Więcej o naszej akcji przeczytasz TUTAJ
Karolina Sałdecka: Obudziła mnie z hibernacji
Moja półroczna córka ma ogromne orzechowe oczy. Pewnie jeszcze niewiele rozumie, co się dzieje wokół, ale mimo to będę opowiadać jej o świątecznych tradycjach. Pokażę choinkowe lampki, zawieszę w jej pokoju ozdoby. Chcę, żeby poczuła atmosferę pachnących, ciepłych, pełnych spokoju świąt. Tegoroczne Boże Narodzenie będzie inne niż zwykle. Bo jest ona. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, co mnie czeka, a sformułowanie "zapach noworodka" znałam tylko z literatury. Nie wiedziałam, co znaczą nieprzespane noce, głośny płacz, zmęczenie do granic wytrzymałości, wory pod oczami, śpiewanie piosenek o króliczku Harrym (bo tylko to okazało się działać koncyliacyjnie na zaniepokojone albo i solidnie rozwrzeszczane niemowlę). Nie wiedziałam, że życie może zyskać nowy wymiar i chociaż pewnie brzmi to jak truizm z bloga "Jak lepiej żyć?", to nie ma innych słów, by ten stan opisać. Nigdy nie znałam większej ani lepszej miłości i do tej pory, kiedy zmagałam się z problemami codzienności, w rzeczywistości trwoniłam niepotrzebnie czas i nerwy. Tak naprawdę prawie całe życie przespałam albo tkwiłam zahibernowana.
Gdyby nie moja córka, spałabym dalej. Maja o orzechowych oczach to przebudzenie i krok w stronę jasności. Takiej jasności, która trwa i przetrwa wszystko, życzyłabym każdemu z nas z okazji Bożego Narodzenia. A małej Mai chciałabym powiedzieć, żeby nigdy nie opuszczała jej nadzieja i żeby zawsze walczyła do końca. Żeby mówiła prawdę i nie bała się tego. Żeby czuła się wolna i szczęśliwa. I żeby nigdy nie dosięgło jej zło.
Józef Eliasz: Wielki, skromny mistrz
To był rok 1974, Chodzież, warsztaty muzyczne. Pojechałem jako młody adept, biedny student zakochany w jazzie. Pan Janusz Stefański wykładał perkusję, oczywiście znałem to nazwisko, kompletna krajowa czołówka. Wpatrywałem się w jego grę jak w obrazek. Każdą radę próbowałem natychmiast wcielić w życie. Dzięki niemu uwierzyłem, że muzyka stanie się moim życiem, że będę z niej żył. Mało tego - postanowiłem zostać najlepszym perkusistą na świecie. Chciałem grać jak on, iść w wyznaczonym przez niego kierunku. Oczywiście dużo czytałem na temat perkusji, techniki gry. Gdzieś znalazłem informację, że Steve Martin rozgrzewał się, grając tremolo na werblu przez osiem godzin. Wtedy w Chodzieży z dwoma kolegami postanowiliśmy powtórzyć ten wyczyn. Oni odpadli po kilku godzinach, ja wytrzymałem bite osiem godzin. Nie zrobiłem nawet sekundy przerwy, nie spojrzałem na zegarek, a o tym, że czas minął, dowiedziałem się od narzeczonej.
Pan Janusz wpoił mi codzienne ćwiczenie, wytaczanie celów, często brzmiących jak nierealne. Dzięki niemu połączyłem w jedno pasję, pracę, marzenia. Jego słowa mnie złapały i nigdy nie puściły.
Już po tamtych warsztatach tylko raz grał w Bydgoszczy - z zespołem The Quartet w Beanusie. Coś dziwnego się ze mną działo na tym koncercie, nie było ze mną kontaktu. Wpatrywałem się nieruchomo tylko w jego grę.
Po 35 latach od naszego pierwszego spotkania dane nam było razem pracować w tym samym miejscu, obaj byliśmy już wykładowcami. Nic się nie zmienił. Jego gra wciąż była tak samo wyjątkowa. Powiedziałem mu wtedy, że dzięki niemu jestem perkusistą.
W tym roku miał przyjechać na Europejską Akademię Jazzu do mojego klubu Eljazz. Niestety, zachorował, a trzy miesiące temu odszedł. Zawsze będzie dla mnie wielki.
Ks. Ryszard Pruczkowski: Wikary z wytrychem
Nigdy nie spotkałem człowieka, który tak kochałby Bydgoszcz jak ks. prałat Heliodor Grabias. Rocznik 1923, bydgoszczanin, wyświęcony na kapłana w 19 lutego 1950 roku. Datę pamiętam, bo zawsze żartowałem, że jak jego święcili, to miałem miesiąc i 16 dni. Był moim proboszczem w parafii św. Jakuba w Wągrowcu. Przyszedłem tam z Miłosławia prawie 40 lat temu, a ks. Heliodor - z wioski Dębowo. Pracowaliśmy tam niecały rok, ale na zawsze zapadły mi w pamięć nasze rozmowy. Miał w sobie wiele kapłańskiego ciepła, w każdym człowieku szukał dobra. Opowiadał mi o Bydgoszczy, swojej młodości. Dwie z tych opowieści noszę w sobie szczególnie. Jedna dotyczy ks. prałata Mieczysława Skoniecznego, jeszcze przedwojennego proboszcza parafii św. Trójcy. Kiedy ks. Heliodor mówił mu, że niebawem na polach ułańskich, czyli dzisiejszym Błoniu, będą budować bloki, sędziwy prałat odpowiadał: "Czy ksiądz w każdą głupotę uwierzy? Jakie bloki? Przecież na takiej wsi nikt nigdy nie będzie chciał mieszkać". Druga opowieść jest związana ze Szwederowem, dzielnicą, w której ks. Grabias posługiwał w latach 50., a ja dzisiaj jestem proboszczem. Ks. Heliodor szedł ul. Podgórną i zobaczył kobietę ciągnącą wózek z węglem. Podbiegł i pomógł jej go zaciągnąć aż na Ugory. Wieczorem na plebanię przyszedł jej syn, żeby podziękować. I ofiarował wytrych, z zastrzeżeniem, że otworzy każde drzwi. Ksiądz obiecał, że zawsze będzie nosił go ze sobą w kieszeni sutanny. I tak tez zrobił. Wytrych rzeczywiście był niezawodny. Kiedy po trzech latach po Szwederowie rozniosła się wieść, że ks. Grabiasa przenoszą do innego miasta, z kieszeni sutanny zniknął wytrych. Na pożegnanie do kościoła przyszedł ten sam młody człowiek. I powiedział: "Wytrych wziąłem, żeby ksiądz nie zgubił go gdzieś na obcym terenie. Taki sprzęt może być używany tylko na Szwederowie".
Ks. Grabias zmarł 9 lat temu, jest pochowany w Wągrowcu. Często odwiedzam jego grób. Zawsze są na nim świeże kwiaty.
Akademia Opowieści "Gazety Wyborczej"
"Najważniejszy człowiek w moim życiu" to temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy naszych czytelników. Szukamy opowieści, które nas uwiodą. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. I znajdzie swoje miejsce w historii. Dajcie mu szansę, zasługuje na to.
Aktualnych informacji na temat Akademii szukajcie w naszym serwisie: AKADEMIA OPOWIEŚCI.
Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia
Wszystkie komentarze