Na późnych fotografiach - choćby tej zreprodukowanej na okładce nowego polskiego wydania jego najważniejszych pism - sześćdziesięciokilkuletni Primo Levi wygląda jak mędrzec, który przeżył i zrozumiał dramat XX stulecia. A przecież do Auschwitz trafił jako dwudziestopięciolatek, młody uczestnik włoskiego ruchu oporu, a wydostał się rok później, w styczniu 1945 roku, kiedy obóz, porzucony przez uciekających Niemców, przestał istnieć.
Prawda, ten chłopak z mieszczańskiej turyńskiej rodziny zasymilowanych Żydów, zdolny chemik, prześladowań na tle rasowym zaznał już wcześniej, za Mussoliniego, ale właśnie rok spędzony w hitlerowskim obozie koncentracyjnym naznaczył jego późniejsze życie. Wprawdzie powrócił do Włoch i wyuczonego zawodu, dokonał kilku wynalazków, kierował dużą fabryką chemiczną, układał wiersze i niezłe opowiadania fantastyczne, ale dla współczesnych pozostał przede wszystkim świadkiem historii, ocaleńcem z piekła XX wieku.
Wszystkie komentarze