Susan Sarandon już to kiedyś zrobiła. W filmie „Mamuśka” z 1998 roku grała umierającą matkę, żegnała się z rodziną i powierzała dzieci dziewczynie swojego byłego męża (młoda Julia Roberts). Łzy się lały.
W „Bez pożegnania” umiera znowu, tym razem jako Lily, kobieta stojąca na czele rodzinnego klanu. Cierpi na zaawansowane stwardnienie zanikowe boczne i wzywa najbliższych do pięknej posiadłości nad oceanem. Chce spędzić z nimi czas, zanim odejdzie.
Historii o umieraniu było w kinie już wiele, ale śmierć to pojemny temat. Wspaniała obsada i niezły reżyser składają się na obietnicę udanego dramatu rodzinnego. Niestety, niespełnioną.
Wszystkie komentarze
przykre to jest jedynie to, że najwyraźniej ten element naszego kodu kulturowego jest dla ciebie całkowicie nieczytelny, ale się wypowiadasz...
Dla mnie podstawą komunikacji jest słowo mówione lub pisane, a nie kody. No, ale może w twoim kręgu kulturowym kod jest wystarczającym przekazem, cóż... moda na digitalizację trwa, ale czy warto jej ulegać...