W Birmie każdy dzień dostarczał nam niezwykłych wrażeń. Wędrówka od świątyni do świątyni była niesamowitym przeżyciem.

Była to moja pierwsza (jak dotąd) noc w buddyjskim klasztorze. O 5.30, grubo przed wschodem słońca, obudziły nas śpiewne modlitwy mnichów. Nic dziwnego - dzieliło nas zaledwie kilkanaście metrów i bambusowa plecionka.

Drewniany budynek na wysokiej podmurówce to jedna wielka sala pod wysokim blaszanym dachem wspartym na kolumnach, z wieżyczką na czubku i werandą od frontu. Sufitu nie ma, podłogi skrzypią, niemal cały dom drży, gdy ktoś się ruszy. Światła brak, tzn. bywa, z generatora (w tym kraju problemy z energią elektryczną to codzienność). Ale mamy świeczki w glinianych garnkach i latarki.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Komentarze