Bardzo nie chciałam iść do fizycznej pracy, bo nigdy wcześniej w taki sposób nie pracowałam. Broń Boże! nie chodzi o jakiś wstyd. Bałam się, czy będę dość silna. Przecież całymi latami pracowałam za biurkiem - mówi Jana Chomutowa, która była sekretarzem gminy Błyzniuków w obwodzie charkowskim.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

- Mamy wojnę, musicie zapomnieć o własnych aspiracjach, o dyplomach - w marcu zeszłego roku mówiła nam Marta Morozowycz, która na początku wojny w Ukrainie przyjechała do Katowic i znalazła posadę w tamtejszym urzędzie pracy. Każdego dnia zgłaszały się tam uchodźczynie. Potrzebna była komunikatywna osoba znająca biegle ukraiński i polski w mowie i piśmie. Marta -  dentystka ze Lwowa - okazała się bezcenną nową pracownicą.

- Przychodzą różne dziewczyny. Sporo z nich ma ukończone studia, zajmowały kierownicze stanowiska w różnych firmach. Mówię im: „Na razie zapomnij, że masz dyplom czy że byłaś prezeską, mamy wojnę i musimy przeżyć". Badam grunt i zadaję różne pytania. Na przykład rozmawiam z ekonomistką i dopytuję, co lubiła robić prywatnie. Mówi, że uwielbiała gotować. Na to ja szukam oferty w gastronomii. Albo mam dziewczynę po socjologii, która opowiada, że miała przy domu ogród, lubiła sadzić, dbać o rośliny. No to szukamy czegoś w ogrodnictwie. Czasem jest taka, która nie umie wskazać, czym poza pracą się zajmowała. Pytam, czy prowadziła samochód. Jeśli tak, to przecież może iść na taksówkę. Nie zawsze oczywiście da się w ten sposób coś dopasować, ale trzeba próbować - opowiada Marta.

Weterynarz przy taśmie

31-letnia Daria Musiienko, z wykształcenia technik weterynarii, w swoim rodzinnym Zaporożu pracowała we własnym zawodzie. Gdy razem z mamą i dwójką dzieci przyjechała do Katowic, obdzwoniła wiele przychodni dla zwierząt i wszystkie śląskie schroniska dla psów i kotów.

Gazeta Uchodźców
CZYTAJ WIĘCEJ

- Nie znalazłam niczego. Pracować jednak musiałam. Znalazłam jedynie miejsce w firmie produkującej kontakty, jakieś przełączniki. Stało się przy taśmie i wkładało jedną część w drugą. Niby nic ciężkiego, ale jak tak stoisz godzinami i wkładasz te części jedna za drugą, to zastanawiasz się, po co to robisz. Jesteś coraz bardziej znużona, wpadasz w coraz większą melancholię, tęsknotę za swoim starym życiem. Praca była moją pasją, bo uwielbiam zwierzęta. W pracy czułam, że robiłam coś ważnego. Pomagałam w cierpieniu, leczyłam, wspierałam właścicieli, dla których zwierzątko zawsze było członkiem rodziny. Pracy w fabryce nie traktowałam jako ujmy, ale ona działała źle na moją psychikę - wspomina Daria, która zrozumiała, że jedynym sposobem na znalezienie innego zajęcia, w którym by się lepiej spełniała, będzie nauka polskiego. Zapisała się na kurs, a w domu kuła słówka, z biblioteki wypożyczyła polskie książki, nad którymi ślęczała nocami.

Najpierw nauka, później praca

- Po dotarciu do Gliwic pierwszą rzeczą, którą kupiłam, był kurs języka polskiego online. Rok temu w marcu zaczęłam przygotowywać się do nowego życia - wspomina 42-letnia Yana Khomutowa, była sekretarz gminy Błyzniuków w obwodzie charkowskim. Przyznaje, że intensywna nauka była niczym terapia po koszmarnych czterech dniach, które spędziła, stojąc na ukraińsko-polskiej granicy ze swoim chorym psem, który mógł nie przeżyć trudów podróży.

W Gliwicach Yana zapisała się do biblioteki, zaczęła chodzić na różne publiczne spotkania, wydarzenia, by jak najczęściej słyszeć obcy język. Z czasem rozumiała już dużo, ale sama bała się przełamać barierę i mówić po polsku. Zaczęła za to uczyć się pisać. Codziennie do zeszytu przepisywała fragmenty tekstów z wypożyczonych książek. Zapisała się też na kurs polskiego, by nie uczyć się tylko przed komputerem. Podczas kolejnych zajęć nauczycielka przypadkowo zrobiła literówkę na tablicy. Jana była z siebie dumna, że wychwyciła błąd i nie bała się o tym głośno powiedzieć. Jej pies na szczęście wyzdrowiał i z czasem w trakcie spacerów coraz częściej zaczęła zagadywać innych spacerujących ze swoimi czworonogami.

