Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
Dwóch dziadków, obaj różni. A między nimi te same wnuczęta, w tym Jerzy. Pierwszy dziadek – Tadeusz Zgierski-Strumiłło – to człowiek – instytucja, człowiek – niepokój; podróżnik, nauczyciel, rozmiłowany w Wagnerze, filozofii, patriota (pozytywistyczny, nie romantyczny). Drugi – Jan Illg – łagodny, uroczy, adorujący kobiety, radca prawny.
Jerzy Illg (redaktor naczelny wydawnictwa Znak, publicysta, krytyk literacki): – Wiele ich różniło, ale łączyło to, że dla obu ważna była Polska. Wiem, wiem, dziś mamy już dość słuchania o patriotyzmie, obrzydzono nam go doszczętnie; wielu ma go na sztandarach, obnosi się z nim, a tak naprawdę nie rozumie, czym jest. Moi dziadkowie uczyli patriotyzmu codziennego, cichego – to praca nad sobą, mądre wychowywanie dzieci, miłość do literatury i sztuki. Są dla mnie ważni, łączą nas z tym najlepszym ze światów, którego dziś nie można już dotknąć. Chociaż...
Jest w naszej rodzinie szafa wypełniona setkami zeszytów. To pamiętniki dziadka Tadeusza Strumiłły, które pisał, odkąd skończył 13 lat. Kapitalne opisy codzienności, świadectwo epoki, ale też autoportret wiecznie poszukującego człowieka. Tak, czytam je. Jestem w tomie z roku 1950, wtedy się urodziłem. Ciekaw jestem, co tam napisał.
Zanim te dwie rodziny się połączyły, najpierw były Książniczki i pradziadek. Miejscowość w zaborze rosyjskim, a zaledwie 12 kilometrów na północ od Krakowa, nad rzeką Dłubnią. Tutaj pradziadek Władysław Zgierski-Strumiłło postanowił zbudować dom – nie drewniany dworek z kolumienkami, a budynek z czerwonej cegły klinkierowej.
Pisał pradziadek Władysław w swoich pamiętnikach (pamiętnikarstwo przeszło później z ojca na syna): „Buduję dom w Książniczkach, który będzie kosztował z 10 000 rubli! Cóż to jest? Jak się na to zapatrywać? Dom nie będzie wystawny, ale z materiałów trwałych doskonałego gatunku, obszerny i wygodny. (...) Trwałe, porządne budynki stanowią razem z innymi realnościami bogactwo narodowe. (…) Jeżeliby więc żaden z Was nie osiadł w nim na stałe, niech to zostanie Waszą wspólną własnością – niech będzie jednym z łączników serdecznie miłującej się rodziny, o podtrzymanie i rozwój którego wspólnie powinniście dbać. A w razie jakiego niepowodzenia w życiu będzie to przytułkiem dla każdego z Was, będzie to rodzajem przerwy na wypadek klęsk życiowych”.
O Książniczkach opowiada Jerzy Illg w kwartalniku „Naddłubniańskie pejzaże”: „Rodzinna siedziba mojej mamy, Teresy Illgowej z domu Strumiłło, stała się symbolem – z jednej strony – Arkadii, krainy beztroskiego dzieciństwa jej i trójki rodzeństwa, z drugiej – bezwzględnych wyroków historii, która ograbiła nas z tego, co pragnęli przekazać potomnym nasi przodkowie. Wzrastaliśmy z bratem w domu w aurze opowieści babci i mamy, które często powracały wspomnieniami do tego szczęśliwego zakątka. Sama nazwa miała w sobie coś miłego, przytulnego – »misiuniego«, jak mawiało się w książniczkowskim domu (...)”.
Z Książniczek dziadek Tadeusz wyruszył w świat. Ojciec miał nadzieję, że syn zostanie w majątku, będzie się nim opiekował i zarządzał. I poszedł Tadeusz na studia rolnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale bliżej mu było do filozofii, historii kultury i sztuki (studiował w Londynie, Rzymie, Berlinie i Lwowie). Władysław umarł w 1916 roku, zostawiając Książniczki synowi i córce. Tadeusz ożenił się z Zofią z domu Herman, która szczęśliwie ocalała spośród lwowskich Orląt. Ciągnęło go tu, chciał spróbować tego, poznać tamto – działał w filareckim stowarzyszeniu Eleusis (założonym przez filozofa Wincentego Lutosławskiego), przyjaźnił się z profesorem Stanisławem Pigoniem, wreszcie zaangażował się w tworzenie polskiego harcerstwa, zakładając z Andrzejem Małkowskim i Olgą Drahonowską pierwsze drużyny wzorowane na angielskim skautingu. Tworzył drużyny we Lwowie, w Berlinie, Wiedniu, Westfalii; jako przewodniczący Związku Harcerstwa Polskiego reprezentował Polskę na międzynarodowych konferencjach skautowych m.in. w Paryżu (1922), Kopenhadze (1924), Londynie (1934) i Sztokholmie (1935).
Ale do Książniczek zawsze wracał, tutaj przeżył II wojnę światową, ukrywając tych, którzy musieli się ukrywać; przygarniając tych bezdomnych. Dziadek Tadeusz uczył na tajnych kompletach, konspirował.
A potem przyszła władza ludowa i zabrała Strumiłłom majątek.
Władza ludowa dała rodzinie kilka dni na wyprowadzkę. Strumiłłowie uratowali bogaty księgozbiór i przekazali go Bibliotece Jagiellońskiej. Do rodzinnego domu (wybudowanego za te dziesięć tysięcy rubli) wprowadzili się nowi lokatorzy. Padały piękne piece kaflowe, ze ściany leciały tynki, ludzie wynosili eleganckie lampy, a na koniec wycięli aleję lipową przed domem.
Dziadek Strumiłło z żoną i dziećmi przeprowadził się do Poznania, do mieszkania w starej willi (wynajmowanego od przyjaciół). I to mieszkanie Jerzy Illg już pamięta. Opisuje je tak: „Uwielbiałem zapach starych mebli, przepastne szafy z książkami, lekko przykurzone obrazy na ścianach, pożółkłe abażury rozpraszające wieczorem nastrojowe światło, sczerniałe okiennice, araukarię stojącą pod oknem w wielkiej donicy, wyblakłe porcelanowe talerze i srebrne, nieco za duże sztućce z herbami”.
Władza ludowa zabrała też dziadkowi Tadeuszowi pracę na uczelni, zostawiła tylko mały skrawek – lektorat z rosyjskiego.
Wnuczek znał dziadka zaledwie osiem lat, czyli była to bardzo krótka znajomość. Ale co mógł wnuk usłyszeć o dziadku, usłyszał. I wcale nie było tego mało, bo rodzina dziadkiem żyła, dziadkiem oddychała. W rodzinie – z obu stron – było wielu ludzi wyjątkowych (Henryk Siemiradzki, Władysław Konopczyński), dziwnych, oryginalnych, szalonych (jak ten przodek, który na Węgrzech strzelał do generała Bema, a potem – uwolniony z więzienia – przywiózł sterowcem do rodzinnej Ochotnicy żonę z Anglii), ale dziadek Tadeusz był z nich wszystkich „najbardziej”.
Jerzy Illg: – Żałuję, że znaliśmy się tak krótko. Za krótko, żeby zapytać o wiele rzeczy. Zawsze wiedziałem, że dziadek Tadeusz jest postacią niezwykłą, ale nie wiedziałem dlaczego. Miałem przecież tylko osiem lat, kiedy odchodził. Szkoda, że nie został z nami dłużej. Wspomnień z dziadkiem Tadeuszem mam kilka, pamiętam jego pogrzeb wśród długich szpalerów harcerzy. Mam też zdjęcie z dziadkiem, kiedy sparzyłem się w palec, a on próbował ten ból ukoić, dmuchając na spuchnięty palec.
Strumiłłowie to rodzina mamy, Illgowie – taty. Strumiłłowie linia wileńska, Illgowie? Dziadek Jan zawsze podkreślał – jesteśmy z Podgórza; tak, oczywiście, że Kraków, ale przede wszystkim Podgórze (gdzie jego ojciec, pradziadek Jan, był brandmistrzem, czyli naczelnikiem straży pożarnej).
