Niedawno na łamach "Krytyki Politycznej" Kaja Malanowska postawiła pytanie, które dręczy każdego polskiego pisarza: dlaczego zarabia tak mało? A dokładnie, Kaja nie tyle postawiła pytanie, co się wściekła, gdy zobaczyła, że jako finalistka Nagrody Nike zarobiła na wyróżnionej książce mniej niż bezrobotny ma z zasiłku .
Nie dziwię się Kai. Pisanie to intensywna praca, która często, a w polskich warunkach bardzo, bardzo, bardzo często jest przedsięwzięciem skrajnie nieekonomicznym. I nie chodzi tu tylko o ekonomię ekonomiczną, czyli pieniężną. Także o ekonomię emocjonalną (pisałem, bo chciałem być kochany i podziwiany, a nadal podziwia mnie tylko mój pies). I co najważniejsze, o ekonomię duchową (pisałem, bo chciałem otrzymać ludzki odzew, choćby nawet miał być przykry - a tu gucio). Kilka lat temu też byłem w finale Nike i przeżyłem to samo, co Malanowska. Rozmawiałem z Andrzejem Bartem (też pisarz, zresztą bardzo zdolny, chociaż akurat nie jest to literatura w moim guście). Pytam Andrzeja: "Jak to jest, że książka, która jest w finale Nike, sprzedaje się w ilości 2500 egzemplarzy?". Popatrzył na mnie jak na wariata: "Tyle sprzedajesz i narzekasz? Jak tyle sprzedajesz, to ty w Polsce jesteś pisarzysko".
Wszystkie komentarze