Drobna i okrągła. O malutkich, bardzo spracowanych dłoniach. Historia o niej zapomniała. A przecież kobieta powinna zostawić po sobie ślad.

Urszula Niziołek-Janiak jest radną. Twarzą rewitalizacji, obliczem młodej, aktywnej Łodzi. Na to, kim jest dzisiaj, wpłynęło wiele osób. O tej najważniejszej opowiedziała reporterowi „Wyborczej” Włodzimierzowi Nowakowi w czasie warsztatów Akademii Opowieści.

Oto jej opowieść.

Skrawki, które we mnie tkwią

– Na początku wypisałam sobie 25 najważniejszych dla mnie osób, ale okazało się, że żadna z nich nie była mniej ważna od drugiej. Usiadłam i zaczęłam myśleć, kto mnie ukształtował, skąd mi się biorą pewne zachowania i reakcje. Doszłam do wniosku, że miałam jedną taką osobę. To była moja najbardziej niedoceniona babcia. Ta, do której nie lubiłam jeździć.

Kiedy musiałam tam jechać, to beczałam jak bóbr, bo mieszkała na wsi, na której nic się nie działo, nie miałam koleżanek, babcia nie miała łazienki, trzeba było chodzić do wygódki. I jeszcze wszędzie były pszczoły, a ja byłam wtedy straszną księżniczką.

Dlaczego ona? Kiedy zaczęłam grzebać w tym, jak ją dzisiaj postrzegam, to zauważam, że od niej uczyłam się i rzeczy dobrych, i złych. Patrzyłam na jej życie, na te skrawki opowieści, które snuła przy stole. Jednym uchem je wpuszczałam, drugim wypuszczałam, jak to dzieciak. Okazało się, że te skrawki we mnie tkwią i teraz wychodzą.

Babcia Irenka to mama mojego taty. Była malutka, okrąglutka, ale drobna. I miała bardzo zniszczone małe ręce. Pracowała na roli, choć nie była do tego stworzona. Dziadkowie mieli kilkanaście hektarów w Świętokrzyskiem. To ciężka ziemia, z kamieniami. I ona, swoimi małymi rączkami, grzebała w tej ziemi.

Malczewski ze strychu

Pamiętam klimat jej domu. Modrzewiowego. Było dość ciemno, małe okna. Gdy podjeżdżaliśmy nieśmiertelną syrenką 105, ona już stała na podwórku i czekała. Bardzo nie lubiłam powitań z nią, bo pachniała kurami. A kury uwielbiała. To, że zwierzęta traktuję jak ludzi, mam właśnie po niej. Płakała, gdy dziadek zabił kurę na rosół.

W sieni, na schodkach na strych, stały przepyszne podpiwki i inne wyroby. Nigdy nie odważyłam się wejść po tych schodkach drewnianych na górę. To było dla mnie miejsce przerażające, bałam się ciemności. A, jak słyszałam, na strychu leżały obrazki Malczewskiego. Czy na pewno tam były? Pewności nie mam. Na wszystko nakładam kalkę mitu, opowieści rodzinnej. Choć podobno Malczewski był daleką rodziną babci. On urodził się w Radomiu, ona w Lublinie. Ponoć obdarowywał rodzinę swoimi rysunkami. Dziś już ich tam nie ma.

Przez kury biegło się do wygódki i do sadu. Stamtąd widać było Góry Świętokrzyskie. A z wygódki widać było obórkę i garaż dziadka. Tam były rzeczy, których nie mogłam ruszać. Były też na tyle kuszące, że gdy w liceum uczyłam się robić meble i zabawki z drewna, to na tych piłach pracowałam.

Rodzina babci pochodziła z Lubelskiego. Jej rodzice byli dość majętni, mieli młyny w okolicach Nałęczowa. Kiedy Piłsudski nawoływał do osiedlania na Kresach Wschodnich, postanowili sprzedać część majątku i przeprowadzić się do Równego. Babcia chodziła na porządną pensję dla panien, miała służbę.

Uwielbiała ręczne robótki. Robiła obrusy, firanki, haftowała, miała wielką kanapę, na której leżały poduszki robione najróżniejszymi metodami. Potrafiła robić koronki nawet na klockach, pokazywała mi, jak to robić. I to zadecydowało, jaką drogę zawodową wybrałam. A jestem absolwentką Akademii Sztuk Pięknych, wcześniej byłam uczennicą liceum plastycznego w Nałęczowie.

