Moja koleżanka, studentka wzornictwa, od kilku godzin rysuje fotoradar, siedząc na Facebooku, i słuchając radia. Ostatnio student grafiki przyznał mi się, że nie wie, kim jest Rembrandt.
Studenci, bez zażenowania, z pewnym wyzwaniem, mówią, że oni "właściwie nie lubią rysować czy malować". Albo "chciałem iść na malarstwo, ale poszedłem na wzornictwo. Malować przecież można zawsze, co nie?". Otóż nie. Moim zdaniem.
Sztuka cierpi na ciężki przypadek "użyteczności" Wypiera ją odmieniany przez wszystkie przypadki, robiący zawrotną karierę design. Który jest wszędzie. Design to zastawa stołowa, samochody, rowery, krzesła (nieśmiertelny temat na wzornictwie i meblarstwie), taborety, biurka, stoły, stołki, suszarki, żelazka, słuchawki, myszki do komputerów, obrus i firanki, butelki, opakowania, ubrania, bransoletki, mogłabym tak kontynuować, ale nie o to chodzi.
Dla mnie jedną z ważnych cech sztuki, jej poniekąd istotą, jest właśnie jej "nieużyteczność". Jest to jednocześnie kwintesencja człowieczeństwa. Zdolność do wysiłku, który nie jest niezbędny do tego, żeby przetrwać. Jest wrażliwością na otaczający nas świat, jego piękno. Próbą utrwalenia tego piękna. Pokazania świata takim, jakim się go widzi, w danej chwili. Jest próbą nawiązania kontaktu, kiedy wszystkie inne sposoby zawodzą. Zostawieniem po sobie śladu. Jest też zapisem emocji, próbą wyrażenia idei.
Tworzenie daje wiele satysfakcji, radości, spontaniczności. Ale z drugiej strony jest także ciężką pracą fizyczną, emocjonalną, umysłową. Tymczasem mam wrażenie, że sztuka piękna, lecz nieużytkowa, straciła lub traci swoją wagę. Jest traktowana jako nieszkodliwe, trochę infantylne hobby. Lub kojarzona z niezrozumiałymi performensami.
Na mojej uczelni, tradycyjne, konwencjonalne sztuki, czyli malarstwo, rysunek, rzeźba, traktowane są pobłażliwie, z przymrużeniem oka. Nikt nie rozlicza nas z obecności na tych lekcjach. Na każdym innym przedmiocie - ergonomii, bionice, historii, designie - można mieć nieobecność dwa razy w semestrze, na rysunku czy malarstwie nikt tych obecności nie sprawdza, wystarczy przynieść dwie-trzy prace na koniec semestru i trójkę się dostanie.
Każdy wie, że "za malarstwo się nie wylatuje". Profesorom poważnych, "użytecznych" przedmiotów zdarza się mówić z pogardą o malarstwie jako o sztuce pozbawionej zasad. Bo jeśli nie ma "zastosowania", to przecież wszystko jest dozwolone. Rządzi nim przypadek. Pani profesor od architektury często odnosi się do malarstwa, mówiąc, że architekturą rządzą zasady, a w malarstwie to "przyjdzie sobie artysta, i chlapnie".
Muszę przyznać, że ciężko mi wytrzymać, słysząc takie opinie. Malarstwo i rysunek to moim zdaniem bardzo trudne rzemiosła. Nieprzynoszące łatwej satysfakcji. Trzeba dużo wytrwałości, systematyczności, zaangażowania, żeby zobaczyć rezultaty.
I za każdym razem trzeba zaczynać od nowa. I nigdy nie osiągnie się perfekcji w tak niewymiernej dziedzinie życia. Ale jednocześnie przynoszące dużo radości, bo bez tego nikt by ich nie uprawiał.
Chciałabym, żeby tego typu twórczość także była traktowana jako praca. A nie: "przecież zawsze można malować". Studenci przyspawani do komputerów dysponują tylko tymi narzędziami, którymi obdarzyli ich programiści. A posługując się własną ręką, mają przecież nieskończone możliwości.
Ostatnio czytałam w tekście prof. Jana Hartmana, dotyczącym upadku filozofii, trafne porównanie. "Uczeń, który umie wypełnić kwit, nie potrafi zrozumieć "Odysei". Uczeń, który potrafi zrozumieć "Odyseję", będzie umiał wypełnić kwit" (nie jest to właściwy cytat, tylko parafraza, tak jak to zapamiętałam). Uważam, że analogicznie jest w sztukach plastycznych. Na tak ważnym kierunku, jakim jest grafika, można studiować, praktycznie nie rysując ani nie malując. Akademia uczy za to, jak zaprojektować logo, stronę internetową, ulotkę, szatę graficzną gazety. Ale co z ogólnym wykształceniem estetycznym? Z wrażliwością na kolory i kształty? Z własną inicjatywą?
Poza tym malarstwo (rzeźba, rysunek) uczy cierpliwości i skupienia, której wielu młodym ludziom brakuje, to nie jest coś, co się robi, siedząc na Facebooku czy myśląc o obiedzie.
Zastanawiam się, co będzie można zobaczyć za 100, 200, 1000 lat w muzeach (jeśli takie archaiczne formy podziwiania sztuki przetrwają). Perfekcyjnie wymodelowane w Autocadzie myszki? Zastanawiam się, jaki procent ludzi (Europejczyków/Polaków/warszawiaków) potrafi wymienić jednego (jednego!) współczesnego malarza?
To taka dygresja na koniec, te myśli kłębiły mi się od dawna w głowie i chyba ten fotoradar przy Facebooku był tą kroplą, która przepełniła czarę i już tego nie mogłam znieść.
Czekamy na Wasze listy. Napisz: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze