"Będę pisać i ludzie poczują się mniej samotni". Gdy zapisałam to zdanie, wydało mi się zbyt patetyczne. Oszukiwałam się: no nie, to nie jest ten powód. Dziś już się nie oszukuję - rozmowa z Elizabeth Strout, autorką powieści "Mam na imię Lucy" oraz "Olive Kitteridge".

Tekst pochodzi z "Książek. Magazynu do Czytania" nr specjalny lato/2016. Sprawdź nowy numer

"Mam na imię Lucy"

 

Elizabeth Strout

 

Przeł. Bohdan Maliborski

 

Wielka Litera, Warszawa

 

Żadnych designerskich gadżetów, drewniany stół, książki poukładane bez ładu i składu na uginających się pod ich ciężarem półkach. Wyróżnia się tylko pianino, a na nim - otwarte nuty. Podpatruję: Mozart. Właścicielka mieszkania Elizabeth Strout mimo skończonych 60 lat ma sylwetkę szczupłej dziewczyny, jasne włosy związała zwykłą gumką. Przyjechała do Nowego Jorku na kilka dni, by pozałatwiać służbowe sprawy. Na co dzień mieszka w Brunswick, małym miasteczku w lesistym, pełnym jezior stanie Maine. Zaledwie 42 kilometry od położonego nad Atlantykiem Portland, w którym się urodziła (nie mylić z Portland w stanie Oregon). Świat Nowej Anglii - tych kilku stanów, które przed blisko czterystu laty zasiedlili purytanie - to jej świat. Przemieniła go w laboratorium naszej współczesności, tak jak Alice Munro przemieniła w laboratorium świat prowincji kanadyjskiego Ontario.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Agata Żelazowska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze