Nie mogę obojętnie przysłuchiwać się, czytać i oglądać newsów o Broad Peak roku 2013!
Wojciech Fusek napisał "wspinaczka to akt wolnej woli" (Gazeta Wyborcza 9-10.2013 r.) - tak też jest. Zgadzam się również z nim, że "domorośli komentatorzy na forach internetowych i mediach nie mają dość wyobraźni, by pojąć, co się dzieje w najwyższych partiach gór". Jedynie rozpalają piekielny ogień - pisze Wojciech Fusek.
Jeżdżę w nie od roku 1979.
Nie dość, że charakter, siłę woli, rozwój osobisty, siłę fizyczną kształtowałam i rozwijałam w górach (polskich Tatrach), to jeszcze przeżywałam tam najpiękniejsze wrażenia estetyczne wszystkimi zmysłami: wzrokowym, słuchowym, węchowym, dotykowym - umysłem. Czułam, że jestem częścią natury, czułam sens bycia i życia.
Na dole spotykałam się (i nadal spotykam się) z bezsensami, które napędzają spiralę działań ludzkich. Na tym dole zdecydowanej większości ludzi wydaje się, że metropolie, miasta i miasteczka, konsumpcja są środowiskiem naturalnym. Może niech chwilę zastanowią się co niektórzy, jak jest naprawdę
W moim przypadku do dziś jest tak, że jeśli choć raz w roku nie spotkam się z górami, to czuję pustkę. W minionych latach było inaczej, bo jeżeli nie pobyłam z nimi, to nie miałam energii, nie regenerowałam się, nie ładowałam akumulatorów, by dalej pchać wózek zwany życiem.
Mój pierwszy wyjazd w Tatry miał miejsce w lutym 1979 roku. Metaforycznie rzecz ujmując, to były również moje zaślubiny z górami wysokopiennymi. Najpierwsza wędrówka przebiegała niebezpiecznie, mogłam (mogliśmy) tam zostać na zawsze. Tam znaczy pod Kasprowym Wierchem, mając zaledwie po 20 lat.
W piękny lutowy, śnieżny i słoneczny dzień zabrawszy mapę, termos z herbatą i czekolady wybraliśmy się na spacer na Myślenickie Turnie. Wchodziliśmy od strony Toporowej Cyrhli. Tak łatwo i tak lekko nam się szło, że popatrzywszy na Kasprowy Wierch uznaliśmy, że tam wejdziemy.
A nade wszystko, nie mając wyobraźni, co tam jest i co nas może czekać zimową porą. Tam wysoko pod szczytem zaskoczyła nas zmiana pogody - "opadły" chmury lub mgła. Widzieliśmy się na wyciągnięcie ramion. Było trudno i tragicznie. Odwrotu nie mogło być, trzeba było radzić sobie w tamtych warunkach i iść do przodu. Doszliśmy na Kasprowy Wierch, by zejść do schroniska na Hali Gąsienicowej. Ogrzani, posileni, napojeni już o zmroku, a później pod osłoną nocy wracaliśmy do miejsca stacjonowania tym samym szlakiem, wychodząc w Toporowej Cyrhli. Summa summarum w drodze byliśmy ok. 11 godzin.
Mogłam się zrazić, przerazić, powiedzieć nigdy więcej. Stało się wręcz odwrotnie. Góry na zawsze zostały moją miłością. Dzięki nim żyłam pełnią życia. Energetyzowały mnie. Rok w rok począwszy od roku 1979, a skończywszy na roku 1989 w okresie letnim wyjeżdżałam w Tatry na miesięczne wakacje, by chodzić po nich najwyżej jak mogłam, by móc być wolną, czuć się częścią natury, mieć wrażenie że jestem w niebie, może nawet czuć bliskość z Bogiem.
Dziś nie dotykam wysokich partii gór ze względu na przypadłości zdrowotne. Ale gdyby nie to, to robiłabym wszystko, aby wracać w miejsca, które ciągnęły mnie, które wołały mnie, które energetyzują.
W moim odczuciu to musi być niesamowite pokonywać samego siebie, dotykać wysokości, czuć kontakt z Absolutem. Chyba też o to mu chodziło. Chciał tam być znowu, żeby poczuć lekkość, tam na szczycie, a później... to już nieważne. Tomasz Kowalski zgodnie z prawem młodości cieszył się na swój pierwszy raz na ośmiu tysiącach.
Macieju, Tomaszu nie znałam Was, ale znam Was. Intuicyjnie wyczuwam Wasze intencje. Jesteście wielcy. Żyliście z pasją. Wasze życia miały sens.
Cześć Waszej pamięci.
Elżbieta Maria Kuba
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze