jeszcze w 1945 r., w Ciółkowie. Potem w szkole w Radziwiu, na kilka miesięcy. Nie było mostu i musiała codziennie albo przepływać Wisłę łodzią, albo – w zimie – iść po lodzie. Do tego były problemy lokalowe, ubecja czuwała.
Opowiadała:
– I proszę sobie wyobrazić, że gdy nareszcie wprowadziłam się za zgodą gospodarzy do ich prywatnego domu, wyrzucono mnie z dziećmi stamtąd po dwóch tygodniach. Bo mieszkanie spodobało się ubowcowi
Dopiero w 1949 r. znalazła stałe zatrudnienie – uczyła matematyki w Szkole Podstawowej nr 7, która najpierw mieściła się przy ulicy Królewieckiej; pracowała w niej do emerytury, czyli do roku 1970. W końcu udało się też znaleźć mieszkanie – do 1972 r. mieszkała w kamienicy przy Sienkiewicza 52. I kiedy wydawało się, że los w końcu odwrócił złą kartę, nadeszła kolejna tragedia – w wieku 28 lat zmarł najmłodszy syn. Był wtedy w wojsku, podobno przyczyną było zatrucie pokarmowe.
Ale pani Eugenia nie żyła tylko dla siebie i rodziny. Zaraz po wojnie zaangażowała się w tworzenie płockiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK (pod taką nazwą został reaktywowany po 1989 r.), cały czas współpracowała z Hufcem Płock ZHP. Była nawet przewodniczącą jego Kręgu Seniorów.
– Nawet w komunie przekazywała te wartości, które sobie przyswoiła jeszcze przed wojną i jestem pewna, że jej działalność nie miała nic wspólnego z tzw. czerwonym harcerstwem tamtego okresu – zapewnia Iwona Typiak-Kowalska. – Była jedną z tych osób, które nawet w złych czasach uczyły, jak ważne są wolność i niepodległość. Czego dowodem jest zresztą nadany jej Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Krzyż „za wybitne zasługi w pracy naukowo-dydaktycznej” nadał jej w 1993 r. prezydent Lech Wałęsa. Ona sama podkreślała, że był „ustanowiony jeszcze w 1918 r., więc nie jest komuszy”.
– To, jaka i kim była, oddziaływało na innych – dodaje pani Iwona. – Przecież jej syn Lech Laszkiewicz był w latach 80. opozycjonistą, siedział w więzieniu.
Takiego określenia, śmiejąc się, użyła sama Eugenia Laszkiewicz w rozmowie z Anną Feres. I coś w tym jest, bo nawet syn musiał wycierpieć swoje za niepokorność.
Lech Laszkiewicz działał w płockim podziemiu, był zatrzymany przez peerelowskie służby bezpieczeństwa. Wpadł, gdy przyszedł po tzw. bibułę do mieszkania jednej z działaczek podziemnej „Solidarności”. Siedział w areszcie przy 1 Maja oraz w więzieniu przy Sienkiewicza. Wyszedł w 1984 r. dzięki amnestii, ale tylko po to, by przez pięć lat bezskutecznie szukać w PRL pracy.
– Próbowałam dotrzeć do rodziny Jana i Eugenii, do ich potomków – opowiada Typiak-Kowalska. – Szukałam na Naszej Klasie i Facebooku. Odnalazłam wnuczkę, Magdalenę Bagnicki, mieszka we Francji. Kontaktowałyśmy się na komunikatorze, skierowała mnie do swojego ojca Lecha, który teraz mieszka w Warszawie. Niestety, nie chciał rozmawiać...
Może to kwestia wieku, a może pozostała niechęć do Płocka? Pani Iwona przypomina nasz artykuł z grudnia 2004 r. Zaczynał się tak: „Policjanci przewrócili na chodnik niewinnego 64-letniego emeryta, powykręcali mu ręce, skuli kajdankami, wozili po mieście bez słowa wyjaśnienia”.
Lech Laszkiewicz mieszka w Warszawie, 13 listopada przyjechał do Płocka odwiedzić znajomych. Wracał z żoną wieczorem do domu siostry. Jest starszym, szczupłym panem, chodzi wolno, bo ma chorą nogę. Przy ul. Batalionów Chłopskich do państwa Laszkiewiczów podeszło dwóch mężczyzn, powiedzieli, że są z policji i zażądali dokumentów”.
Kiedy mężczyzna poprosił o wylegitymowanie się, wykręcili mu ręce do tyłu, skuli kajdankami. Tak samo potraktowali jego żonę. „Pan Lech opowiada, że mężczyźni krążyli z nimi samochodem po całym osiedlu, komuś ich pokazywali. Dopiero po jakimś czasie podjechali pod budynek komendy policji przy Słowackiego. – Myślałem, że to jacyś bandyci, przecież to, co zrobili, to był zwykły bandycki napad. Trochę mi ulżyło, gdy zobaczyłem, że przyjechaliśmy na komendę – opowiadał. Z relacji mężczyzny wynika, że nikt mu nie powiedział, dlaczego został zatrzymany. Jego żona dostała ataku histerii, ale funkcjonariusze odmówili wezwania lekarza. – Zażądałem nazwiska policjanta, który mnie zatrzymał. (...) Policja nie przedstawiła Laszkiewiczowi żadnych zarzutów, nie przeprosiła jednak za pomyłkę. Mężczyzna złożył skargę w komendzie, musiał też iść do lekarza, prawdopodobnie na tle nerwowym dostał zapaści”.
Dla syna pani Eugenii było to traumatyczne przeżycie. Mówił nam, wspominając czasy swej opozycyjnej działalności: „Znało się [wtedy] wszystkich esbeków, chodzili w cywilnych ubraniach, ale zawsze się legitymowali. Potrafili przesłuchiwać dzień i noc, czasami po prostu dręczyli. Ale nigdy mnie nie poniżyli jak ci dwaj”.
Zbójnicka rodzina? Nie. Bohaterska.
Dziękujemy Muzeum Mazowieckiemu za udostępnię archiwalnych zdjęć.
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, a także dzisiaj – zawsze byli wolni.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników. Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ.
Na opowieści o bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze