Takiego festiwalu w mediach jak ostatnio biblioteki nie miały chyba nigdy. Wszystko to za sprawą słynnego Łacinnika sprowadzonego listem gończym z Malty za to, że nauczycielce włoskiego obciął głowę.
Gazety i telewizje, które na co dzień unikają tematu upowszechniania czytelnictwa jak ognia, tym razem wszystkie podkreśliły, że był bibliotekarzem na Woli. Wielu niezaznajomionych z tą problematyką odbiorców mogło pomyśleć, że to inne określenie zboczeńca.
Gdyby tak było, biblioteki pojawiałyby się w serwisach informacyjnych regularnie, a nie tylko wtedy, kiedy przyjdą do nich coś wypożyczyć policjanci; raczej zresztą bibliotekarza niż książkę. Dopiero obecna zmasowana kampania podniesie z całą pewnością zainteresowanie zbiorami biblioteki na Woli do niespotykanego poziomu. Takie pozycje jak "Rozkosze łamania głowy" z pieczątką z tego miejsca dla bibliofilów będą warte tyle, co unikalnie uszkodzone znaczki pocztowe z Mauritiusa.
Wszystkie komentarze