Mimo że wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej nie rozpala mojej wyobraźni tak, jak dzieje się to w przypadku niektórych polityków, to wyznam, że od początku przyjęłam do wiadomości, że w czasie tragicznego lotu panował ogólny bałagan, a generał Błasik był w kokpicie, pił i ?wpływał? na załogę, cokolwiek by to miało znaczyć.

Wersja z bałaganem i brakiem profesjonalizmu wydała mi się daleko bardziej prawdopodobna niż inne. Dlaczego? Między innymi z powodu stereotypów.

Jeden odnosi się do naszej władzy. Tam, gdzie jest władza, zawieszane są procedury. W samolocie pełnym ludzi władzy procedury nie mogły być przestrzegane. W czasie lotu mało kto był zapięty pasami, wszyscy krążyli, stali, niemal każdy korzystał z telefonu komórkowego. Przedstawiciele pana prezydenta zaglądali do kabiny pilotów. Rozmawiali z nimi. Robili wszystko to, co jest niemożliwe w samolocie pełnym zwykłych ludzi. I nie wyobrażam sobie, by ktoś na tym pokładzie mógł kogokolwiek przywołać do porządku.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Komentarze