Porażka Wojciecha Fibaka w finale turnieju Masters w 1976 r. była sportową traumą mojego dzieciństwa. Tak jak dwa lata później przestrzelony rzut karny kapitana reprezentacji Polski Kazimierza Deyny w meczu z gospodarzami mundialu w Argentynie.

W Houston Fibak prowadził zdecydowanie z Manuelem Orantesem 2:1 w setach i 4:1 w czwartym. Gdy do mistrzostwa brakowały dwa gemy, słynny amerykański aktor Kirk Douglas przemówił przez głośnik do kibiców, żeby nie skreślali Orantesa, bo on nigdy się nie poddaje. Być może zdopingował Hiszpana, który odwrócił losy meczu. Wygrał w pięciu setach, łamiąc nam serca.

Po 39 latach do finału Masters dobrnęła Agnieszka Radwańska, najwybitniejsza polska tenisistka, a może i najwybitniejsza sportsmenka. I wygrała, pokonując Czeszkę Petrę Kvitovą po porywającej walce, w której każdy ruch Polki ocierał się o perfekcję. Tym razem nasze uradowane serca omal nie wyskoczyły z piersi. Dla ludzi mojego pokolenia był to rodzaj terapii. Niespodziewanej - bo jeszcze kilka tygodni temu Radwańska sama nie wiedziała, czy w ogóle zdoła awansować do turnieju, w którym spotyka się osiem najlepszych tenisistek świata.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Agata Żelazowska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Gratulacje Aga!!!
    już oceniałe(a)ś
    7
    1