Ma zaledwie 38 lat, a grał już u prawie wszystkich wielkich reżyserów Hollywood. Martin Scorsese nazwał go najlepszym aktorem swojego pokolenia. Został aktorem przez wypadek.

Szczupły, tyczkowaty (189 cm wzrostu), duże, odstające uszy i profil, który jest ilustracją terminu „rzymski nos". Gdyby Adama Drivera obsadzano wyłącznie „po warunkach", mógłby zagrać w hollywoodzkiej adaptacji „Plastusiowego pamiętnika" albo zostać kolejnym Cyrano de Bergerac.

Łatwo mógłby zostać zaszufladkowany jako tzw. aktor charakterystyczny. Ale temu pięknemu brzydalowi wystarczą dłuższe włosy i lekki zarost, żeby z powodzeniem wcielić się w czarujących amantów, bawidamków i awanturników ze strudzoną duszą. Takie talenty w Hollywood zdarzają się rzadko. Tym rzadziej jeśli są przy okazji przyzwoitymi ludźmi.

Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie

Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi

Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.

Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze