Samochody odpowiadają za 15 proc. całkowitej emisji CO2 w Unii Europejskiej. Jednym z założeń Zielonego Ładu jest zakaz sprzedaży nowych samochodów benzynowych i diesli po 2035 roku. Zastąpić je mają samochody elektryczne. Ale ten cel wydaje się coraz mniej osiągalny, bo sprzedaż aut elektrycznych w Europie jest w zastoju. Wyjątkiem jest Norwegia, gdzie już teraz 94 proc. nowo sprzedawanych samochodów to elektryki. Rzecz w tym, że Norwegia jest wyjątkiem w Europie.
Najnowsze unijne dane wskazują, że tylko 1,7 proc. pojazdów na drogach UE jest całkowicie elektrycznych. Różni się to jednak znacząco w zależności od kraju. Liderem jest Dania, gdzie 6,4 proc. ze wszystkich pojazdów na drogach to samochody elektryczne. Na dole listy są Cypr, Bułgaria i Polska - 0,18 proc. Szczegółowy raport znajdziecie w wideo ARTE.TV:
Europejscy producenci i Komisja Europejska chcą przyśpieszyć rozwój rynku pojazdów elektrycznych. Obecnie utknął on w martwym punkcie, mimo że od stycznia do czerwca 2024 roku, w UE zarejestrowano 712 tys. samochodów elektrycznych (dane Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów).
Stanowi to 12,5 proc. globalnej sprzedaży w pierwszej połowie roku, co jest niewielkim spadkiem w stosunku do pierwszej połowy 2023 roku.
Amerykańska firma Tesla pozostaje niekwestionowanym liderem, dominując na rynku europejskim. Niemiecki Volkswagen stara się dotrzymać kroku, ale boryka się z wieloma problemami, głównie w segmencie pojazdów elektrycznych. I oczywiście Chiny: 8 proc. pojazdów elektrycznych sprzedanych w UE w ubiegłym roku pochodziło z Chin, a w 2015 r. liczba ta może wzrosnąć do 15 proc.
Niektóre europejskie firmy próbują pokonać konkurencję, na przykład Stellantis, grupa produkujące Peugeoty, Jeepy i włoskiego Fiata. - Stoimy w obliczu wyzwania. Brutalnego wyzwania, jakim jest chińska ofensywa na rynek europejski. Ta chińska ofensywa będzie zmasowana i bardzo brutalna. A my w Stellantis jesteśmy gotowi do walki - mówi prezes Stellantis Carlos Tavares.
Walka rozgrywa się także na poziomie politycznym i gospodarczym w Komisji Europejskiej, która nałożyła wysokie cła na chińskie pojazdy elektryczne. W ciągu 5 lat Bruksela planuje też dodatkowy 36 proc. podatek, oprócz 10 proc. już obowiązującego na samochody wyprodukowane w Chinach. Potwierdza się to, o czym Ursula von der Leyen ostrzegała już w swoim przemówieniu o stanie Unii w 2023 roku. - Globalne rynki są obecnie zalewane tańszymi chińskimi samochodami elektrycznymi. Ich cena jest sztucznie zaniżana dzięki ogromnym dotacjom państwowym. To destabilizuje nasz rynek - mówiła wówczas szefowa Komisji Europejskiej.
Obecnie dużym problemem są zasoby i dysproporcje między państwami członkowskimi. W Europie nie ma wystarczającej infrastruktury, aby zapewnić silną i niezawodną sieć stacji ładowania
Rządy starają się zwiększyć sprzedaż za pomocą zachęt finansowych, takich jak francuska premia za konwersję, premia środowiskowa, czy program leasingu pojazdów elektrycznych za 100 euro miesięcznie.
Holandia, Austria, Włochy, Hiszpania i kraje skandynawskie również oferują zachęty. W Niemczech dotacje zostały zniesione pod koniec 2023 roku, a kraje Europy Wschodniej żadnych nie zaproponowały.
Przejście na pojazdy elektryczne to coś więcej niż tylko zmiana społecznych przekonań. Wiąże się to również z kosztami. Według niemieckiego badania, tylko 10 proc. gospodarstw domowych, które zarabiają mniej niż 2000 euro miesięcznie, rozważałoby zakup pojazdu elektrycznego. A wśród gospodarstw domowych z dochodem ponad 6000 euro, trzy razy więcej osób rozważałoby zmianę na samochód elektryczny. Trudno się dziwić, skoro cena Renault Twingo w Niemczech to 16 100 euro w wersji benzynowej, a w wersji w elektrycznej 28 tys. euro.
W Europie zakup nowego pojazdu elektrycznego kosztuje około 15 tys. euro więcej niż jego odpowiednika z silnikiem benzynowym. W tej branży to konsument płaci za niedomogi europejskiego przemysłu. W UE koszt produkcji tych pojazdów jest nadal bardzo wysoki.
Tymczasem Chiny produkują samochody elektryczne od początku XXI wieku i teraz zarabiają na ten inwestycji. Europejscy producenci są w dużym stopniu zależni od Chin w zakresie produkcji pojazdów elektrycznych, zwłaszcza jeśli chodzi o akumulatory. Tylko 10 proc. jest produkowanych w Europie. Surowce do produkcji akumulatorów pozyskiwane są i przetwarzane poza Europą, co podnosi koszty.
Koszt akumulatora stanowi 40 proc. kosztów pojazdu elektrycznego.
Co więcej, akumulatory mają krótki okres trwałości, więc pojazdy elektryczne są dwa razy droższe, zarówno przy zakupie, jak i w utrzymaniu.
Kolejnym problemem jest to, że niewiele aut elektrycznych jest produkowana w Europie. Oczywiście, im większa produkcja, tym niższa cena. Zatem im dłużej europejski rynek będzie się rozkręcał, tym dłużej będzie trzeba czekać na spadek cen.
Kłopotem jest też strategia przyjęta przez europejskich producentów. Wolą sprzedawać nadmiernie wyposażone modele z najwyższej półki. Chociaż jest to dla nich może bardziej opłacalne, to sprawia, że auta elektryczne są niedostępne dla wielu osób i stają się luksusem, na który nie można sobie pozwolić.
Do tego dochodzą koszty ładowania, które gwałtownie rosną w całej UE. Badanie przeprowadzone w maju wykazało, że na przykład w Niemczech niektórzy płacą więcej za ładowanie samochodu niż płaciliby za tankowanie benzyny.
Więcej dowiecie się z materiału wideo ARTE.TV:
Program przygotowała europejska platforma ARTE i udostępnia go w 9 językach w ramach partnerstwa medialnego EMOVE Hub. Jego koordynatorem jest ARTE, a w skład konsorcjum poza "Gazetą Wyborczą" wchodzą także: "El País" (ES), "Internazionale" (IT), "Ir", (LV), "Kathimerini" (GR), "Le Soir" (BE) i Telex (HU). Ich współpraca jest dofinansowana przez UE dzięki inicjatywie DG CNECT, która zachęca do tworzenia „Europejskich centrów medialnych" w ramach unijnych Działań Multimedialnych.
Opracowała Weronika Walenciak.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Dlaczego ludzie kupują plastikowe ubrania w Lidlu i Biedronce a nie luksusowe jedwabie w sklepie Chanel? Przecież plastikowe ubrania są złe.
Plastikowe ubrania w Lidlu? Ostatnio jak sprawdzałem większość to była bawełna. Poza może jakimiś sportowymi wdziankami z poliestru.
Też myślę, że elektryki mają sens tylko jako małe samochody miejskie. Duży elektryk to wożenie kilkuset kilogramowej baterii które wymaga więcej prądu a również skutkuje niszczeniem dróg lokalnych (duży nacisk).
Na wyborczej był niedawno artykuł w jakich warunkach w Kongu wydobywa się metale ziem rzadkich i to nie ma nic wspólnego z ekologią ani poszanowaniem ludzkiego życia.
Uszkodzony elektryk zazwyczaj idzie do kasacji bo koszty naprawy baterii są za duże i jest również ryzyko zapalenia się baterii.
Kosztów utylizacji nikt nie liczy w bilansie eko?
Na mój rozum lepszym rozwiązaniem jest rozwijanie technologii wodorowej, która przyszłościowo wydaje się być bardziej eko. Niestety obecnie chyba najtaniej wodór pozyskać z kopalin.
"Być może dlatego, bo obecne elektryki nadają się tylko do miasta, do jazdy na niewielkie odległości?"
To masz dane sprzed 10 lat
Tania bawełna pochodzi z upraw podtrzymywanych ok. 100 pestycydami, więc jest równie sztuczna jak wdzianka plastikowe
Niestety, mylisz się. Jeździłem niedawno elektryczną nówką nieśmiganą, wziętą na próbę. Zasięg na ekranie 350 km, realny -- 150; a jeździłem baardzo spokojnie, 70-110 (bo to nie w Polsce). Oddałem z ulgą, nigdzie bym nie zdążył. Aha, i to nie był żaden chińczyk.
Jak masz domek pod miastem z własną fotowoltaiką, daleko od stacji podmiejskiej kolejki, a dojeżdżasz codziennie do pracy, to może to ma jakiś sens, ale w PL ślad węglowy zostawiasz pewnie większy, niż gdybyś kolebał się starym dieslem.
Zerowa infrastruktura.
Ceny.
Kropka.
Ja chciałem kupić elektryka. Zanim kupiłem, sprawdziłem ile jest publicznych ładowarek na Pradze-Płn. Okazało się, że nie ma ani jednej. Więc kupiłem plug-in hybrida. No i dobrze, bo dwa lata później jedynym miejscem w miarę blisko mnie jest Koneser gdzie oprócz zapłacenia za ładowanie premium, muszę jeszcze zapłacić za parking na Koneserze.
Zastanawiajcie się dłużej nad tajemnicą “niechęci” Polaków do elektryków. Na pewno się sami przekonają, bez możliwości wygodnego doładowania.
A że Niemcy mają drogi prąd po zamknięciu elektrowni atomowych... No kto się mógł spodziewać?
drogi prąd i gaz w Europie to skutek embargo na rosyjski gaz i ropę i kupowanie amerykańskiego i od Norwegów, którzy mogą sobie za to kupować m in elektryki.
owszem, ale jak się ma prąd z już istniejących elektrowni atomowych, to nie trzeba go kupować
Drogi prąd w Europie to przede wszystkim skutek polityki fiskalnej, w tym opłat za emisję itd
To samo z ladowarkami i pradem.
Czemu nie ma dyrektywy majacej usprawnic budowe i gestosc ladowarek w tkance miejskiej.
A przy okazji obnizyc ECTS na ladowanie auta?! Co nie da sie?!
Nie bo robol ma placic i plakac albo jeździć zbiorokomem i nie narzekac.
A potem sie dziwia, ze skrajna prawica rosnie w sile.
Bo jak baterie wysiądą, a dopłaty się skończą, to nikt nie kupi nowego elektryka.
Czy mamy dotować w nieskończoność?