- Kiedyś było tu tych bomb od ch...! Codziennie wywozili trzy, cztery kamazy - opowiada Pasza, lat 45, czapka zawadiacko przechylona na bakier, ale oczy smutne jak stepy dookoła. Teraz, kiedy jesień pokryła ziemię ponurą szarością, wydaje się, że radzieccy lotnicy naprawdę nie mogli wybrać lepszego miejsca na poligon. Tutaj nie szkoda było bombardować. Pasza pociąga ostatni łyk samogonu, spluwa siarczyście, otwiera bagażnik żiguli i wyciąga wykrywacz min.
Samogon należy do Wowy, lat 47, oczy błędne, twarz alkoholika z wieloletnim stażem. Kilka godzin wcześniej Wowa stał pod sklepem we wiosce Żołte, choć sam nie wiedział po co: wypić się chciało, ale jak zwykle nie miał grosza przy duszy. Mógł liczyć tylko na cud, i tego ranka cud istotnie się zdarzył - pod sklepem zatrzymała się taksówka z Ługańska i wysiadł z niej zagraniczny korespondent.
Wszystkie komentarze