Dziadek Jan był radcą prawnym na kolei, całe życie tam pracował. Człowiek, który urodził się z miłością do wojska; wierny cesarzowi Franciszkowi Józefowi. Nawet wtedy, gdy przyszły nowe czasy i o cesarzu nikt już nie pamiętał, dziadek Jan stawał na baczność, jak tylko usłyszał ten tytuł, to imię. Wystarczyło, że ktoś wspomniał cesarza w telewizji, w radiu, a dziadek już stał na baczność.
Wnuki się śmiały, ale więcej było w tym czułości niż złośliwości.
Jerzy Illg: – Dla mnie, hipisa, największym osiągnięciem życiowym było uzyskanie kategorii D, która zapewniała mi nietykalność. Dla dziadka był to dramat. On, wierny żołnierz, patriota, doczekał się wnuka, który na służbę w wojsku się wypiął.
Życie rzuciło Illgów w inną część Polski, do Katowic. Wychowywać wnuka próbowała babcia Zosia Illgowa – przeskrobał coś i biegała za nim z trzepaczką, a on śmig-śmig do łazienki; wtedy ze swojego pokoju wychodził dziadek i pacyfikował furię, która dobijała się do drzwi łazienki. Babcia do dziadka: „Bo ty mu na wszystko pozwalasz!”, dziadek do babci: „Zosiu, przestań, to tylko dziecko”. Jerzy Illg zapamiętał dziadka – czysta miłość.
Koleżanki Jerzego uwielbiały dziadka Jana. Traktował je jak damy – odprowadzał do drzwi, pomagał założyć płaszcz, całował w rękę. Adorował w bardzo elegancki sposób.
Co roku dziadek Jan dostawał nowy płaszcz, kolejarski, granatowy, porządny (deputat). Ale przecież przez rok nie zdążył go zużyć, więc odkładał kolejne do szafy. Jerzy lubił w nich chodzić, były oryginalne i dla hipisa w sam raz. Zakładał płaszcz i szedł do szkoły, a tam dyrektor czatujący przy drzwiach i sprawdzający, czy dzieciaki mają na ramieniu tarcze. Jak nie miały, musiały kupić dziesięć sztuk, za karę. Albo oddać płaszcz, kurtkę, sweter. Jerzy nie kupował nigdy. Po prostu oddawał dziadkowy płaszcz dyrektorowi; żal mu nie było, bo w szafie wisiało kilka następnych.
Jan Illg umarł w 1977 roku. Tym dziadkiem Jerzy mógł się nacieszyć 27 lat. Wielkie szczęście.
Obaj dziadkowie walczyli w wojnie 1920 roku. Dziadek Jan dotarł nawet do Odessy – stamtąd długo wracał do Polski. A przywiózł ze sobą odznaczenie – Krzyż Virtuti Militari podarowany przez ludzi, u których mieszkał. Oni nie wiedzieli, do kogo należał ten medal, przechowywali go po polskich zesłańcach i dali Janowi, ponieważ uznali, że będzie miał pamiątkę po rodakach. Dziadek odznaczenie przywiózł, wsadził gdzieś do szafy. Po latach Jerzy je znalazł, przyglądał się, pomyślał, że fantastyczna sprawa – w rodzinie jest pamiątka po bohaterach; najpewniej po powstańcach. Któregoś dnia pokazał pamiątkę znajomemu, ten posprawdzał i oznajmił: medal może i dla bohatera, ale nie dla Polaka, to pewne; dostał je „za uśmierzenie powstania” Rosjanin, który z Polakami walczył. Krzyż Virtuti Militari w rodzinie został. Dla Jerzego Illga jest pamiątką po dziadku, nie po rosyjskim bohaterze.
Być może dziadek Tadeusz i dziadek Jan spotkali się (wraz ze Stanisławem Pigoniem) w tym samym pociągu – pancernym „Bartosz Głowacki”. Jechali nim na wojnę polsko-bolszewicką.
AKADEMIA OPOWIEŚCI. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj - zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych - ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów - kobiet i mężczyzn - nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Regulamin akcji jest dostępny na stronie internetowej TUTAJ. Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem naszego FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np., „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze