Ekspedycji przewodził doświadczony oficer, żeglarz i badacz Arktyki sir John Franklin. Dwa okręty, HMS „Erebus" i HMS „Terror", dowodzone - kolejno - przez Jamesa Fitzjamesa i Francisa Croziera opuściły Anglię 19 maja 1845 r. i pożeglowały w kierunku Grenlandii, a następnie między wyspy Archipelagu Arktycznego.
Po raz ostatni oba żaglowce widzieli wielorybnicy pod koniec lipca w Zatoce Baffina między Kanadą a Grenlandią. Potem słuch po ekspedycji zaginął.
Późniejsze ekspedycje ratunkowe - dzięki zapiskom Fitzjamesa i Croziera odnalezionym w usypanych przez żeglarzy kamiennych kopcach - odkryły przerażającą prawdę: we wrześniu 1846 r. obydwa statki utknęły w skutym lodem oceanie.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Naprawdę ciekawe - z kulturowego i społecznego punktu widzenia - jest to, ile pokoleń rdzennej ludności musiało te opowieści sobie przekazywać, zanim w XXI wieku zachodni badacze odnaleźli wraki. Przecież już w czasie zaginięcia wyprawy Arktyka nie była całkowicie niepoznaną przestrzenią dla ludzi z tzw. Zachodu, technika nawigacyjna była na wysokim poziomie, a z ludnością rdzenną istniały pewne relacje i kanały porozumienia wystarczające, by uzyskać odpowiednie wskazówki czy konkretne informacje.
Śledzę historię tej wyprawy uważnie i studiuję wstecz, i naprawdę rażącym i ciągłym przez dziesiątki lat błędem jest trudne w interpretacji ogólnej zjawisko pomijania relacji lokalnych świadków. W otwartych archiwach istnieją zapisy wielu wypraw i rozmów z rdzenną ludnością, które pozwoliłyby namierzyć miejsca spoczynku okrętów już niedługo po wyprawie (i przez kolejne stulecie), a jednak te dane nie były uwzględniane w planach (również dostępnych w archiwach) kolejnych wypraw poszukiwawczych.
Dla mnie to szokujący i jawny dowód otwartej ksenofobii i rasizmu - w tym przypadku Brytyjczyków - tym bardziej, że w długiej i dynamicznej historii brytyjskiej eksploracji Arktyki wielu bohaterów tych wypraw w ogóle ocalało dzięki pomocy Inuitów (aaaaaaaby znaleźć się w Wikipedii, chociaż imiona ich ratowników pozostają tylko w dziennikach wypraw).
Ta wyprawa jest kapitalnym studium kondycji człowieczych na tylu poziomach. Jak "Jądro ciemności".
- To go nie jedz.
Ogromnie warto. Ja także gorąco polecam!
Serial to bujda na resorach. Lepiej przeczytać „Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina” autorstwa Johna Geigera. Tam jest prawda.
Serial i jego książkowy pierwowzór to opowieści grozy inspirowane wydarzeniami historycznymi i w ramach tego gatunku są świetne, zwłaszcza książka. Nie jest to opowieść stricte historyczna i nie należy jej jako takiej oceniać.
Dokładnie
Od kiedy ciekawość świata i odwaga, żeby go poznawać równa się szaleństwu?
Czy współcześnie brakuje podróżników, którzy przemierzają trudno dostępne terytoria za pomocą ekscentrycznych metod i środków?
Fenomen nieudanej wyprawy Franklina polega na tym, że przepadła bez wieści w czasach, gdy Arktyka była już w dużej mierze poznana - odkrywano wtedy szlaki żeglowne i charakterystykę roztopów sezonowych w rejonie, ostatnie granice lądolodu; pracowano na bardzo już zaawansowanych i precyzyjnych mapach; technika nawigacyjna była na dosonałym pozimie i obserwacje pogodowe z regionu były szczegółowo znane z poprzednich wypraw.
Wyprawa Franklina miała być kursem w nieznane, ale po możliwie najbardziej precyzyjnych wytycznych i tylko w środkowej części szlaku po "ziemiach nieznanych" - ale tu chodziło głównie o matematyczne wyliczenie linii brzegowych i określenie, czy jeden fragment lądu nie okaże się wyspą. Dlatego zaginięcie bez śladu tej wyprawy stało się sensacją - było tak bardzo nie do pojęcia jak zatonięcie Titanika. Obawy dotyczyły owszem, przeżycia, ale z powodu uwięzienia okrętów w lodzie, nie z powodu zbłądzenia.
A presja na wyprawę była geopolitycznani ekonomiczna, przetarcie szybkiego szlaku handlowego.
Nie było w tym krzty szaleństwa, tylko upierdliwa nieprzewidywalność czasu trwania rejsu i związane z tym ryzyko obniżenia jakości podróży i następujących problemów w zarządzaniu dużą załogą.
Powiem Ci tak: dokształć się, zanim zabierzesz głos. Bo szaleństwem jest żyć, nie znając życia i tylko mając nadzieję, że jakoś to będzie.
piszesz ciekawie, ale kiepski nawyk pouczania masz. Szaleńcza odwaga to nie synonim choroby
Wreszcie może pokazać wyższość znając jedynie historię dwóch statków.
Szaleństwo bo rzucali się na projekty bez wystarczającej technologi wspierającej, vide wyprawy Wikingów czy Kolumba. A głos każdy subskrybent ma prawo zabierać, a ty, obawiam się, masz za wysokie mniemanie o sobie. Pouczanie zostaw dla swoich dzieci.
kto to?
Tylko dlatego, że kot okrętowy został zjedzony jako pierwszy.
Ależ sobie znalazłeś okazję do żartów...
A to pogrzeb jakiś, że żartować nie wypada? ;)
Co ja poradzę, że na widok nowego artykułu redaktora Jurszo (apage, felis!) ogarnia mnie dziecięca radość i ochota do żartów...