28 stycznia 1986 r. nad Florydę dotarł zimny front atmosferyczny. W noc przed planowanym startem temperatura spadła do rekordowej wartości – poniżej -5 st. C. Rano zrobiło się cieplej, ale godzinę przed południem termometry notowały ledwie 2 st. C.
To był już 25. start promu kosmicznego, ale żaden nie startował wcześniej przy tak niskiej temperaturze.
Rano z wieży startowej, do której był przymocowany Challenger, zwieszały się metrowej długości sople lodu. Przewidzenie tego, co się stanie, kiedy po odpaleniu silników tysiące kawałków lodu zaczną odpadać i zagrażać kruchej osłonie termicznej wahadłowca, wydawało się niemożliwe.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Piotr Cieśliński - właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Jednak brakuje drugiej części. Jak do tego podchodzi Musk. A do tej pory Falcon 9 ma bardzo bardzo dobrą statystykę startów i lądowań. Teraz tylko pytanie, czy nowe stateczki będą poddawane takiej samej kontroli jakości.
raczej nie tyle brakuje drugiej części ile ktoś inny pisze tytuł i "podkręca" go pod kliknięcia
A ja mam zastżenia do języka. Cytat: "W szczególności wiedzieli, że tracą one swoje własności w niskiej temperaturze". Znaczy gubią to, co do nich należało? Można też tracić WŁAŚCIWOŚCI...
Mówimy o warunkach absolutnie ekstremalnych, których nie da się w żaden sposób przetestować i zasymulować na Ziemi. Dysponujemy tylko ograniczonymi możliwościami aproksymacji niektórych zjawisk - i prawie każdy lot uczy nas czegoś nowego, sprawia że istniejące modele są udoskonalane i kalibrowane.
Przy obecnym stanie techniki nie jesteśmy w stanie zmniejszyć ryzyka do poziomu akceptowalnego dla dzisiejszego "miękkiego" społeczeństwa zachodu. I to nie jest obelga, tylko fakt, jako społeczeństwo nie chcemy akceptować ryzyka, dążymy do jego minimalizacji, i widać to na placach zabaw, w szkołach i lotach w kosmos. Nic w tym złego per se nie ma, można powiedzieć że to naturalny sposób ewolucji społecznej - no ale jest to coś co nas nieco hamuje, bo historycznie to dzięki ludziom podejmującym wielkie ryzyko osiągaliśmy wielkie sukcesy i odkrycia.
Wypadki przy eksploracji kosmosu *będą* się zdarzać. Będą śmiertelne. I będzie ich więcej niż byśmy chcieli. Niezależnie jak wysokie lub niskie będą marginesy błędu w czasie konstrukcji rakiet. Pytanie tylko, czy się z tym pogodzimy jako kosztem ponoszonym przez świadomych ryzyka ochotników, czy zakażemy, i pozwolimy by wyprzedziły nas w (kolejnym) wyścigu niezbyt przejmujące się ludzkim życiem Chiny.
Odpowiedź nie jest jasna, oczywista ani uniwersalna.
Sądzę, że co do tego nigdy nie było żadnych wątpliwości.
"Chcemy tego dokonać nie dlatego, że to łatwe, ale dlatego, ze jest to trudne" cytując JFK.
Podobnie jak i to, że eksploracja i odkrycia wymagały ofiar i podobnie będzie w przyszłości, pomimo że poziom naszej akceptacji dla nich jest o wiele niższy niż to było dawniej.
Szkoda tylko, że przynajmniej część ofiar nie była wcale "konieczna" i tak jak w opisywanych konkretnych przypadkach wiemy, że można było ich uniknąć, gdyby nie lekceważenie zastrzeżeń i ignorancja na najwyższych szczeblach.
Choć większość katastrof to przecież suma i splot wielu niekorzystnych czynników, zwielokrotniona egzemplifikacja "prawa Muphy'ego".
Ważne jednak by wyciągać z tego naukę i nie powtarzać starych błędów.
Dlatego też projekt Artemis tak się ciągnie, minimalizują ryzyko gdzie tylko mogą. Gdyby program Apollo tak się rozwijał, nie stanęlibyśmy na księżycu do tej pory
Bardzo mądrze napisałeś. Lepiej niż w artykule...
Tak minimalizują, że kiedy będę mieli rakietę i statek, to "prywaciarze" i Chińczycy będą już mieli bazy na Księżycu i Marsie.
Kluczowym jest to, ażeby owe "miękkie społeczeństwa" nie dyktowały odważnym (i dobrze wykształconym) ludziom - kosmonautom - co mają zrobić ze swoim życiem. Oni świetnie wiedzą ile ryzykują.
Czy jesteśmy i czy będziemy absolutnie pewni, za każdym razem, że oni "wiedzą ile ryzykują"?
Że nie ma nacisków, albo "tylko" presji oczekiwań?
Mężczyźni są inni niż kobiety, ja nie potrafię "wczuć się" w psychikę faceta.
Nam, kobietom "wolno" się bać i możemy okazywać ten strach, bo u nas on jest "czymś naturalnym".
Pomimo tego, że w całej historii ludzkości było wiele kobiet o niezwykłej odwadze, my nie mamy presji, wiemy, że nie tego się od nas oczekuje.
A jak to jest z mężczyznami?
Czy mężczyzna może odmówić "zostania bohaterem narodowym"? Tak tylko pytam...
Tak, przy pewnym poziomie wykształcenia technicznego i ścisłego masz pewność ile ryzykujesz w takich przedsięwzięciach. A "odwaga" - jest testosteron. Ale samobójców wśród współczesnych kosmonautów nie ma.
Komputer lądownika "zawiesił się" podczas manewru i N. Armstrong musiał przejść na sterowanie ręczne. Okolica wybrana na lądowanie również okazała się trudniejsza niż przewidywano (mnóstwo głazów)i ostatecznie wylądował "na oparach" z zapasem paliwa na bodajże kilkadziesiąt sekund lotu.
Od największego sukcesu w historii do katastrofy wcale nie było aż tak daleko.
O, tak, tak!! Niech lecą na Marsa, albo jeszcze dalej!! ;)
Nie tylko przez "pośpiech Muska" katastrofa kosmiczna może się powtórzyć. Dużo bliżej katastrofy był Starliner Boeinga w ubiegłym roku.
Iryda była katastrofą od początku. Tadeusz Sołtyk nie zostawił na Irydzie suchej nitki, a jego opinii nikt nie podważył.
tak miało być w wielkim uproszczeniu, ale w praktyce w pierwszych ułamkach sekundy po zapłonie i wzroście ciśnienia następował efekt odwrotny - złacze się rozszczelniało. I dopiero po chwili ciśnienie dociskało stykające się części. Uznano, że to dopuszczalna anomalia, zbyt pochopnie
Panie Piotrze, doczytam zatem, pamiętałem j. w.