Kalifornia. Skąpane w słońcu, złociste plaże, bulwary obsadzone palmami, Hollywood, surferzy poskramiający fale. Ale Złoty Stan ma też drugie oblicze. Wystarczy odjechać nieco w głąb lądu, przekroczyć pasma gór San Bernardino i Sierra Nevada, a beztroski klimat nadmorskich promenad ustąpi miejsca rozległym, niegościnnym, pustynnym terenom. Dziki Zachód. Senne miasteczka oddalone od siebie o dziesiątki mil, ciągnąca się po horyzont równiutka nitka drogi. Jest w tym krajobrazie jakieś surrealistyczne, surowe piękno. Coś, co sprawia, że mieszkańcy Los Angeles czy San Diego porzucają deski surfingowe i jadą na pustynię.
Wszystkie komentarze