Owszem, pisanie o zaległościach może wydać się przesadą. No bo jak to? Przecież od kilku lat zamiast tęsknie spoglądać w kierunku oferty Londynu czy Berlina, sami możemy przebierać spośród występów artystów wielkich, średnich i tych, którzy o miejsce na szczycie dopiero walczą. Taką Madonnę widzieliśmy już dwa razy, na przyjazd dał się namówić nawet najbardziej kapryśny gwiazdor świata Prince, a uchodząca (zresztą zasłużenie) za symbol tego, co najfajniejsze w muzyce metalowej, kapela Slayer gra u nas tak często, że właściwie wypada się zastanowić, czy nie przyznać jej honorowego obywatelstwa. Jeszcze dekadę temu wszystko to było nie do pomyślenia - przecież na początku XXI wieku wciąż do rangi wydarzenia sezonu urastała jeszcze jedna wizyta dorabiających do emerytury weteranów z Deep Purple.
Wszystkie komentarze