Mężczyzna w koralach

Na Wołyniu babcia poznała dziadka, który był policjantem. Jak wieść gminna niesie, był oddelegowany ze Świętokrzyskiego na Kresy, bo przeszedł szkolenia wywiadowcze i tropił Armię Czerwoną. W 1939 roku musiał natychmiast uciekać. Zwiał na rowerze. Z Równego z powrotem w Świętokrzyskie, do swojej rodziny. Posłał po babcię swoją siostrę, która miała żyłkę handlową i wszędzie kontakty, nawet w czasie wojny potrafiła wyciągnąć kogoś z tarapatów. I tak babcia, jeszcze będąc panną, przyjechała do swojego narzeczonego.

Wtedy zaznała życia na wsi. Dziadkowie bardzo krótko się znali. Babcia brała ślub, a nie miała nawet sukni ślubnej. To było jeszcze w 1939 roku. Wszystko trzeba było załatwić szybko, żeby nikt nie powiedział, że nieobyczajnie z chłopakiem mieszka. Wspominała, że kiedy wychodziła za mąż, w kożuszku, to było tak zimno, że nawet myszy piszczały.

Kiedyś u babci z kuzynem zjedliśmy całe wiadro śliwek z pestkami. Schowaliśmy się za kredensem z kryształowymi szybkami i wrąbaliśmy całe to wiadro śliwek. Łatwo się domyślić, co się działo... Babcia wyciągnęła książkę z postrzępionymi brzegami, skądś przywiezioną. I szukała przepisu na odtrutkę, żebyśmy przestali do tej wygódki biegać. Udało się.

To są skarbce, których się nie dostrzega. Ta babska historia. Moja babcia była znakomitą gospodynią. Bardzo lubiłam wchodzić do ich sypialni. Mieli piękne łóżka, bardzo proste, ciężkie, drewniane. Wielką komodę, malutkie okienko. Było dosyć ciemno. Jak się odsunęło szufladę komody, to były w niej perfekcyjnie wykrochmalone i wyprasowane ręczniki, pościele. Takie, że można było się zaciąć. I każda była piękna. Każda miała mereżkę, hafcik. To było coś fantastycznego.

Uważali się trochę za elitę na wsi, bo byli zamożniejsi. Na początku mieli guwernantkę do dzieci, później było to już źle widziane.

Kultywowała przedwojenne kobiece zwyczaje. Koło przepastnej szafy, pełnej etoli, płaszczy, lasek dziadka, pamiątek z sanatoriów, wisiał obrazek. Moim zdaniem to był portret – jak wtedy myślałam – dwóch facetów. Jeden był podobny do mojego dziadka, drugi okrągły i miał korale. Dziwiłam się, że mężczyzna w koralach. A to była moja prababcia. Jestem do niej bardzo podobna.

Kiedyś odważyłam się zagadnąć babcię o te korale. Przy tej okazji babcia pokazała mi swoje panieńskie ubrania. Powiedziała tak: – Edytka – bo to moje drugie imię i tak na mnie mówili – ty się źle ubierasz. U mnie na pensji uczono, że kobiety reprezentują cztery typy urody: wiosny, lata, jesieni i zimy. Pierwszy raz wtedy o tym usłyszałam. I babcia zaczęła wtedy mnie ubierać. Według niej byłam zimą. I okazuje się, że jestem zimą.

Przypominam sobie jeszcze jedną radę. Oczywiście nie wyciągnęłam wtedy z niej wniosków. Kiedy odwiedziłam dziadków z moim pierwszym mężem, babcia powiedziała: to nie jest dobry człowiek, nie rób tego, dziecko. Nie posłuchałam i miałam nauczkę.

Czapka w trumnie

Świat mojej babci był podporządkowany dziadkowi, który był bardzo apodyktyczny. Ja bym go rzuciła w pięć minut. Kiedy dziadek wchodził – a miał dwa metry wzrostu i był ciężki – malutka babcia biegała, żeby kapcie miał w tym samym miejscu, co zawsze, podtykała mu poduszkę, żeby na krześle było mu ciepło, czapka musiała być odwieszona na wieszaku. Takie codzienne ceremonie, na które współczesna kobieta by sobie nie pozwoliła. To trwało całe ich życie. Zawsze, kiedy tam jechałam, wiedziałam, że babcia pobiegnie z tymi kapciami, z tą poduszką i wyciągnie ciasto, który on lubi. Babcia świetnie piekła i przez te jej ciasta zawsze byłam gruba.

