Do Triestu przyjechaliśmy z Wenecji po paru intensywnych, turystycznych dniach. Prawie dwie godziny pociąg mknął przez nieefektowne płaskie Veneto, przecinając ciągnące się po horyzont pola kukurydzy. Dopiero tuż przed Triestem krajobraz zmienił się diametralnie, pojawiły się pagórki i jary.
O ile w Wenecji czuliśmy się jak jedni z wielu tysięcy anonimowych turystów z całego świata, o tyle w Trieście już po paru godzinach mieliśmy wrażenie, że od dawna tu mieszkamy. Wenecja żyje rytmem tworzonym przez przyjezdnych i na ich potrzeby. Triest żyje swoim rytmem, a mimo to niepostrzeżenie przyjmuje gości do grona mieszkańców.
Wszystkie komentarze