Najpierw jechało się do Harlemu, na Kolejową. Wprawdzie zdarzało się, że ochroniarze wcześniej dziękowali za odwiedzenie klubu i stanowczo kazali się już zbierać do domu, ale Harlem na początek był świetnym strzałem. Znałem kogoś, kto znał dobrze właścicieli, więc z reguły dostawało się stolik. Potem przeskok do centrum, na Sienkiewicza, na przykład do Organzy, gdzie już było tyle ludzi, że komar by nogi nie wcisnął. Imprezę kończyło się rano, w pobliskim Lemonie – barman na śniadanie mieszał całkiem niezłe kamikaze.
Wszystkie komentarze
I niezniszczalne Luzztro?
To były czasy, był ogień.
No i Piekarnia.
racja, wspomnienia się pozacierały - poprawiam i dziękuję za czujność
Obejrzę dla beki, ale poczekam aż ktoś wrzuci na cda hyhy
Ciekawe jak dziś wygląda życie tych, którzy 20 lat temu tak balowali.
A dziękuję, w porządku.