>>WSZYSTKO O OSCARACH 2017 W SPECJALNYM SERWISIE WYBORCZA.PL/OSCARY
Każdy z tych filmów stanowi inny rodzaj kina, ukazuje inną wojnę, inną Amerykę.
W „Cienkiej czerwonej linii” Terence'a Malicka (1999) wojna jest jak życie - nie ma początku ani końca. Kamera biegnie z żołnierzami zdobywającymi wzgórze. Biegnie też ich świadomość. Kiedy żołnierz ginie, przerzucamy się do świadomości innego i atakujemy dalej, w amoku.
Wojna w tym filmie - najlepszym, jaki zrobił Malick, zanim zaczął tworzyć przegadane metafizyczne poematy - jest jak hazardowa gra ze śmiercią. Przy czym "Cienką czerwoną linię" ogląda się jak film kontemplacyjny. Świat jest ukazany jako gra świadomości - dusza pozostaje nieruchoma.
Wszystkie komentarze