Dziadek zmarł w 1992 roku. Na wsi wtedy zmarłego wystawiało się w domu. Na niskim stole kładziono trumnę, ubierano zmarłego i wszyscy przychodzili go pożegnać. Nie było zwyczaju, żeby umarły leżał w czapce, ale kiedy trzeba było zamknąć trumnę, babcia pobiegła po tę czapkę, żeby założyć ją dziadkowi. Bo on nie lubił marznąć. I teraz, kiedy myślę o własnej śmierci, to zastanawiam się, czy są takie przedmioty, które chciałabym ze sobą zabrać. I byłby to miś. Miś, którego dostałam na pierwsze urodziny. Mam go koło łóżka i chciałabym go ze sobą zabrać. Choć byłoby mi szkoda z drugiej strony, bo chciałabym, żeby żył dłużej niż ja.

Czasem, kiedy patrzyłam na te jej ręce, drobniutkie, ale ze spuchniętymi stawami, pokancerowane, zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że ona takie rzeczy robiła. A robiła je bardzo długo. Biegła od jednej roboty do drugiej. Zajmowała się kurami, paliła w piecu, robiła przetwory, sery. Wszystko, co kobieta robi na wsi. Tam kobieta jest wielozadaniowa. W mieście też, ale my jesteśmy bardzo wyemancypowane, wiele rzeczy zrzuciłyśmy na wytwórców, na sklepy, fabryki. A wtedy to wszystko trzeba było wypracować. Życie nie powinno tak wyglądać.

Kobieta musi być krnąbrna

Z życia babci Irenki powyciągałam trochę wniosków. Stało się to niedawno, kiedy zmarła. Wtedy zaczęłam myśleć o tych niedostrzeganych kobietach, o tym, co miały do zaoferowania, jak historia – ta męska – przemeblowywała im życie. I jak te wielkie historie demolowały życie małym ludziom. I od tej babci mam ostrzeżenie: jeśli ktoś mówi o rzeczach wielkich, o wojnie, broni, to się może źle skończyć. Jej życie mi to podpowiedziało. Myślę, że potoczyłoby się zupełnie inaczej. Zostałaby z dziadkiem na Ukrainie, całkiem dostatnio by żyli, bo policjant wcale tak mało nie zarabiał, mieliby dzieci. A wszystko wywróciło się do góry nogami.

Jaki jeszcze wniosek wyciągnęłam z życia mojej babci? Że kobieta nie może być grzeczna. Musi być krnąbrna, absolutnie. Mój mąż na pewno nie jest z tego zadowolony.

Odziedziczyłam po niej serwetkę, którą mam do dziś. To serwetka, z którą chodziła do święconki. I dlatego – jako osoba niewierząca – wysyłam męża z tą serwetką do święconki. Babcia przed śmiercią rozdzieliła najważniejsze rzeczy. Niestety nie dostał mi się stół z tajemniczą szufladą. Były w niej brzytwy, harmonijki, szpulki, z których można było robić pojazdy. Ten stół dostali moim kuzyni. Ja dostałam etażerkę, za którą jadłam śliwki, i szafeczkę – dziadek zrobił ją w prezencie ślubnym. Już korniki ją trochę podjadły, ale stoi i będę zajmowała się jej renowacją.

Babcia zmarła w 1999 roku. To było jesienią, było bardzo zimno, obrzydliwa chlapa. Wszystko, co najgorsze może sobie człowiek wyobrazić na pogrzeb. Wtedy zaczęłam zadawać sobie pytania o kobiety, myśleć o tym, jakie pozostawiają po sobie ślady. I że tymi śladami nie powinny być tylko dzieci.

Akademia Opowieści

Kim jest najważniejszy człowiek w Twoim życiu? Napisz nam. Weź udział w konkursie z nagrodami. Akademia Opowieści Dużego Formatu czeka na opowieści. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Dajcie mu szansę, przecież zasługuje na to. By pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszyliśmy w Polskę, by razem uczyć się opowiadania i pisania o najważniejszych osobach w naszym życiu. Planujemy też pomoc redaktorów i reporterów Dużego Formatu w przygotowaniu wybranych tekstów do druku na łamach.

Zapoznaj się z harmonogramem spotkań i regulaminem i wyślij zgłoszenie konkursowe wyborcza.pl/akademiaopowiesci

Wasze prace zbieramy do 31 marca 2017 roku. Czekamy!

Komentarze
Świetna opowieść. Chciałbym tak umieć opowiedzieć o swojej przeszłości.
już oceniałe(a)ś
1
0