Prezydent Filipin Rodrigo Duterte zapowiedział, że nie będzie ubiegał się w przyszłorocznych wyborach o stanowisko wiceprezydenta. Kończy tym samym spekulacje o tym, czy pod jego rządami kraj znalazłby się w rękach rodziny Duterte.

Duterte nie stroni od kontrowersji i od początku kadencji, czyli od 30 czerwca 2016 r., zdążył obrazić niemal wszystkich wielkich na świecie. Ciskał obelgami pod adresem ówczesnego prezydenta USA Baracka Obamy, papieża Franciszka, dostawało się katolikom, mniejszościom seksualnym, ostatnio tym, którzy nie chcieli się zaszczepić na COVID-19.

Przede wszystkim jednak prezydent słynął z twardej ręki wobec środowiska narkotykowego. Od początku zapowiedział, że każdy, kto sprzedaje i bierze narkotyki, może liczyć na śmierć z rąk policji, i słowa skutecznie dotrzymywał. Ponieważ jednak stworzone przez niego "szwadrony śmierci" miały działać poza prawem i dopuszczać się tzw. EJK (extrajudicial killings, czyli zabójstwa bez wyroków sądowych), Duterte będzie sądzony przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Jak można się domyślić, zupełnie się tym nie przejmuje i bagatelizuje sprawę niezgodnych z prawem zgonów tysięcy osób w antynarkotykowej kampanii.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Anna Gamdzyk-Chełmińska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze