Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
W Tanowie trzeba skręcić w lewo i jechać do końca. Tam utwardzona droga przechodzi w piaszczystą i zaczyna się las. Potem jeszcze trochę jedzie się tym lasem.
Pierwszy raz trafił tu w 1987 r. Właśnie czegoś takiego szukał. Budynek bez adresu. Idealny.
Opowiadanie „Pudło” Leszka Szarugi o więziennych doświadczeniach Marca ’68 wydrukowali na sitodruku przy użyciu prawdziwej farby drukarskiej.
Być może nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie spotkanie w domu przy ul. Wyspiańskiego. Dom, za którym były ogródek i kurnik, należał do rodziców „Piguły”. Ojciec pływał po świecie na statkach handlowych, więc na imprezach był powiew Zachodu, który można było kupić w Baltonie.
– Podczas długich rozmów do późna w nocy piliśmy amerykańskiego Smirnoffa, na którego etykietce był napis „Lwów” po angielsku, więc traktowaliśmy to jako czyn patriotyczny – śmieje się Paweł Bartnik, dzisiaj radny PO, a wtedy działacz studencki. – To w tym domu podejmowane były wtedy nasze najważniejsze decyzje.
„Piguła” studiował na Wydziale Ekonomicznym Politechniki Szczecińskiej (w 1984 r. ten wydział został wcielony do tworzącego się Uniwersytetu Szczecińskiego), gdzie obowiązywał nonszalancki sznyt przyciągający „wiecznych studentów”, buntowników, animatorów kultury, a nawet muzyków undergroundowych kapel. O sensie bytu i polityce rozmawiali w lokalu Szarotka na Pogodnie, gdzie stała szafa grająca, a bułgarskie i węgierskie wina sprzedawali na butelki bez zakąski.
Koledzy „Piguły” z uczelni Mariusz Nosek i Tomasz Żebrowski w Sierpniu ’80 pojechali do Trójmiasta i nawieźli antyrządowych ulotek. Tak zaczęły się ich kontakty z niezależnym ruchem studenckim. Jego też wciągnął wolnościowy zryw. Dom przy ul. Wyspiańskiego latem 1980 r. stał się nieformalną siedzibą komitetów założycielskich Niezależnego Zrzeszenia Studentów szczecińskich uczelni. „Piguła”, choć z polibudy, trzymał z humanistami z Wyższej Szkoły Pedagogicznej.
Wspólnie z Krzysztofem Samulakiem i Mirosławem Bojarskim założyli Studencką Oficynę Wydawniczą SOWa, która działała nielegalnie, poza cenzurowanym obiegiem, korzystając z karnawału pierwszej „Solidarności”. Mieli powielacz spirytusowy, ale drukowali też na lewo w uczelnianej poligrafii. Śledzeni przez esbeków wydrukowali np. „Traktat moralny” Czesława Miłosza, „Aż do wymiotów” Guntera Grassa, „Ja wiem, ze to niesłuszne” Stanisława Barańczaka, „Wspomnienia polityczne” Stefana Kisielewskiego.
To wtedy, poprzez konspiracyjne kontakty na Akademii Rolniczej, „Piguła” poznał żonę Danutę Lisak.
Wrocław ma swoją historię 90 mln zł należących do „Solidarności”, przed stanem wojennym wykradzionych (czyli uratowanych przed SB) przez Józefa Pioniora. Szczecin ma nieznaną historię wywiezienia dwóch ton papieru, który był wtedy bezcenny.
– Na jedną z imprez w domu „Piguły” przyprowadziłem Mirosława Chojeckiego [szef legendarnej, podziemnej oficyny NOWa; w marcu 1980 r. Chojecki został tymczasowo aresztowany, w więzieniu prowadził głodówkę protestacyjną, wyszedł po Sierpniu ’80 – przyp. az], którego zaprosiłem wtedy do Szczecina – opowiada Andrzej Kotula, działacz NZS i demokratycznej opozycji z czasów PRL.
Po spotkaniu z Chojeckim „Piguła” pojechał do Warszawy, gdzie szkolił się, drukując „Robotnika” (pismo Komitetu Obrony Robotników nawiązujące do pisma PPS pod tą samą nazwą) w podziemnych drukarniach NOWej. Tam nauczył się techniki sitodruku. Potem, po powrocie do Szczecina, szlifował rzemiosło w drukarni pierwszej „Solidarności” przy ul. Małopolskiej, gdzie mieli nawet offset.
– Można powiedzieć, że dostaliśmy od Chojeckiego franczyzę – wspomina „Piguła”. – Robiliśmy w Szczecinie dodruki książek NOWej pod ich szyldem, ale na własny rachunek. Wciąż drukowaliśmy też własne książki.
