Od 1989 roku można obserwować tendencję do uchwalania całkiem bezużytecznych, ale niezmiernie buńczucznych i patetycznych rezolucji, po których historia przechodzi szybko do porządku dziennego i których jedyny sens polega na tym, aby poprawić samopoczucie tych, którzy je zgłosili i uchwalili (i stawiać do kąta tych, którzy się sprzeciwiali). Czasami uchwalono nawet ustawy, które formalnie weszły w życie, ale przyznawały obywatelom prawa (albo gorzej, nakładały obowiązki), o których administracja rządowa potem szybko zapomniała. Dlatego w Polsce sądy niby mogą ograniczyć wolność podejrzanych, tylko jeśli zachodzi uzasadniona obawa o matactwo albo ucieczkę, ale tak naprawdę stosują areszt śledczy jako karę przed wyrokiem. Dlatego podejrzany ma de iure prawo do adwokata z urzędu, ale de facto dostaje go wtedy, kiedy policja uzna to za stosowne. Dlatego w pewnych, bardzo ograniczonych przypadkach kobieta ma prawo do aborcji, ale de facto go nie ma, bo szpital albo lekarz mogą ją wykiwać, aż jest za późno, albo dyskretnie kierować do prywatnego gabinetu, gdzie ze swojego prawa może skorzystać, uiszczając niebotyczną opłatę. W języku polskokatolickim nazywa się to "klauzula sumienia".
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze