"Znachor" w reżyserii Jerzego Hoffmana wrósł w moje DNA w rodzinnym domu, a każdorazowe wzruszenie ojca nie jest już nawet emocjonalną reakcją, tylko jakimś rodzajem świeckiego rytuału, który zamyka i otwiera kolejne cykle roku. O ten film od dawna toczy się wojna. Mama kilka lat temu wprowadziła zakaz kolejnych seansów, „bo ileż można się tym podniecać", w związku z czym ojciec zmuszony jest odprawiać swoje cokwartalne obrzędy na poddaszu.
Zatem muszą państwo przyznać, że jestem biegła i jakby z urodzenia predestynowana do zabierania głosu nie tylko w dyskusjach o „Znachorze", ale i w wojnach o „Znachora". O to, czy należy, czy można znów nakręcić "Znachora", co ogłosił Netflix i co wywołało internetową burzę.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
<<< Taka opowieść: dobrze sytuowany lekarz chorujący na alkoholizm traci pamięć, tożsamość i zaczyna tułacze życie nędzarza jako Antoni Kosiba. >>>
Sęk w tym, ze prof. Wilczur właśnie NIE chorował na alkoholizm i alkoholu praktycznie wcale nie pijał (także jako swoje znachorskie alter ego po utracie pamięci, co nb. mocno dziwiło miejscowy lud), a właśnie gdy po raz pierwszy i ostatni w życiu próbował upić się na smutno wskutek tragedii osobistej, to skończyło się dlań bardzo źle.
<<< Uzdrawia kalekiego syna młynarza, w związku z czym zyskuje znaczną sławę, której zazdrości mu miejscowy lekarz. Pozywa naszego znachora do sądu, gdzie w wyniku zbiegu okoliczności Kosiba zostaje zidentyfikowany jako profesor medycyny. >>>
Lekarz mu faktycznie zazdrościł, ale sam bynajmniej nie pozwał go do sądu (występował nim jedynie jako świadek); Antoni Kosiba miał sprawę karną z urzędu za znachorstwo i kradzież narzędzi chirurgicznych.
<<< Czy w jego filmie wygrała prawda? Znachor, konsekwentnie pogardzany i odrzucany przez system, staje w końcu przed sądem. Jesteśmy świadkami serii upokorzeń, odbierania godności i prawa do posiadania jakichkolwiek kompetencji. Antoni Kosiba rozgrywany wrażliwością i subtelnością Bińczyckiego robi się mniejszy, głowę opuszcza coraz niżej. >>>
Tego akurat nawet w filmie trudno się dopatrzeć - Kosiba wręcz przeciwnie, zachowuje konsekwentnie godność, trzyma się swoich przekonań (choć pewnie sam wtedy nie bardzo rozumie dlaczego i skąd mu to się właściwie wzięło) i nawet gdy jest skazany, godzi się z tym jak z dopustem bożym, ale nie poddaje się, z góry zapowiadając, że dalej będzie leczył ludzi jak umie.
<<< Wzrok podnosi dopiero wtedy, kiedy dociera do niego, że być może jest możliwość ucieczki. Pozycję przywraca mu profesor Dobraniecki, rozpoznając w nim profesora medycyny, członka elity i wypowiadając kultowe już słowa: „Proszę państwa, wysoki sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur!". >>>
Nic podobnego - Dobraniecki rozpoznaje Kosiba jako Wilczura w momencie, gdy rozprawa rewizyjna toczy się już konsekwentnie w kierunku uniewinnienia Kosiby, a i opinia jest po jego stronie, wiec to jego rozpoznanie jest już w zasadzie raczej tylko wisienką na torcie.
<<< W ostatniej scenie filmu Hoffmana profesorowi Wilczurowi nie towarzyszą przecież Wasylko, Prokop i Sonia, a państwo Czyńscy. Będąc profesorem Wilczurem, nie można już być znachorem. >>>
Tak można napisać jedynie kompletnie nie znając drugiej części powieści, a ponieważ Autorka najwyraźniej nie zna, oszczędzę Jej tu może spojlera ;-) W każdym razie akurat ta diagnoza sytuacji powieściowej jest kompletnie nieprawdziwa...
Popieram pana wpis. Niedoróbki w tekście dokładnie wypunktowane.
Pani autorko, może trzeba było choć raz obejrzeć film w całości????
Dzięki za to precyzyjne i dobitne wyliczenie. Autorka udowodniła w sposób oczywisty, że nie tylko nie zna książki (ja też), ale nawet filmu. Już jej pierwsza uwaga o rzekomym alkoholizmie Wilczura każe wyśmiać jej kompetencje. Ot, kompromitacja na poziomie szkolnym niczym ucznia, który nie przeczytał lektury, ale coś tam dosłyszał i bredzi odpytywany przez nauczyciela.
Albo tatuś, co ogląda "Znachora" raz na kwartał, niech jej opowie. Bo demencji chyba nie ma.
mialem wlasnie napisac o drugiej czesci powiesci....
Zaproponuj dobry temat do ekranizacji.
Jaki by nie był pomysł producentki - co się stanie, gdy go zrealizuje? Ziemia pęknie na 2 części? Umrze małe dziecko? Nie będzie lata?
Czy po prostu powstanie film, którym nie będziesz zainteresowany?
Czekaj, Ty jesteś jeden z tych, co krytykującym reprezentacyjnych piłkarzy odpowiadają "sam byś lepiej nie zagrał"? :D
A cóż to za odkrycie? Tysiące (a może i więcej) różnych utworów literackich z różnych epok miało wielokrotne, różnorakie adaptacje. Od "Iliady" i "Odysei"począwszy.
Nie. To nie to samo. Analogia byłaby, gdyby powiedział "wyreżyseruj to lepiej".
Tak z ciekawości, co zrobił Netflix z Wiedźminem?
Oprócz tego, że zabrał mu klimat upodabniając do generycznych, plastikowych fantasy jakich wiele, zmienił fabułę pozbawiając utwór sensu i zmasakrował obsadę starając się zadbać o parytet ras i nacji, to nic. Śpij dalej.
Ktoś cię zmuszał do oglądania?
Bromski niczego z "KND" nie zrobił. Bromski nakręcił zupełnie inny film i opatrzył go chwytliwym tytułem, wykorzystując znany w kulturze światowej motyw.
Filmy takie jak "Potop" czy "Znachor" są kultowe, bo ciągle pojawiają się w telewizji. Są postrzegane przez pryzmat sentymentu, nostalgii, wyrośliśmy na nich, całe dzieciństwo z Kmicicem - Olbrychskim. Ktoś pamięta, jaka międzynarodowa afera się rozpętała, gdy ogłoszono ekranizację "Władcy pierścieni"? Peter Jackson był pod potworna presją.
Najbardziej kultowe jest słowo "kultowe", używane często zupełnie bez sensu.
Po drugie: Zygmunt Kałużyński miał rację. Starego kotleta można fajnie odgrzać, doprawić i podać w zupełnie innej postaci ale to nadal będzie ten sam stary kotlet.
P.S. idę o zakład, że nowszy będzie szybko zapomniany, a stary się obroni.
Zgoda, ale akurat hurtem polonistek i bibliotekarek bym do wspólnego kotła nie wrzucał. Znam takie, które się brzydzą "Znachorem".
Racja, trochę popłynąłem.
To nie będzie serial. Zaczynam podejrzewać, że przeczytanie prostego tekstu przerasta możliwości większości Polaków.
Ale - choć Dołęga Mostowicz był świetnym pisarzem - Znachor" to ramota.
Gdyby nie aktorstwo Bińczyckiego i nieprawdopodobna uroda Anny Dymnej (która grała jeszcze wówczas, no, powiedzmy... średnio) - film Hoffmana byłby zupełnie do niczego.
O obsadę , o pomysły , o wywiady producentki , o jej słowa nieprofesjonalne . ..
Spokojnue, Nie ma żadnej "burzy". Jest próba nakręcania hype'u. Można to też nazwać formą kryptoreklamy.
Święta racja. Napisałem to samo. I jeszcze "dodatkowy plus dodatni" - wszyscy tu piszą o remaku, choć oczywiście mamy do czynienia z adaptacją.
To będzie serial.
To zdecydowanie będzie film.
Teraz mamy dużo bardziej banalne powieści, niestety. A Dołęgę-Mostowicza nazywano przynajmniej pisarzem pierwszorzędnie drugorzędnym.
Kina studyjne może jeszcze istnieją, ale nawet na tym portalu rzadko dowiemy się o czymś niszowym. W tym wątku dyskutujemy o spodziewanej różnicy pomiędzy filmidłem Hoffmana (już "Ogniem i mieczem" można odebrać jako prawie-filmidło) a spodziewanym netfliksowym rimejkiem. Dobrze ktoś też zauważył, że i książka Dołęgi-Mostowicza nie należy do wielkiej literatury. Wolałbym artykuły, w których znalazłbym jakieś przypomnienie filmów pięknych, wartościowych, choć mniej popularnych. I o takich nowych, które pomimo swoich wartości artystycznych (a może właśnie przez to) nie mają szans na przebicie się do szerszej widowni.
I jeszcze coś o literaturze "dla kucharek" (przepraszam panie kucharki). W jednym ze spotkań z krytykami, dziennikarzami (w Polsce) Umbertowi Eco zadano pytanie - czy nie uważa, że "Imię Róży" przynajmniej w porównaniu do innych "wielkich dzieł" nie wydaje się literaturą dla pomocy domowych. Mistrz odpowiedział pytaniem - a czy pan "Imię Róży" zrozumiał, podobało się panu?
- Tak, oczywiście - odpowiedział dziennikarz.
- To dlaczego uważa pan, że pomoce domowe tej fabuły nie zrozumieją?