- Bardzo nie chciałam iść do fizycznej pracy, bo nigdy wcześniej w taki sposób nie pracowałam. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Broń Boże! nie chodzi o jakiś wstyd, ale bałam się, czy będę dość silna. Przecież całymi latami pracowałam za biurkiem - mówi Yana, która swoje CV umieściła na portalu praca.pl.

Odezwał się do niej komornik sądowy oraz Centrum Wsparcia i Integracji "Krok do pracy" w Katowicach. Yana przyznaje, że druga z ofert była dla niej idealna. Od razu zadzwoniła i umówiła się na rozmowę kwalifikacyjną.

- Może z emocji pomyliłam miasta. Wydawało mi się, że „Krok do pracy" znajduje się w Gliwicach, gdzie też jest ul. Chorzowska. Cieszyłam się, że to blisko mojego domu. O umówionej porze udałam się na Chorzowską w Gliwicach pod numer 6. Ale kiedy nikogo nie zastałam pod tym adresem, zdałam sobie sprawę, że muszę jechać do Katowic i wyglądało na to, że już jestem spóźniona. Taka wpadka, i to już na początku... Zadzwoniłam do kierownika i poprosiłam, żeby dał mi jeszcze jedną szansę. Obiecałam, że będę za 30 minut, i pobiegłam złapać taksówkę - mówi Yana.

Wolontariat przepustką do etatu

48-letnia Iryna Umańska z Odessy pracę w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim znalazła dzięki dobrej znajomości języka polskiego, którego nauczyła się, jeszcze mieszkając w Ukrainie.

- Miałam powód, bo w Polsce, w Katowicach, zamieszkała moja rodzina. Odwiedzałam ją, bywałam w Polsce. Kiedy zaczęła się wojna, przyjechałam do krewnych. W trzypokojowym mieszkaniu było nas wówczas 11 osób. Spaliśmy na podłodze, rano grzecznie każdy czekał, aż zwolni się łazienka. Nikomu do głowy by nie przyszło jakieś narzekanie - zapewnia.

Iryna wspomina, że przez pierwsze tygodnie cały czas płakała. Nawet kiedy pojawiała się wśród ludzi. Było jej wstyd, ale nie potrafiła się opanować.

- Żeby zacząć szukać zajęcia, musiałam okiełznać emocje, zrobić porządek w swoim sercu i głowie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że poszukiwane są osoby, które mogą posłużyć jako tłumacze. Zgłosiłam się do punktu, który prowadził wojewoda śląski. Działał całą dobę, na miejscu była pomoc medyczna, trzeba było rozwiązywać różne sprawy. Jako tłumaczka byłam w komisariacie, w szpitalu. Pomagałam innym, ale też sobie. Bo kiedy szukasz rozwiązań dla innych ludzi, zapominasz o swoich problemach - mówi Iryna, która uciekając do Polski z matką i 12-letnim synem, przemierzyła cztery kraje - Mołdawię, Rumunię, Węgry i Słowację. Przemieszczali się starym samochodem, który w każdej chwili mógł się zepsuć.

Praca tłumacza była wolontariatem, ale dla Iryny stanowiła przepustkę do znalezienia etatu. W jej punkcie dyżurowali też pracownicy urzędu wojewódzkiego, z którymi kobieta się zaprzyjaźniła. Dowiedziała się od nich, że jest wakat w wydziale spraw obywatelskich i cudzoziemców. Iryna polubiła swoją pracę. Odbiera telefony, zajmuje się wypełnianiem dokumentów. Ale pracę traktuje jako tymczasową. Marzy o końcu wojny i powrocie do Odessy. - Tam miałam podobne zajęcie, pracowałam w biurze - dodaje.

Chciała być krawcową, została tłumaczką

Mąż 31-letniej Kateryny Stokolosy od trzech lat pracuje w fabryce części samochodowych w Sosnowcu. Gdy po wybuchu wojny dotarła do niego żona, od razu załatwił jej pracę w tym samym zakładzie.

- Wszystko działo się szybko, a we mnie było wciąż wspomnienie wojny. W pracy było mi gorzej, bo inaczej jest, jak płaczesz sama w domu. Zbiorowa depresja ma bardziej niszczycielską moc. W fabryce zaczęły pracować też inne Ukrainki. Chodziłam po zakładzie i często widziałam płaczące kobiety. Ktoś nie mógł odebrać swoich dzieci, ktoś ciągle patrzył na telefon i płakał podczas alarmu lotniczego. Atmosfera wśród pracowników była kiepska. Wszyscy przeżywaliśmy traumę, a każdy był w niej osamotniony - mówi Katia, która nową pracę źle znosiła również fizycznie. W Ukrainie była kierowniczką magazynu firmy cukierniczej. Organizowała pracę innych, zajmowała się dokumentacją, nie musiała niczego nosić czy dźwigać.

- Podczas rekrutacji powiedziano nam, że kobieta powinna nosić po 10-15 kg, ale kiedy postawili przede mną ciężką żelazną beczkę o wadze około 50 kg i powiedzieli, że trzeba ją przeciągać z miejsca na miejsce, nie dałam rady. Wytrzymałam tam trzy dni i więcej już nie poszłam - przyznaje.

Zamiast iść do fabryki, zaczęła szybko wkuwać polskie słowa. Zrozumiała, że szybciej znajdzie pracę z konkretnymi umiejętnościami. Postanowiła nauczyć się szyć. Znalazła ogłoszenie, że Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich ogłasza nabór na kurs krawiecki. Zadzwoniła, ale źle zapisała adres e-mailowy i nie otrzymała zaproszenia. Kiedy ponownie zadzwoniła do fundacji, powiedziano jej, że wszystkie miejsca są zajęte.

- Byłam zdesperowana, błagałam, żeby nie odsyłano mnie z kwitkiem. To, co mówiłam, widać poruszyło pracownika fundacji. Jakiś czas później zaprosił mnie na konferencję, którą fundacja organizowała w sprawie rynku pracy dla Ukraińców. Miałam publicznie zabrać głos, opowiedzieć swoją historię. Na konferencji było wielu znamienitych gości, przedstawiciele rządu. Byłam tak zestresowana, że teraz nie pamiętam, co mówiłam. Patrzyłam na ludzi, a oni się uśmiechali, jakbym mówiła coś ważnego - wspomina Katia, której po wystąpieniu fundacja zaproponowała pracę tłumaczki. - Uwielbiam moją pracę. Nawet nie sądziłam, że moje życie się tak ułoży - przyznaje.

Szukam pracy w zawodzie

Yana dotarła taksówką pod właściwy adres w Katowicach. W Centrum Wsparcia i Integracji "Krok do pracy" została menedżerem recepcji, do której zgłaszają się inni Ukraińcy poszukujący pracy.

- Spotykam ludzi, którzy są tu od roku, ale nic nie mogą zrobić, nie umieją, nie wiedzą jak. Nie uczą się i nie pracują. Wszystkiego się boją, nigdy nie byli za granicą. Jedna z kobiet przez pierwsze dni celowo zamykała się i ukrywała przed językiem polskim. Wyłączała telewizor i radio, żeby nie słyszeć. Udawała sama przed sobą, że wciąż jest w Ukrainie. Bała się wpuścić czegokolwiek nowego do swojego życia. Każdego dnia miała nadzieję, że jutro skończy się wojna i wróci do domu. Takie osoby trzeba postawić na nogi, zmotywować.

Daria Musiienko dzięki nauce polskiego znalazła pracę w katowickim oddziale Caritasu.

- Czuję, że robię coś, co ma sens, czuję się spełniona. W Ukrainie musiałam zostawić moją 17-letnią kotkę. Została u mojej cioci, bo bałam się, że w tym wieku może nie przeżyć trudów podróży. Kotka ma się dobrze, co mnie cieszy, ale każdego dnia za nią tęsknię. To mi przypomina o mojej pracy ze zwierzętami. Znalazłam ostatnio ogłoszenie, że poszukiwany jest pracownik w klinice weterynaryjnej. Wysłałam swoje CV. Czekam, może się odezwą.

_________________

Artykuł powstał w ramach „Re:framing Migrants in the European Media". Ten międzynarodowy projekt finansowany przez Komisję Europejską został stworzony, by opracować mechanizmy, które zapewnią odpowiednią reprezentację migrantom i uchodźcom w mediach w całej Europie. Celem projektu jest pomoc mainstreamowym mediom w stworzeniu inkluzywnej i bezpiecznej przestrzeni do autoprezentacji dla migrantów i uchodźców.

Na projekt składa się wiele publikacji i wydarzeń w różnych europejskich miastach. Jego koordynatorem jest European Cultural Foundation (Holandia). Poza "Gazetą Wyborczą" udział w nim biorą jeszcze: Eticas Foundation (Hiszpania), Here to Support (Holandia), ZEMOS98 (Hiszpania) i CoCulture (Niemcy).

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Małgorzata Bujara poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    To cieszy, że Nasi Goście znajdują trochę normalności i życiowej struktury. A po nauczeniu polskiego mają też szanse na stanowiska odpowiadające przynajmniej częściowo ich kwalifikacjom.
    Chyba ogólnie i w większości stanęliśmy jako naród na wysokości zadania…
    już oceniałe(a)ś
    12
    3
    Lubię ludzi zaradnych, sama taka jestem. Dzielne kobiety, które radzą sobie w trudnych warunkach. Brawo!!!
    już oceniałe(a)ś
    5
    1
    Powodzenia!
    już oceniałe(a)ś
    2
    1
    Bez Ukraińców część zakładów produkcyjnych musiałaby się zamknąć bo Polacy nie chcą już pracować fizycznie za niskie wynagrodzenie.
    @Wpu
    Placa minimalna nie jest taka niska, zwłaszcza poza metropolia
    już oceniałe(a)ś
    1
    0