Leitmotivem całkiem udanej, 75. gali rozdania nagród Emmy Amerykańskiej Akademii Telewizyjnej były wspominki, głównie sitcomowe. Wiele z nagród wręczały całe obsady seriali komediowych, m.in. "Zdrówko", "Martin", "Wszystko w rodzinie" czy "U nas w Filadelfii". Ci ostatni narzekali, że pomimo 17 lat na antenie nie dostali ani jednej nominacji. Z wyjątkiem Danny'ego DeVito, ale on swoją Emmy dostał za "Taxi".
Galę prowadził komik i gwiazda sitcomu "Czarno to widzę", Anthony Anderson. Swój monolog zaczął od wykonania przy akompaniamencie chóru gospel kilku piosenek z klasycznych amerykańskich seriali z lat 60., 70. i 80. Przy „In the air tonight" Phila Collinsa z „Policjantów z Miami" pomógł mu Travis Barker, perkusista zespołu Blink 182, który z telewizją powiązany jest głównie przez żonę Kourtney Kardashian, gwiazdę "Z kamerą u Kardashianów".
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
To prawda. The bear to film obyczajowy/dramat. Natomiast nie rozumiem o co chodzi z tym że zacieranie granic jest idiotyczne. Zacieranie granic w szeroko pojętej sztuce jest właśnie super.
W Sukcecji jest więcej komedii niż w The Bear… Ale chcieli nagrodzić obydwa więc znaleźli sposób… szkoda że kosztem seriali naprawdę komediowych którym zwyczajnie odebrano szansę w tym roku, ale nikt się nie poskarży bo The Bear wypada tylko chwalić w tym towarzystwie wzajemnej adoracji… Nie to że jest to zły serial - ale hipokryzja tego środowiska jest aż nazbyt widoczna…
Sukcesję ignoruję, bo opowieści o problemach bogatych ludzi dawno przestały mnie jarać. A jeśli już miałbym ochotę, to prędzej włączyłbym sobie cudownie campową Dynastię :)
Co do zacierania granic chodzi mi wyłącznie o kwestie nagród i mało przejrzystych kryteriów. Wpychanie serialu do kategorii komedia tylko dlatego, ze w serialu padły może ze dwa żarty oraz w kategorii dramat rządzi Sukcesja jest bez sensu (oraz bardzo nie fair wobec produkcji stricte komediowych). Podobnie w zależności od konkurencji w danym roku dziesięcioodcinkowe seriale czasem lądują w kategorii mini-series, a czasami drama.
To taki jak "Czarnobyl". Forma zamknięta, od początku nie przewiduje się kontynuacji w przeciwieństwie do takiego, gdzie o realizacji lub zamknięciu decyduje oglądalność.
Taka prawda - patrz hiszpański trener, który pocałował piłkarkę.
Swoją drogą, współczuję pocałowanemu. Miał minę, jakby się miał za chwilę porzygać i wcale mu się nie dziwię.
Aaa, sorki.