Przed kilku laty grupa intelektualistów przygotowała projekt ustawy o mediach publicznych. TVP i Polskie Radio miały zostać wyjęte spod władzy polityków, a nadzór nad nimi przekazany społecznemu komitetowi niezależnemu od polityków. Przewidywano kontrolę jakości programów i finansowanie z podatków.
Krytykowałem ten projekt, uważając, że ostatecznie i tak nie zostanie wprowadzony w życie. Proponowałem prywatyzację telewizji i radia, a przynajmniej części programów.
„Prywatyzacja” to straszne słowo, którego nie znoszą będące dziś w konflikcie lewica i prawica. Jako zwolennik prywatyzacji dostałem etykietkę „neoliberała”, czyli bezdusznego zwolennika pogłębiających się nierówności. Pryncypialny odpór prywatyzacji mediów państwowych dawał Jacek Żakowski, wielokrotnie twierdząc, że to pomysł barbarzyński, wysuwany jedynie przez osobników nierozumiejących, jak ważną misję mają te media do spełnienia. Nie wyjaśniał, za kadencji którego prezesa TVP była apolityczna i realizowała misję.
Wszystkie komentarze