Mam szczęście do obecności wspaniałych ludzi w moim życiu. Dzieciństwo kojarzę z dwoma wspaniałymi wujkami. Było między nimi 40 lat różnicy, ale łączyło ich poczucie empatii i wyjątkowa dobroć. Może dlatego, że sami nie mieli żon ani dzieci, rozpieszczali ludzi dookoła siebie.
Jeden był ogrodnikiem, hodującym cudne kwiaty. Drugi, ojciec Innocenty, franciszkaninem.
Jako przełożony klasztoru w Panewnikach na Śląsku miał wielki klucz, który wyglądał trochę jak wytrych, a trochę jak krzyż. Można nim było otworzyć drzwi do klasztorów franciszkańskich w całej Europie. Otwierał wszystkie furty.
Jako dzieci zawsze zachęcaliśmy wujka, aby go nam pokazał.
Jego magiczną moc wypróbowywaliśmy w drzwiach plebanii w Zimnicach Wielkich koło Opola. Włożyliśmy go do zamka, ale nie mogliśmy przekręcić. Dopiero kiedy mocno go nacisnęliśmy, drzwi ustąpiły.
Pamiętam go jako starszego, łagodnego człowieka. Nawet kiedy graliśmy w szachy, miałam poczucie, że to jest ktoś z innej epoki, ktoś kto zna grekę, przemawia z ambony, a przy tym jest zupełnie skromny i ascetyczny.
Dom, w którym mieszkał, był jak z filmów Hitchcocka – staroświecki, olbrzymi, z mnóstwem zakamarków, dziwnych mebli i opuszczonych przestrzeni. Wokół rósł dziki ogród, ze starą ławką i połamaną altanką. Świetne miejsce zabaw. Przed domem wznosiła się magnolia, rozłożysta i wielka jak katedra. Wiosna zaczynała się od jej zakwitnięcia.
Żyło tam mnóstwo zwierząt, w tym ślepa kura, o której gosposia mówiła, że nigdy nie wyląduje w garnku. Uspokajała, żebyśmy się o nią nie martwili. Przyjmowaliśmy te zapewnienia z ulgą i wiarą, tą samą, która podtrzymywała w nas przekonanie, że pod schodami mieszkają krasnoludki. I tylko my zawsze za głośno podchodzimy, dlatego zdążą się przed nami ukryć.
Dla dzieci Zimnice były rajem. Wujek Innocenty pozwalał na wszystko. Wolno było siedzieć z dorosłymi tak długo, jak się chce, słuchać dyskusji politycznych i relacji z tego, co powiedziano w Wolnej Europie i co napisał Giedroyc w paryskiej „Kulturze”.
Mogliśmy pić pyszną kawę z mlekiem, choć była trudno dostępna i z zasady nie dla dzieci. Lata siedemdziesiąte nie były kulturowo czasem dzieci, ale na plebanii dzieciom wszystko się wybaczało, nawet jak beztrosko otwierały drzwi do ciemni fotograficznej, gdzie akurat wywoływane były zdjęcia. Nikt nas nie strofował za to, że się prześwietliły.
W swoim pokoju ojciec Innocenty miał wielkie biurko i maszynę do pisania „Erikę”. Pisał na niej listy, nawet do mnie, ośmioletniej „wielmożnej panienki”, jak adresował koperty. Wysyłał też w prezencie listy mówione, czyli kasety magnetofonowe, na które nagrywał muzykę, np. Beethovena czy Mozarta „Eine kleine Natchtmusik", i na tym podkładzie opowiadał historię z ostatniego tygodnia, którą zaczynał z namaszczeniem: „miałem bardzo ciężki tydzień.”.
W jego pokoju stała szafa ze słodyczami i prezentami. Dostawał mnóstwo podarunków i zwykle nieodpakowane przekazywał je dalej. Można było od niego dostać nieodpakowany prezent, którym okazywała się na przykład koszula męska w rozmiarze XXL.
Był jakby reinkarnacją świętego Franciszka. Wszystko, co miał, przekazywał dalej, sam zupełnie nic dla siebie nie brał.
Innocenty cenił wolność – przez jego życie przeszły dwie wojny i okres stalinowski. W czasie okupacji został zaaresztowany na Pawiaku za „dewizen szmugler”, czyli za posiadanie dolarów. Legenda rodzinna głosiła, że w czasie wojny kradł Niemcom prąd, nielegalnie podłączając kable do domu wdowy w Nowym Targu.
Przeżycia wojenne nie pozbawiły go idealizmu, jakby realizował myśl Alberta Schweitzera, że „musimy być przygotowani na to, że życie będzie nam chciało wydrzeć entuzjastyczną wiarę w dobro i prawdę. Nie ma jednak konieczności, byśmy ją utracili (.) Potęga ideału jest nieobliczalna”. Tak, jego franciszkańska wiara w dobro była niezachwiana.
Martwił się reżimem peerelowskim, ale jednocześnie zachowywał pogodę ducha i optymizm. Wiedział, czym jest szacunek dla odmienności i wyborów innych.
Był uosobieniem najlepszych ideałów chrześcijaństwa i skromności franciszkańskiej.
Dziś w polskim Kościele katolickim raczej nie widzę takich postaw samoograniczenia, wyrzeczenia i łagodnego ascetyzmu. Kościół kojarzy mi się teraz ze złodziejskimi komisjami reprywatyzacyjnymi, lichymi estetycznie pałacami w Licheniu czy mocarstwem Rydzyka w Toruniu. No i jakąś fundamentalistyczną niechęcią do uchodźców.
Mikrokosmos świata prawdziwego franciszkanizmu z Zimnic polegał też na łagodności, zrozumieniu, wybaczaniu. Wujek Innocenty był przez wiele lat spowiednikiem w więzieniu we Wronkach. Pamiętam, z jakim współczuciem mówił o kryminalistach.
Nie szafował ostrymi ocenami moralnymi. Troskliwie mówił na przykład o kobietach, które przytłoczone problemami nie mogą lub nie chcą urodzić kolejnego dziecka. Nigdy nie używał autorytarnego, apodyktycznego tonu. Nie oceniał. Rozumiał. Po prostu był dobry dla ludzi.
Ta barwna postać w habicie franciszkańskim była punktem stałym we wszechświecie mojego dzieciństwa. W dorosłym życiu wciąż towarzyszy mi emocjonalnie.
Ilekroć widzę jakiegoś franciszkanina, mam miłe odczucia. Choć boję się zastanawiać, czy ten współczesny franciszkanin nie jest przypadkiem wrogi uchodźcom, jak wielu duchownych, których zdarza mi się czasem słuchać.
A stare Zimnice? Plebania zniknęła bezpowrotnie. Przyszedł nowy ksiądz, wyciął magnolię i wybetonował podwórko.
*spisała Marta Rosa
Kim jest najważniejszy człowiek w Twoim życiu? Napisz nam. Weź udział w konkursie z nagrodami. Akademia Opowieści Dużego Formatu czeka na opowieści. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska.
Planujemy pomoc redaktorów i reporterów „Dużego Formatu” w przygotowaniu wybranych tekstów do druku na łamach. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii.
Zapoznaj się z harmonogramem spotkań i regulaminem i wyślij zgłoszenie konkursowe wyborcza.pl/akademiaopowiesci
Wasze prace zbieramy do 31 marca 2017 roku. Czekamy!
Wszystkie komentarze