„Poza tym, kiedy umiera matka – wszystko przez jakiś czas jest chuja warte. Grzeczniej? Nie da się, bo wpada się w język, który nie ma nic wspólnego z sytuacją" – wyznaje Jarek Skurzyński, osierocony „zły syn".
W innym miejscu, nawiązując do „Roku magicznego myślenia", w którym Joan Didion opowiadała o śmierci męża i chorobie córki, pisze: „Może jak Didion powinienem poszukać prawidłowego języka i przeczytać poradniki medyczne".
To jedno z ważniejszych wyzwań, przed jakim stają autorzy i autorki literatury, którą od kilku lat na własny użytek nazywam „matkośmiertną". Jak znaleźć adekwatny język opisu doświadczenia straty, który z jednej strony pomoże się z nią uporać, a z drugiej – wiem, zabrzmi to brutalnie – będzie na tyle atrakcyjny, by usprawiedliwić chęć podzielenia się traumą z postronnymi czytelnikami?
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Zgadza się, np. "Cieszę się, że moja mama umarła" Jannette McCurdy to zapis walki o niezależność i własne granice
Niech cię to nie gnębi. Tak bywa. Z różnych powodów.
współczuję doświadczeń, czasem tak jest
Moja matka była naprawdę dobrą kobietą, matką, babcią. Żoną może nie idealną. Jednak gdy umarła w wieku 77 lat nagle, nie chorując, w ciągu dwugodzinnej nieobecności meża - pomyślałem: Bóg ją nagrodził nagłą, nie bolesną śmiercią.
Jestem w tym samym obozie.
Widocznie coś z tobą nie tak
Zyta Rudzka "Tkanki miękkie",Mira Marcinów "Bezmatek".
Literatura mierząca się z nieuniknionym.
W zeszły poniedziałek byłem na pogrzebie osoby lat 55. We wtorek pogrzeb osoby lat 95. Jeśli się z tym nie pogodzę, to co, co się stanie?
"żerują"?