Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Fotograf zazwyczaj nie zostawia zdjęć własnej facjaty, a Józio był profesjonalnym fotografem w każdym calu (jego album podarowano papieżowi Piusowi XI), i to w czasach, gdy trzeba było targać ze sobą kilogramy sprzętu. Kochał aparaty, mozolne ustawianie naświetlenia, ostrości i magię chemikaliów w ciemni. Dlatego być może jego najbardziej znane zdjęcie to zamglony czarno-biały półprofil: krótka fryzura, pyzate policzki, nos kartoflany, patrzy gdzieś przed siebie. To Józef Oppenheim, prawdziwy facet, wielki duchem i czynami, ulubiony, wręcz ukochany tatrzański ratownik.
Przyjechał do Zakopanego w 1910 r. z akademicką wycieczką. Warszawiak z urodzenia, Żyd półkrwi, komunista. Miał 23 lata. Każdy jeździł w Tatry, od malarzy po pisarzy, filozofów i mistyków. Jeżdżono po piękno przyrody, widoki tatrzańskich szczytów, zdrowie, ale też po patriotyczne natchnienie. Polski wprawdzie ciągle nie ma, ale właśnie podhalańscy górale to polskość najprawdziwsza, pradawna, lud silny i honorny, esencja miłości ojczyzny, kwiat narodu.
Zanim Oppenheim pojawił się w Zakopanem, zdążył działać w III Proletariacie, antycarskiej, wojowniczej partyjce wieszczącej wyzwolenie świata na drodze robotniczej rewolucji. Drukował bibułę w tajnych drukarniach, po związanych prześcieradłach uciekł z rosyjskiego aresztu. Studiował w całej Europie: od Nancy i Fryburga po Berlin i Lwów. Do dyplomu został mu jeden egzamin, lecz góry okazały się silniejsze. Został w Zakopanem.
W miejskiej legendzie zanotowano, że najpierw poznały się na Oppenheimie owczarki podhalańskie; nawet te agresywne tuliły mu się do nóg. Potem kobiety, bo Józio uchodził za casanovę, i na końcu reszta. Był jednym z najbardziej rozpoznawalnych zakopiańczyków, królem życia, słynnym dancingowym tancerzem.
Lecz nie tylko za to Podhale pokochało Oppenheima. Wśród przyjezdnych z całej Polski, ale też między rodowitymi góralami, gorliwymi katolikami, ten czerwony Żyd wydeptał sobie pozycję jak mało kto.
W 1909 r. w lawinie pod Małym Kościelcem nad Czarnym Stawem Gąsienicowym zginął kompozytor i taternik Mieczysław Karłowicz. Niespełna rok później gen. Mariusz Zaruski, szczery polski patriota i endek, założył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Oppenheim – prowadził wówczas na zakopiańskiej Łukaszówce Gospodę Włóczęgów, dom turystyczny Akademickiego Związku Sportowego – uczył się narciarstwa i taternictwa. W 1912 r. złożył przysięgę tatrzańskiego ratownika. W pierwszej wyprawie ratowniczej szedł po ciało Klimka Bachledy, legendarnego przewodnika, który zginął na Małym Jaworowym.
A kiedy wybuchła I wojna światowa, z której wyłoni się Polska, endek Zaruski mianował Żyda i komunistę Oppenheima szefem TOPR-u. Podobno dlatego, że wszyscy inni poszli wojować, a on, internacjonał i zwolennik walki klas, wojnę burżujów i imperialistów miał gdzieś. A może Zaruski po prostu poznał się na człowieku żelaznego charakteru, wierności, oddania ludziom i krajowi, choć nie bił się z karabinem o niepodległość?
Oppenheim szefował TOPR-owi przez 25 lat, najdłużej ze wszystkich naczelników. Wiele razy ryzykował życie. Nieżyjący już Michał Jagiełło, taternik, naczelnik Pogotowia, w III RP wiceminister kultury, rozpytywał w latach 60. XX w. starych górali o Oppenheima. „Nigdy nie powiedzieli złego słowa o tym, że był czerwony” – wspominał. „Nie wytykali mu bezbożnictwa. Nigdy nie padło ani jedno zdanie o jego żydostwie. Józio był dla nich kimś. Przyjacielem, choć szefem. Nie mam pojęcia, jak to zrobił”.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kto przyszedł zastrzelić Oppenheima
Bywało, że za wyprawę ratowniczą Oppenheim nie wypłacał uczestnikom grosza, choć już gen. Zaruski ustalił wysokość TOPR-owskiej dniówki. Mówił wtedy o ratowanym: „To jakiś biedny student, jakiś malarz, poeta”.
Ale bywało, że oznajmiał: „Tego kupca z Łodzi, Żyda, policzymy za trzech uratowanych”.
Gdzieś od lat 20. zaczęły ginąć legitymacje TOPR-u. Z półsłówek ratowników można było wysnuć, że dostają je komuniści uciekający na Zachód. A gdy zaczęła się wojna domowa w Hiszpanii, legitymacje ginęły na potęgę. Trudno sobie wyobrazić, by pobożni, konserwatywni górale prowadzili przez Tatry ochotników do Czerwonych Brygad. Tyle że najpewniej prowadzili, m.in. Józek Krzeptowski, król wojennych kurierów. I nie pytali, czemu prowadzą, skoro chciał tego Opcio.
Ale też – dowiedział się kiedyś Jagiełło – już po rozbiorze Czechosłowacji w 1938 r. kilku TOPR-owców biegało na południową stronę Tatr, aby podglądać słowackie wojsko i niemieckich oficerów, którzy we wrześniu 1939 r. zajęli Zakopane.
Oppenheim przez ćwierćwiecze zarządzania TOPR-em uczynił z niego służbę górską na światowym poziomie, profesjonalną, sprawną, zaangażowaną. Nie policzymy, ilu ludzi zawdzięcza jej życie i zdrowie.
Może Oppenheim, czerwony Żyd, knajpiarz i bezbożnik, człowiek wielkiej odwagi i prawości, spodobał się góralom, bo nie był góralomanem i kochał góry. Albo dlatego, że pozwalał na bliskość, choć sam jej nie odwzajemniał – wolał słuchanie od zwierzeń. Szanował prawdziwą odwagę, bo sam był niebojący. Gardził pozerstwem; niewielu wiedziało o jego górskich wyczynach. Przymykał oczy na drobne niesubordynacje, bo sam nie znosił regulaminów.
Rafał Malczewski pisał: Umiał i lubił się wybyczyć w górach czy dolinach, po schroniskach, pod wantą, w kolibie czy wreszcie w klubie... Był romantykiem w głębi duszy i optymistą i wierzył, że ludzie nie są źli, wierzył, że słabszego nie należy bić. W dużo obłędnych rzeczy wierzył.
Za wiarę w „obłędne rzeczy” niektórzy ludzie bywają kochani.
Gdy wybuchła II wojna światowa, Oppenheim pojechał na wschód, a Zakopane rychło stało się miastem tylko dla niemieckich rekonwalescentów wojennych, kuracjuszy z III Rzeszy i młodzieży z Hitlerjugend oraz miejscem działalności Goralenvolk, największej polskiej kolaboracji czasów II wojny. Nie było tu miejsca dla Żyda, który na dodatek nie ukrywał pochodzenia, choć nie był do niego przywiązany. Zabrał pieniądze Pogotowia i dotarł do Kowla, gdzie znalazł przytulisko u kobiety, siostry rosyjskiego rewolucjonisty.
Potem zjawił się w Warszawie; podczas powstania nosił rannych z ewakuowanego szpitala na ulicy Hożej. Wyszedł z płonącego miasta wśród tysięcy mieszkańców do Pruszkowa. Jeszcze trwała wojna, gdy znów był w Zakopanem. Starzy członkowie TOPR-u chcieli go na naczelnika. Lecz wygrała intryga.
Podczas okupacji TOPR przemianowano na Tatra Bergwacht. Szefem służby został Zbigniew Korosadowicz, wspinacz takiej klasy, że Oppenheim nie dorastał mu do pięt. Tyle że Korosadowicz miał marny charakter: straszył ratowników zesłaniem na roboty do Rzeszy (choć również bronił przed wywózką), pisywał w gadzinowej prasie, robił dla Niemców mapy Tatr.
Ale w lutym 1945 r. zespół Korosadowicza poszedł na słowacką Zwierówkę ratować ze szpitala rannych sowieckich partyzantów. Wyprawa zdawała się szaleństwem – szefostwo świeżo zainstalowanego w Zakopanem NKWD zmusiło do niej ratowników, grożąc im śmiercią – lecz zakończyła sukcesem. Powiadano, że dla Korosadowicza była to przepustka na przyszłość.
Kiedy więc ratownicy chcieli Oppenheima na naczelnika, Korosadowicz wytoczył najcięższe zarzuty: Józio, jeszcze przed wojną, zdefraudował kasę TOPR-u. Sąd koleżeński Pogotowia go uniewinnił, ale też odrzucił jego oskarżenia pod adresem Korosadowicza.
Oppenheim zaszył się w domu na Krzeptówkach, który zapisała mu czeska narzeczona jeszcze sprzed wojny Julia Steinhilber (zmarła na raka w Krakowie). Mieszkał tam z Wandą Gentil-Tippenhauer Widigierową, „Rudą Wandą”, która dla niego rozwiodła się z mężem. Organizował domy wczasowe na pobliskim Groniku.
28 lutego 1946 r. do domu Józia zapukało dwóch (może trzech, nie wiadomo) mężczyzn. Zastrzelili Oppenheima, a Wandę ciężko zranili. To byli partyzanci od „Ognia” – majora Józefa Kurasia – dla jednych bohatera, dla innych bandyty. Zabito ich tak szybko, że nie zdążyli opowiedzieć, dlaczego napadli na Opcia.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kozica z TOPR-u
Przyjęło się, że mord miał tło rabunkowe, tylko czemu nic z domu nie zginęło? Inne motywy: ukrycie złodziejstwa (w tworzonych właśnie domach wczasowych na Groniku kradziono na potęgę) albo mord o podłożu antysemickim. „Ogień” odgrażał się, że wygna z Podhala Żydów, a Oppenheim i Wanda Gentil-Tippenhauer to Żydzi do potęgi, z krwi, wyglądu i nazwiska.
Ale przecież „Ogień” wiedział, jakim szacunkiem darzą Oppenheima górale, dzięki którym mógł kontynuować walkę, więc nie powinien pozwolić sobie na takie ryzyko. Niektórzy mówią, że zabójstwo Józia mogło być też skutkiem zaszłości sprzed wojny.
Pochowano go na zakopiańskim cmentarzu przy Nowotarskiej, a nie na cmentarzu dla zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. Pogrzeb był skromny – żadnego ratownika, nikogo z władz Zakopanego. Niby dla nowej władzy był idealnym bohaterem – lewicowiec, więzień caratu, rewolucjonista, poważał podhalański lud i przyjaźnił się z chłopstwem – a jednak coś nie pasowało.
Jego nagrobek odnowiono już w III RP. Patronuje zawodom narciarskim. Jeszcze za PRL jego imię nosił TOPR. Tylko nie wiedział o tym pies z kulawą nogą.
Wszystkie komentarze
I jeszcze... Jest mi wstyd, że do tej pory nie udało mi się zapalić znicza na jego grobie. Nadrobię. A tym, którzy chcieliby się o nim dowiedzieć więce, polecam książkę "W stronę Pysznej".
Te pamietne wyrypy:)
takich historii jest wiele (niestety) i nie tylko polskich...
polecam "Gdzies we Francji" - Andrzeja Przypkowskiego (Polaka ale autentycznego uczestnika francuskiego ruchu oporu) jak to toczyly sie po wojnie losy nieznanych bohaterow i znanych kolaborantow...
Niech prawda prawdę znaczy, a sprawiedliwość-sprawiedliwość. Może doczekamy jeszcze tych czasów.
Przy czym główną autorką jest Wanda Gentil-Oppenheim, jej nazwisko zniknęło po pierwszym wydaniu. Przykre...
fakt.
I kto to uczynił,bo dlaczego wiadomo!!!