Do niedawna trudno było wyobrazić sobie Nowy Orlean bez amatorskich orkiestr chodzących od domu do domu. Bez spotkań sąsiadów z trąbkami i puzonami. Bez tłumów turystów kłębiących się na słynnej Bourbon Street, gdzie dźwięki trąbki wylewały się na ulicę z każdej knajpy.
Jednak podczas pandemii miasto zamilkło.
- Człowieku, muzyka to było jedyne, czym tu żyjemy - śmieje się Kevin Bernardine, przecierając dłonią spocone czoło.
- Kiedy byłem młody, chodziło się od domu do domu i grało, na czym popadnie. Tak zaczynał Louis Armstrong, a ostatnio Trombone Shorty. Teraz jeżdżę tylko do pracy i z powrotem - dodaje Bernardine.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Wy tam czasem odstawiacie takie pisowskie disco polo zamiast dziennikarstwa, że zęby bolą. A potem się dziwicie dlaczego PiS wygrywa. Skrzypce są polskie, skrzypaczka jest Polką, Sarah została biedna bez narodowości, no bo przecież w sposób oczywisty nie może być Polką (z imieniem Sarah? heloł?!), więc kogo obchodzi jej narodowość, zwłaszcza, że jedynie - nomen omen - pedałuje. Amerykanie, jak wiadomo, dzielą się na Polaków i Amerykanów. Natomiast mieszkańcy słyszący skrzypce od razu czują kluczową polskość zarówno skrzypiec, jak i samej Polki, na skutek czego ich myśli kierują się ku Chopinie, a nawet rodzi się w nich apetyt na polską kiełbasę. I to jest w tej sytuacji najważniejsze, bo wiadomo, że nic tak nie działa na światowe ofiary coronavirusa jak skrzypce, pod warunkiem, że polskie.
Czasu swego smętne sioła były strapione ośrodkami dla markotnych narkomanów i nosicieli HIV, a i nawet podkarpacka voodoo nie łagodziła ich frasobliwego przybicia.
:)