Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Marek Lenartowski na spotkanie przynosi zdjęcia i dwa egzemplarze najważniejszej dla siebie książki: „Poznański Czerwiec 1956”, pierwsze wydania z 1981 r., już pożółkłe.
Pokazuje dedykację z lipca 1981 r., jaką w jednym egzemplarzu wpisał mu prof. Jarosław Maciejewski: „Markowi Lenartowskiemu, nieustraszonemu bojownikowi o wydanie tej książki”. I w drugim egzemplarzu: „Drogiemu panu Markowi – jeden dług wdzięczności”.
Lenartowski: – To niesamowite, że mam o nim mówić, jaki on był wielki, kiedy on był taki skromny.
– Zapamiętałem jego okulary w grubych oprawkach, szczupłą sylwetkę – opowiada Marek Lenartowski, w 1981 r. tokarz w zakładach Cegielskiego, założyciel i szef „Solidarności” w Ceglorzu, zaangażowany w budowę pomnika Poznańskiego Czerwca.
Z profesorem zetknął się na początku 1981 r. Trwał „karnawał” Solidarności, którą komunistyczne władze zarejestrowały po Sierpniu 1980 r. Na fali wolności przypomniano o robotniczym proteście z 1956 r., o którym wcześniej przez długie lata w PRL nie można było mówić. Pojawiła się idea budowy pomnika, a także pomysł na wydanie książki, która po raz pierwszy opisze te dramatyczne chwile.
– W czerwcu 1981 r. zbliżały się wielkie obchody 25. rocznicy Czerwca – wspomina Lenartowski. – To były przygotowania związane z wieloma problemami: bo i pomnik, i tablice pamięci, i książka przygotowywana przez cały zespół ludzi z prof. Maciejewskim i panią docent Zofią Trojanowiczową na czele. Zapowiedziano, że książka „Poznański Czerwiec” powstanie, ale po drodze było jeszcze wiele zachodu, żeby ona rzeczywiście wyszła.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kontrole zniszczyły mu psychikę. Izolacja zrujnowała zdrowie
Spotykałem się z prof. Maciejewskim albo u nas, w zakładowym muzeum, albo na uniwersytecie, a dwa razy gościłem w jego mieszkaniu przy ul. Szydłowskiej. Nieduże było, dwa albo trzy pokoje w bloku, nic wielkiego. Mieszkał tam z żoną i córką. Ze swoją żoną Krystyną, doktorem uniwersytetu, tworzył zresztą niesamowicie udaną i wysoce inteligentną parę – opowiada.
Prof. Maciejewski od 1949 r. pracował w Katedrze Literatury Polskiej Uniwersytetu Poznańskiego. Od 1970 r. kierował Zakładem Historii Literatury Polskiej, a w latach 1974-81 całym Instytutem Filologii Polskiej. Był autorytetem na uniwersytecie.
– Nieraz musiałem z niego wyciągać, jakie ma trudności na drodze do powstania tej książki. Zwykle mówił: „Panie Marku, dobra, niech pan da spokój, jakoś to zrobimy”. Ale jakbym rzeczywiście dał spokój, tobyśmy tej książki nie wydali. Zdarzało się, że jak coś szło nie tak, profesor dzwonił do mnie i mówił: „Panie Marku, jest problem z tym, czy z tym”. Ale oprócz pracy profesora nad zbieraniem relacji uczestników Czerwca, do wydania książki potrzebna też była siła robotników Cegielskiego. Ich presja. A także nacisk innych robotników, np. z Zakładu Maszyn Żniwnych. Ten nasz robotniczy nacisk był ważny. Bo książkę miało wydać Wydawnictwo Poznańskie, ale jego redaktor naczelny Jerzy Ziołek był bardzo niemrawy i nie chciał podjąć decyzji. Spotykałem się wtedy z profesorem Maciejewskim, żeby naradzić się, jak podejść do tej sprawy. Było mi go żal, bo był to mądry człowiek, ale w sprawach twardych trzeba go było wspierać. Więc któregoś razu poszedłem do wydawnictwa i załatwiłem sprawę po kowbojsku: trzasnąłem ręką i zagroziłem, że jak książki nie będzie, to do wydawnictwa przyjdą robotnicy Ceglorza. Poskutkowało. Inną sprawą, w której trzeba było profesorowi pomóc, była awaria maszyny drukującej w zakładach im. Marcina Kasprzaka na ul. Wawrzyniaka, na Jeżycach. Byłem się wtedy dowiedzieć, czy zepsuła się cała maszyna, czy tylko jakiś jej fragment. Powiedziano mi, że nawalił jeden z elementów. Wtedy zarządzający Cegielskim zdecydowali, żeby maszynę drukującą wstrzymać – i dzięki temu wymienić wadliwy detal. Zrobiono to w dwie czy trzy godziny. Zaraz potem rozpoczął się druk „Poznańskiego Czerwca”. Profesor zaglądał do drukarni, a maszynę otoczyli członkowie „Solidarności” w drukarni, żeby przypadkiem znowu coś się nie zepsuło – opowiada Lenartowski i mruga znacząco okiem. – 2 czerwca 1981 r. do Cegielskiego przyjechał Mieczysław Rakowski, wówczas członek władz partii. I szef „Polityki”. Powiedzieliśmy mu, że przygotowujemy monografię o Czerwcu i poprosiliśmy, żeby pomógł nam zdobyć przydział papieru w drukarni pod Szczecinem. Rakowski obiecał pomoc, ale nic nie załatwił.
Markowi Lenartowskiemu z tamtych czasów pozostały zdjęcia. Pokazuje fotografie profesora w różnych sytuacjach: na spotkaniu ze związkowcami „S” w Cegielskim, podczas uroczystości wmurowania aktu erekcyjnego pod budowę pomnika, odczytywania przez niego aktu erekcyjnego, podczas nabożeństwa.
– Jeszcze przed stanem wojennym prof. Maciejewski został wybrany na prorektora UAM, gdy rektorem był – także z wolnych wyborów – prof. Janusz Ziółkowski. Gdy w Polsce w roku 1980 narodziła się „Solidarność”, ona potrzebowała mądrych ludzi jako doradców. Wydawali swoje opinie prawie na każde zawołanie, bezpłatnie. Byli zawsze do dyspozycji. Wtedy nastąpił piękny okres 16 miesięcy symbiozy różnych ludzi, intelektualistów z robotnikami. Profesorowie tacy jak Jarosław Maciejewski czy Janusz Ziółkowski podpowiadali, a robotnicy takich zakładów, jak Cegielski, Fabryka Maszyn Żniwnych, Pomet czy Wiepofama, to była siła, której kulejąca partia się bała. I wiele rzeczy można było dzięki temu osiągnąć.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Ostatnia z Polonii w Breslau. Spotykam ją tylko raz w roku
Kiedy opowiadałem prof. Maciejewskiemu, jakie miałem problemy z partią u nas, w zakładzie, to się śmiał i mówił: „Panie Marku, może to pan zrobił za ostro. Nie tak daleko!”. Byłem wielkim zwolennikiem wyrzucenia partii z zakładów pracy. Ale profesor obawiał się o mnie, żebym nie poszedł w moich działaniach za daleko. I chyba miał rację, bo wtedy, w latach 80., to nie był jeszcze czas na takie działania. Jeszcze trzeba się było przygotować do wolnej Polski. Powstaje pytanie, co by było, gdyby takich profesorów jak on wtedy nie było?
– Wiem, że profesor opiniował tytuł doktora honoris causa dla Jana Pawła II, nadany mu przez Uniwersytet Jagielloński. Pisał pracę o poezji papieża – przypomina sobie Lenartowski.
Potem, podczas spotkania profesora z Janem Pawłem II w Watykanie papież miał zażartować: „Więc jednak mnie pan przepuścił”.
– Kiedy już monografia poznańskiego Czerwca wyszła, rozprowadzano ją na talony. Mała delegacja zawiozła ją do papieża Jana Pawła II. Akurat leżał wtedy po zamachu w klinice Gemelli. Na moją prośbę w nakładzie, z którego egzemplarz trafił do papieża, wydrukowano dedykację autorów książki: „Załodze Cegielskiego i wszystkim robotnikom Poznania”. Prof. Maciejewski bardzo się z tego pomysłu ucieszył – opowiada. – Profesor był dla mnie wzorem zachowania i mądrości. Podczas obchodów 25. rocznicy Czerwca w 1981 r. nigdy się nie wywyższał. Nigdy się nie puszył, a znam wielu profesorów, którzy się puszą. On zawsze stał z boku, nie zabierał głosu jako pierwszy. Nie krytykował innych, tylko doceniał. Tak jak zawsze podkreślał, że był dumny z kontaktu z robotnikami. Podczas przygotowań nigdy nie angażował się w żadne pyskówki. Nie ten charakter.
Był też członkiem Komitetu Porozumiewawczego Środowisk Twórczych. Byli tam m.in. Stanisław Sołtysiński, Roman Brandstaetter, Janusz Ziółkowski, Ewa Najwer. Na uniwersytecie jego bliskimi współpracownikami byli Henryk Krzyżanowski, Stanisław Mikołajczak czy Jerzy Fiećko. Ten ostatni był chyba najważniejszym uczniem prof. Maciejewskiego. Ale w pewnym momencie ci ludzie zwątpili, czy uda się zorganizować obchody 25. rocznicy Czerwca na czas. Wtedy wstałem i powiedziałem, że trzeba zdążyć na 28 czerwca. Brandstaetter mnie poparł.
– Prof. Maciejewski zmarł nagle, za kierownicą małego fiata, na zawał serca. To było w październiku 1987 r.
Podczas pogrzebu profesora na cmentarzu na Lutyckiej poprosiłem o głos, choć tego nie planowałem. Powiedziałem tak: „Żegnamy wielką skromność i skromną wielkość”. Na piasku, którym później zasypano trumnę, pewnie jakiś ubek położył szeroko otwartą torbę, a w niej kręcił się magnetofon. Widziałem to i zastanawiałem się, czy nie przerwać uroczystości i nie skompromitować esbecji. Ponieważ był to pogrzeb, nie zdecydowałem się.
Kilka lat po śmierci profesora, już w wolnej Polsce zadzwonił do mnie dyrektor Domu Książki Maciej Frajtak. Żeby poinformować, że w jego magazynach zalega jeszcze „Poznański Czerwiec”. I że musi coś z tym zrobić, bo nie ma miejsca na inne książki. „Albo oddam na makulaturę, albo pójdzie na przemiał” – powiedział. Poprosiłem, żeby mi to napisał. A potem, jak to miałem na papierze, poszedłem z nim negocjować, jakby sprzedawał makulaturę. I kupiłem wszystkie te egzemplarze po cenie makulatury, zabraliśmy je do siedziby „S” w Ceglorzu. Książki szły w tysiące, a kupiłem je w kilogramach, za grosze. Profesor już tego nie doczekał.
To był człowiek, który zostawił siebie z całym potencjałem wiedzy i tego, co było wtedy Polsce potrzebne, żeby ją odmienić. Różnymi drogami szli ludzie do tej wolności w 1989 r. Ale dziś już widać to, co mówił papież podczas jednej z pielgrzymek: że wolność jest trudniejsza od niewoli. Widać to coraz wyraźniej.
Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze