Była to moja pierwsza (jak dotąd) noc w buddyjskim klasztorze. O 5.30, grubo przed wschodem słońca, obudziły nas śpiewne modlitwy mnichów. Nic dziwnego - dzieliło nas zaledwie kilkanaście metrów i bambusowa plecionka.
Drewniany budynek na wysokiej podmurówce to jedna wielka sala pod wysokim blaszanym dachem wspartym na kolumnach, z wieżyczką na czubku i werandą od frontu. Sufitu nie ma, podłogi skrzypią, niemal cały dom drży, gdy ktoś się ruszy. Światła brak, tzn. bywa, z generatora (w tym kraju problemy z energią elektryczną to codzienność). Ale mamy świeczki w glinianych garnkach i latarki.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze