Tuż przed Wielkanocą gruchnęła wieść, że przetworzone produkty mięsne - paszteciki, szyneczki, kiełbaski, polędwiczki i wonne wędzonki - są śmiertelnym niebezpieczeństwem.
"Bekon nas zabija" - straszyła prasa na Wyspach Brytyjskich, zniechęcając do tradycyjnego angielskiego śniadania. "Wędliny winne są co 30. przedwczesnej śmierci" - oskarżenia płynące z nagłówków gazet próbowały odebrać przyjemność ze świątecznego półmiska mięsiw.
Panika wywołana została opublikowaniem raportu z zakończonych właśnie szeroko zakrojonych 13-letnich obserwacji prowadzonych w 10 krajach Europy. Badanie, w którym analizowano stan zdrowia i historię medyczną blisko pół miliona ludzi, wykazało, że jednym z czynników ryzyka przedwczesnego zgonu jest umiłowanie wszelkiego rodzaju przetworów mięsnych. Ludzie, którzy łakomią się na więcej niż 160 g wędliny (mniej więcej tyle co trzy nieduże parówki), byli o 72 proc. bardziej narażeni na ryzyko zgonu wskutek chorób serca. Już nawet 50 g wędlinki dziennie (jedna parówka lub trzy plasterki bekonu) pięciokrotnie zwiększa prawdopodobieństwo rozwoju nowotworu. A jednocześnie ten sam raport... rozgrzesza mięso. Wskazuje, że jedzenie mięsa, zwłaszcza białego (ale - uwaga! - nie przetworów mięsnych) nie szkodzi zdrowiu.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze