Po całym dniu pracy w terenie komisja budowlana Wojewódzkiej Rady Narodowej wraca szosą włodawską do Lublina. W męskim gronie jest kobieta. Zachwyca się kwiatami na łące. Ludwik każe zatrzymać samochód, by pani Janina mogła uzbierać bukiet.
Dzieciństwo spędziłem w budynku urzędu wojewódzkiego, w mieszkaniu służbowym Ludwika Czugały. To mój dziadek. W domu stała rzeźbiona szafa z resztkami jego wielkiej biblioteki. Synowie dziadka, dorastając bez ojcowskiej kontroli, rozprzedali pół księgozbioru za papierosy dużo wcześniej, niż ja zacząłem grzebać w jego resztkach. Zanurzałem się w szafie jak w „sklepach cynamonowych”. Powieści Zoli, Hamsuna, France’a, wiersze Wandy Wasilewskiej (słabe, za to z jej autografem) i szczątki przedwojennej wielotomowej encyklopedii. W albumach z pocztówkami krył się egzotyczny XIX wiek. Czy w tych pocztówkach była dziadka tęsknota za podróżami, których nie odbył? Urodziłem się 18 lat po jego śmierci. Jest więc między nami 18 lat nicości i jeszcze 40 lat, których potrzebowałem, żeby zrozumieć, kim był i w jakich żył czasach.
Jego ojciec, a mój pradziadek Franciszek grał w Orkiestrze Włościańskiej Karola Namysłowskiego. Namysłowski, o którym pisano, że „sława go poprzedza, zachwyt odprowadza”, założył orkiestrę w 1881 roku w Zamościu, a kandydatów na muzykantów szukał wśród chłopów. Franciszek żył z grania i bywał w domu tylko w porze zimowej. Ludwik na pewno chłonął opowieści ojca. Potem ukończył Seminarium Nauczycielskie w Szczebrzeszynie, uważane za kontynuację Akademii Zamojskiej.
Syn chłopa wstępuje do Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”. Pracuje jako nauczyciel tymczasowy historii w Czemiernikach pod Radzyniem Podlaskim. Szkoła nowa, duża – 16 sal i ponad 600 uczniów. W 1932 zostaje jej kierownikiem. Działają tu: Liga Morska i Kolonialna, biblioteka, zuchy, chór, orkiestra i Szkolna Kasa Oszczędności. Co roku jest „Tydzień książki” z inscenizacjami.
Z sanacją Ludwikowi było nie po drodze. W życiorysie napisał: „Po roku 1935 aż do 1939 byłem przez władze szkolne szykanowany z powodu nieprzychylnego ustosunkowania się do wyborów, nowej konstytucji i Ozonu”.
Po dwuletnich studiach w Warszawskiej Wolnej Wszechnicy Polskiej związanej z lewicą wraca do Czemiernik już jako zwykły nauczyciel.
O życiu rodzinnym wiem niewiele. Pewnie pochłaniała go aktywność społeczna i w domu był gościem. Żonaty dwukrotnie.
W 1939 nie zostaje zmobilizowany z powodu niesprawności prawej ręki. Mieszka w Kolechowicach pod Ostrowem Lubelskim. Wstępuje do Związku Walki Zbrojnej, potem do Batalionów Chłopskich. Okolice Ostrowa to od 1942 teren działania partyzantki sowieckiej kierowanej przez dwóch konkurujących dowódców. „Przybyszami ze Wschodu” dowodził na zlecenie Moskwy przedwojenny polski komunista Leon Kasman. Grupą Gwardii Ludowej Mieczysław Moczar, 31-letni działacz PPR. W styczniu 1944 roku doszło do otwartego konfliktu. – Ludzie Moczara w sile dwudziestu kilku siedzą dookoła dworku z bronią wycelowaną w naszą stronę, a nasi stoją w oknach z automatami przygotowanymi do strzału. Wystarczy, by jeden nerwus puścił salwę, i zacznie się rzeź – zapamiętali świadkowie.
Rzezi nie było, ale Moczar odgrażał się rannemu w nogę Kasmanowi: „Zlikwiduję tego kulasa”. Echa tego konfliktu pobrzmiewały w historii PRL.
Czy Ludwik Czugała pseudonim „Równy” jako komendant garnizonu BCh w Ostrowie miał też konflikt z Moczarem, agentem sowieckiego wywiadu i dowódcą Okręgu Lubelskiego AL, który w Lasach Parczewskich miał najsilniejszą bazę?
Dziadek na początku 1944 współtworzył konspiracyjną Wojewódzką Radę Narodową, zaczątek przyszłej władzy. Pierwszego zebrania w Rudce Kijańskiej strzegły straże z bronią.
Lublin to miasto, któremu wojna wybiła zęby, a okres powojenny wstawił sztuczną szczękę. Czas między wojną a powojniem to temat na dobry serial. W lipcu 1944 po jednej stronie ulicy była Wojewódzka Rada Narodowa, którą kierował Dziadek, a po drugiej – Delegatura Rządu Londyńskiego, kierowana przez Władysława Cholewę. Przez kilka dni urzędowali naprzeciwko siebie. Czy rozmawiali? Dziadek pewnie wierzył, że nowa władza będzie lepsza od sanacji. Cholewa miał pokazać, że większość społeczeństwa nie czekała na Sowietów z otwartymi ramionami.
Odkryłem w domu księgę z III Konferencji Przewodniczących Wojewódzkich Rad Narodowych z 1946 roku. Czytam wystąpienie Ludwika Czugały. Myśli jak współczesny samorządowiec. Wiem, bo sam pracuję dla samorządu od 20 lat. Mówił o niskiej ściągalności podatków lokalnych, o kosztach budowy drogi. Cieszy się, że ma powstać ustawa o samorządach. Gdy skarży się publicznie, że „władze centralne wraz z przydziałem samochodów dają listę, kto ma je dostać, co ogranicza samodzielność województw”, z sali słychać głosy poparcia: „Wszędzie tak jest!”. Ale w innych wystąpieniach widać już partyjną nowomowę. A wszystkiemu przysłuchuje się Bierut, chyba niezadowolony.
Przełom 1948/1949, stalinizm dokręca śrubę. W teczce osobowej PZPR zachowała się charakterystyka dziadka: „(...) Członek partii od października 1944. Jako przewodniczący WRN pracuje słabo, tym bardziej że istnieją antagonizmy między nim a wojewodą tow. Rózgą natury prestiżowej. Politycznie wyrobiony bardzo słabo. Środowisko (...) mieszczańskie oddziaływuje na niego bardzo silnie, co wyraża się przez wysuwanie pewnych spraw, które nie są w zgodzie z linią Partii, i potrzeba każdorazowej interwencji. Stosunek jego do Partii jednak pozytywny. Współpracować z nim można, należy jednak kontrolować i pomagać mu w pracy. Usposobienie posiada spokojne, chciałby, aby wszystko odbywało się bez wstrząsów i zgrzytów, i dlatego idzie na szkodliwe kompromisy, chcąc utrzymać ten błogi spokój. Posiada łatwość wymowy, jest inteligentny, jednak nad poniesieniem swojego poziomu ideologicznego nie pracuje. Nałogów żadnych nie posiada”.
Odsuwają dziadka od stanowisk politycznych. Zostaje dyrektorem Giełdy Zbożowej, pozostając członkiem WRN.
29 maja 1951 roku, po całym dniu pracy w terenie, samochód z komisją budowlaną WRN, której dziadek jest przewodniczącym, wraca szosą włodawską do Lublina. W męskim gronie jest kobieta. Zachwyca się kwiatami na łące. Ludwik każe zatrzymać samochód, by pani Janina mogła uzbierać bukiet. Prostują plecy, rozmawiają.
Mija ich inny samochód, który za chwilę wpadnie w ręce trzyosobowego oddziału WiN Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”.
Komisja budowlana już z kwiatami jedzie dalej. Po paru kilometrach zatrzyma ich „Żelazny”. Każe zdjąć płaszcze i położyć się na ziemi. Sprawdzi dokumenty. Spyta Czugałę, czy należy do partii.
– Nie należę.
– Dyrektor i nie należy do partii? – zakpi „Żelazny”.
Czugała nie odpowie. „Żelazny” wyjmie pistolet i strzeli mu w głowę.
Tego dnia „Żelazny” w rajdzie po powiecie włodawskim zastrzeli jeszcze czterech działaczy partyjnych, a w Woli Wereszczyńskiej wychłoszcze dwie nauczycielki za zbyt aktywne budowanie ustroju komunistycznego. Dopiero wtedy puści wolno komisję budowlaną.
Czy późny wnuk ma prawo dociekać prawdy o śmierci Ludwika Czugały? Czy w tej historii jest drugie dno? Czasem myślę, że to ktoś z nowej władzy „wskazał” „Żelaznemu” dziadka. Może sam Moczar, znany z bezwzględności. Działał już wtedy w Olsztynie, ale miał agentów nawet wśród lubelskich WiN-owców. Myślę, że Czugała i Moczar musieli się szczerze nie znosić.
A może tylko nie umiem się zgodzić z tym, że w dzisiejszych opowieściach o „żołnierzach wyklętych” dziadek jest „zlikwidowanym działaczem komunistycznym”.
W miasteczku akademickim UMCS stoi ni to rzeźba, ni pomnik z lat 60. Przypomina trójnóg. Mijałem ją codziennie w czasie studiów. Czemu wtedy nie zainteresowałem się tą historią? Żyli jeszcze świadkowie. Na płycie przed rzeźbą metalowymi literami napisano: H. Raabe, L. Czugała.
Za co ten pomnik? Ludwik założył Towarzystwa Przyjaciół UMCS, doprowadził do przekazania uniwersytetowi pałacu gubernialnego i terenów pod nowy kampus, którego projekt oceniał z rektorem Henrykiem Raabe. Pierwsi studenci pamiętają Czugałę jako „człowieka ogromnej kultury i dobroci”.
Gdy kończyłem studia, na pomniku były już tylko ślady po literach. Wczoraj znowu tam byłem. Zatarto nawet ślady liter.
Czasami udaje się odnaleźć tylko ślad śladu.
W pogrzebie Czugały uczestniczyło 50 tysięcy osób. W specjalnej broszurze wydanej przez WRN napisano, że na rzecz odbudowy ziem zachodnich oddał swoje ślubne obrączki.
Patrzę na jego zdjęcie. Co według IPN i polskiej prawicy mieli wtedy robić Polacy sprzedani do sowieckiej strefy wpływów? Nie budować statków? Nie otwierać uniwersytetów? Wszyscy powinni zginąć, walcząc z „czerwonymi”?
Czy można żyć przyzwoicie w nieprzyzwoitych czasach?
Często myślę o Ludwiku, którego nie znałem. Urodził się w 1904 roku, zginął, mając 47 lat. Tyle, ile ja teraz. Myślę o tych dziesięciu minutach. Jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie zatrzymał samochodu, by ktoś mógł narwać kwiatów?
I myślę, jakim byłby dziadkiem.
JACEK WARDA: – Pracuję w Urzędzie Miasta Lublin i na UMCS, gdzie wykładam szeroko rozumiane zarządzanie publiczne. Angażuję się w działania ruchów miejskich. Byłem współautorem podręcznika „Wyspy Szans – jak budować strategie rozwoju lokalnego” (2001). Wydałem tom wierszy „Nieodwracalność” (2004). Obecnie pracuję nad podręcznikiem zarządzania w samorządzie miejskim „Jak czytać miasto”. Chciałbym stworzyć kalendarium Lublina 1939-1954 – wypisy ze źródeł z komentarzem
Pół roku temu poprosiliśmy czytelników: opowiedzcie nam o najważniejszym człowieku w waszym życiu. Na ogłoszony konkurs przysłaliście 1655 prac.
Kapituła konkursowa pod przewodnictwem Włodzimierza Nowaka, w skład której weszli Maria Sadowska, Jacek Dehnel, Lidia Ostałowska i Tomasz Pietrasiewicz, wyróżniła 12 prac, a spośród nich wybrała potem trzy zwycięskie.
A 24 czerwca zapraszamy czytelników do Lublina na wspólne świętowanie finału Akademii.
Harmonogram Festiwalu Małych Opowieści - TUTAJ
Na wszystkie nasze imprezy - wstęp wolny.
Wyborcza.pl/akademiaopowiesci
Wszystkie komentarze