W 1915 roku anonimowy mieszkaniec Kalisza wysłał do lokalnych władz sanitarnych następujący list:
Mam zaszczyt zawiadomić WPana celem ostrzeżenia sfer wojskowych i cywilnych, że trudniąca się nierządem Jadwiga [nazwisko usunięto] młoda brunetka w wieku lat około 20, mieszkająca przy ul. Piaskowej N 12, chorą jest wenerycznie, przyczem nadal prowadzi swój proceder awanturniczy, zamiast leczyć się.
Powyższe uchodziło dotychczas uwagi władz sanitarnych, przeto poczytuję sobie za obowiązek o fakcie tym zawiadomić WPana Doktora Powiatowego.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Nie, autor listu został zarażony chorobą weneryczną przez tę kobietę, która nie wypełniła swojego obowiązku zbadania się. To co napisał wydaje się nieco pompatyczne, ale szczerze mówiąc brzmi po prostu jak ktoś z początku 20ego wieku piszący do urzędnika państwowego.
"Poczucie spełnienia obywatelskiego obowiązku"? Tak.
"Upajanie się swoją przewagą" i "poczucie wyższości"? Nie.
Jakie poczucie wyższości jeśli gość nawet nie chce się wymienić z nazwiska, bo się wstydzi, że się rozniesie o tym, że jest. teraz chory?
Każdy medal ma dwa końce kija. Z jednej strony, skoro prostytucja była pracą legalną i poddaną nadzorowi państwowemu, klient miał prawo się poskarżyć, że go panna wbrew przepisom zaraziła i tu raczej nie ma dwóch zdań. Z drugiej strony, niech Szanowny Przedmówca zauważy, sam klient - już zarażony - żadnym prawnym restrykcjom nie podlegał, choć przecież mógł nadal roznosić.
Mógł nadal roznosić, ale nie wiadomo, czy roznosił. Jeśli kogoś świadomie zaraził, to na to są paragrafy (wtedy i teraz).
Tysiące i setki tysięcy "porządnych" kobiet zostały zarażone przez swoich "porządnych" małżonków, którzy wnieśli im chorobę wenerycznę w prezencie ślubnym.
Ale jakoś "proceder awanturniczy" cnotliwemu obywatelowi nie przeszkadzał, kiedy z usług prostytutki korzystał. Wtedy nie był "awanturniczy"?
W danym kontekście raczej nic; Autorkom najwyraźniej w ferworze czasownik się pomylił ;-)
A, to dzięki. Miałam chwilę zwątpienia.
Na marginesie bardzo bawi mnie określenie "praca seksualna". Odbywanie stosunków seksualnych za pieniądze to nie jest żadna praca seksualna, a najzwyklejsza w świecie prostytucja. O ile w wolnym kraju każdy ma prawo się prostytuować, o tyle niech chociaż ma na tyle odwagi cywilnej, by "odpowiednie dać rzeczy słowo".
jesli prostytuowanie sie bylo uznane za legalne jako zawód i wymagało badań dbając o zdrowie prostytutki i jek klientów to znaczy ze klient ma prawo się tego domagać w świetle prawa. tak jak domagamy sie aby chirurg mył ręce chroniąc pacjenta przed zarazeniem.
Skoro proceder był legalny, to dlaczego cnotliwy (acz dopiero post factum) klient nazywa go "awanturniczym"? Jak korzystał, to mu awanturniczość nie przeszkadzała?
Ciekawe, czy klient zdążył zarazić ślubną małżonkę, podobnie jak to się działo w bardzo wielu "porządnych" rodzinach?