W 1981 r. „Piguła” był już poważnym podziemnym drukarzem i wydawcą (w konspiracji kariery robiło się szybko, jak na wojnie). Niektóre pozycje, promujące ideę utworzenia w Szczecinie uniwersytetu, sygnowali nazwą Sorbona.
W latach 80. wolne słowo było cenne jak każdy towar deficytowy w PRL. „Piguła” i jego współpracownicy opanowali sztukę konspiracyjnego barteru, jeżdżąc po Polsce i wymieniając swoje książki na pozycje innych podziemnych wydawnictw. On odpowiadał za najtrudniejszą część wydawniczej działalności – logistykę. Komunistyczne państwo trzymało rękę na sprzedaży farby drukarskiej i papieru. Nawet kupno kilku ryz papieru było problemem. Trzeba było się wylegitymować dowodem osobistym, a informacja trafiała do służb.
CZYTAJ TAKŻE: Spieszył nam z pomocą, gdy było niebezpiecznie. Jacky od zadań specjalnych
„Operacja Skolwin” była więc wielkim sukcesem. Dzięki ludziom z „Solidarności” jesienią 1981 r. kupili na lewo z papierni Skolwin górę papieru. – Były tego dwie tony. Wciąż pamiętam, jak żuk usiadł pod jego ciężarem – wspomina „Piguła”. – Pocięliśmy papier na format A4 i mieliśmy zapas nie do wyczerpania.
Wkrótce okazało się, że ich cenny towar jest zagrożony, bo generał Wojciech Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. „Piguła” zgłosił się z kolegami do Andrzeja Milczanowskiego, który był już wtedy w Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego (w nocy z 14 na 15 grudnia 1981 r. reżim spacyfikował ten strajk, używając czołgów i oddziałów ZOMO). Usłyszeli od Milczanowskiego krótkie: „Róbcie swoje”.
Na początek, razem z Romanem Strakowskim, najlepszym specem od sitodruku, wcielił w życie plan wywiezienia lewego papieru składowanego na WSP. Jakimś cudem bezpieka nic o nim nie wiedziała. Godzina milicyjna, patrole na ulicach, szpicle, a oni prywatnymi autami rozwożą setki ryz papieru po mieszkaniach znajomych.
Wiele wskazuje na to, że pierwsza szczecińska podziemna drukarnia czasów stanu wojennego została uruchomiona w prywatnym mieszkaniu na Pomorzanach przez „Pigułę”.
– Od pierwszych dni stanu wojennego rozumiałem, że muszę związać się ze strukturami „Solidarności”, nie chciałem działać po studencku, na pałę – wspomina dzisiaj. – Po pierwsze zacząłem się ukrywać. Wiedziałem, że dom rodziców jest obserwowany i nie mogę się w nim pojawić. Zakonspirowaliśmy się. Wymyśliliśmy cały system haseł, mających nas zabezpieczać przed szpiclami. Ale pewnego dnia mój kolega Ziemowit Brzycki przychodzi do gospodarza „naszego” mieszkania i zamiast hasła, mówi: „Bo my mamy razem z »Pigułą” tu drukować”. Gospodarz się wściekł: „Ja nie chcę takiej studenckiej konspiracji!”.
Po kilku dniach mieli już inny lokal, a „Piguła” poprzez swoje uczelniane kontakty związał się z Solidarnością Podziemną Politechniki Szczecińskiej, czyli grupą Jana Otto. Drukowali podziemne pismo „BiS” (Biuletyn Informacyjny Solidarności).
„Piguła” i jego współpracownicy weszli w stan wojenny ze sprzętem, papierem i wielkim zapasem farb, ale problemem były lokale na drukarnie. Każdy, kto udostępniał im mieszkanie, ryzykował więzieniem. Dlatego wciąż je zmieniali.
– Naszym najbezpieczniejszym lokalem było wtedy mieszkanie córki oficera kontrwywiadu SB – śmieje się „Piguła”.
Były wpadki. Mieli lokal przy ul. Księżnej Anastazji, w którym drukowali co wtorek. W poniedziałek „Piguła” poszedł na obchód i zauważył pod domem samochód, a obok niego górę petów, kilka samochodowych popielniczek. Tyle wypalić mogli tylko czatujący w nim esbecy z obserwacji. „Piguła” uprzedził „Adafa” (Marek Adamkiewicz, działacz studencki, skazany cztery lata później za odmowę złożenia przysięgi wojskowej), żeby nie przychodził. Miał nosa, bo we wtorek ekipa SB weszła do tego lokalu. Zabrali ich zasłużony spirytusowy powielacz. Ale ich nie złapali.
Kiedy indziej pracował w podłym lokalu na północy Szczecina, w którym było otwarte, wciąż wybijające szambo. Smród, nie do wytrzymania, przeszywał wszystko. „Piguła” miał wrażenie, że z powodu tego smrodu ludzie na ulicy się za nim oglądają.
– Pewnego dnia miałem po prostu dość, nagle poczułem potrzebę zmycia tego smrodu, nad która nie mogłem zapanować – wspomina „Piguła”. – Postanowiłem odwiedzić rodzinny dom i łazienkę, licząc na to, że już go nie obserwują.
To był błąd, bo pod domem czaili się ludzie z SB.
W więzieniu w Wierzchowie był oddział dla internowanych działaczy podziemia. W lutym 1982 r. klawisze ciężko pobili tam „politycznych”. W kwietniu umieścili tam „Pigułę”. Pewnego dnia kryminał odwiedziła szwajcarska delegacja badająca, czy działacze „Solidarności” są humanitarnie traktowani.
– Szwajcarzy zapytali „Pigułę”, czy ma jakiś problem – opowiada Michał Paziewski, który siedział z nim w jednej celi (Paziewski już w latach 70. związał się z Komitetem Obrony Robotników, a w czasie karnawału „S” pracował w niezależnym tygodniku „Jedność”). – „Piguła” odparł, że ma problem z mszycami w więziennym ogródku.
Paziewski wspomina „Pigułę” z więzienia jako człowieka, który zarażał innych swoim pogodnym usposobieniem i specyficznym poczuciem humoru, bezczelnego w stosunku do klawiszy. „Piguła” z kolegami założyli w kryminale klub samopomocowy WRAK PRL (Więzienna Rada Aprowizacyjno-Konsumpcyjna). Niezrażony otaczającą go rzeczywistością za kratami drukował znaczki „Poczty Solidarności” i organizował kursy podziemnego druku.
– Wykład zaczynał zawsze od słów „Drukować można na wszystkim, nawet na gównie” – opowiada inny działacz podziemia.
W stanie wojennym, po wielu wpadkach, w podziemiu brakowało farby, a nielegalne dostawy z Zachodu, na które polowała bezpieka, były niewystarczające. Nikt nie wie już, kto wymyślił „farbę” produkowaną z szarej pasty BHP do szorowania robotniczych rąk i pigmentu, który można było kupić w sklepach plastycznych (na takiej „farbie” drukowała potem cała podziemna Polska). Wiadomo, że to „Piguła” wymyślił za kratami „budyń” czyli farbę drukarską z mąki, wody i pasty do butów. Była gęsta, więc zapychała „sita”, ale potem chemicy z Politechniki Szczecińskiej pracujący dla podziemia poradzili sobie z tym problemem.
– Do barwienia świetnie nadawała się też sadza. Najlepsza była ta z piecyków gazowych – opowiada „Piguła”.
Po wyjściu z więzienia wciąż szkolił pracujących dla podziemia drukarzy. Do Szczecina przyjeżdżali m.in. ludzie z osławionej, wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy.
– Nigdy nie znałem ludzi, których szkoliłem – wspomina. – Oni też nie znali mojego nazwiska. Po prostu Heniu przekazywał mi adres, pod który szedłem o umówionej porze. Tam robiłem krótki kurs i wychodziłem. Zresztą, potem Heniu też został „wykładowcą”.
Podziemni drukarze uczyli się od „Piguły” fachu na konstytucji PRL. Gdyby wpadła bezpieka, nie mogli im zarzucić, że drukują „bibułę”. Trudno było sobie wyobrazić proces za druk komunistycznej konstytucji.
Mijający go przechodnie dziwili się, że latem zakłada rękawiczki. On tłumaczył, że ma łuszczycę. W rzeczywistości delikatna skóra cierpiącego na alergię „Piguły” nie znosiła rozpuszczalników i benzyny, którymi podziemni drukarze myli po robocie ręce (wtedy nie było na rynku lateksowych rękawiczek). Zawsze miał więc na dłoniach ślady farby, które jako dowód przestępstwa mógł zauważyć byle patrol.
Kiedy siedział w więzieniu, wyrzucili go ze studiów. Na wolności bezpieka wzywała go na przesłuchania. Grozili, namawiali, żeby wyjechał z Polski na Zachód. Wisiał nad nim pobór do komunistycznego wojska. Mecenas Jerzy Chmura, broniący wtedy w procesach politycznych, podpowiedział rozwiązanie: osoba prowadząca samotnie gospodarstwo rolne nie podlega służbie zasadniczej. Tak „Piguła” został rolnikiem. Za pieniądze pożyczone od rodziny kupił ziemię na Gumieńcach, które były wtedy zagłębiem badylarzy. W wyniku tego schowek z nielegalnymi książkami znajdował się pod klatkami z królikami, w szopie na posesji przy ul. Harnasiów. W 1983 r. wziął ślub z Danutą. Wciąż drukował. Jego wspólnikiem w tym procederze był wtedy niezrównany Bogusław Kamiński.
Pewnego dnia jechał swoim fiatem combi wypełnionym nielegalnym towarem – papierem, matrycami i elementami do ramek – do Poznania. Był zmęczony, pewnie dlatego w nocy w Gorzowie przejechał przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Obok jechał patrol. Zatrzymali go, wzięli do kontroli do „suki”. Pytali, kim jest i co tu robi. „Piguła” odparł, że rolnikiem, który jedzie z płodami rolnymi na giełdę w Poznaniu.
– Idź sprawdź – rzucił milicjant do towarzyszącego mu człowieka z ROMO (Rezerwowe Odwody Milicji Obywatelskiej, czyli podtatusiali rezerwiści, którzy w latach 80. wspierali reżim).
„Piguła”: – Byłem pewny, że zaraz pójdę siedzieć. Koc przykrywający mój towar przesunął się i było widać, co wiozę.
– I co? – rzucił milicjant do ROMO-wca lustrującego zawartość fiata combi.
– Zwykła zielenina – usłyszał w odpowiedzi, a „Piguła” uświadomił sobie, że po drugiej stronie też mogą się trafić porządni ludzie.
CZYTAJ TAKŻE: Historia z PRL: sprawa Robineau, czyli największa szpiegowska afera Szczecina
Mijały lata. Kolejne meliny, ramki, farba, białko, powielacze, książki, bibuła, twarze działaczy i esbeków. Marazm dziesiątkowanej aresztowaniami i emigracją podziemnej „Solidarności”. I propozycja będąca zwieńczeniem kariery – poprowadzenia drukarni zarządu regionu podziemnej „Solidarności”, której liderem był Andrzej Milczanowski.
„Piguła” miał już wtedy na odludziu pod Tanowem (wtedy była to senna wieś) kawałek ziemi, na którym stały budynki po lisiej fermie i chłodni. Drukowali tam m.in. wydawnictwa zarządu regionu i podziemny miesięcznik „Obraz” wydawany w Szczecinie od 1983 r. przez Niezależny Zespół Solidarnościowy (pracowali dla niego m.in. dziennikarze, którzy w stanie wojennym stracili pracę).
Drukowali tam do ostatnich dni komuny. Kiedy 4 czerwca 1989 r. w Polsce trwały pierwsze częściowo wolne wybory będące wynikiem rozmów Okrągłego Stołu, „Piguła” z kolegami palił na działce pod lasem „zwłoki teściowej”. Tak nazywali odpady po podziemnej produkcji, np. źle zadrukowane kartki. To był koniec.
„Piguła”, czyli Piotr Zalewski, w nowej Polsce zamieszkał z żoną pod lasem w malutkim domku przy dawnej podziemnej drukarni w Tanowie.
– Myślałem, że odsapnę, zostanę tu na kilka lat, ale tak jakoś wyszło – opowiada.
Żyją z małego gospodarstwa rolnego. „Piguła”, który kiedyś godzinami potrafił opowiadać o produkcji farby, dzisiaj zapala się, mówiąc o kozich serach, które robi w swojej małej manufakturze (mają dwie kozy). Czasami odwiedzają go ci, którzy jeszcze go pamiętają (drukarzy znali tylko nieliczni działacze). Jedzą ser, odkorkują wino, powspominają.
„Piguła” w nowej Polsce nie udzielał się publicznie. Dwa lata temu nie wytrzymał. Wstąpił do straży Komitetu Obrony Demokracji, który organizował wtedy wielotysięczne manifestacje przeciwko władzy PiS, której styl stoi w sprzeczności z przekonaniami i smakiem „Piguły”. Nie ogląda państwowej telewizji, przestał nawet słuchać ukochanej Trójki.
Jedyny tytuł, przy którym w 1981 r. przestrzelili z nakładem, było opowiadanie „Pudło” Leszka Szarugi. Wydrukowaną przez „Pigułę” książką zapchane były kolporterskie skrzynki kontaktowe w całej Polsce. Jedna z paczek została w domu rodziców pewnego działacza studenckiego, którzy w panice po przeczytaniu dekretu o stanie wojennym, zakopali ją (wcześniej starannie zabezpieczając) pod krzakiem czarnej porzeczki.
Przez lata wracał pomysł, aby ją wykopać, ale nigdy się do tego nie zabrali.
Bo właściwie co by z tym „Pudłem” mieli teraz zrobić?
***
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze