Maroko, Tunezja, Algieria i Egipt potwierdziły przypadki zachorowań na koronawirusa, ale w pozostałej części Afryki pozostają one bardzo rzadkie. W dodatku zainfekowane osoby nie pochodzą z Afryki.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
embed

Drzwi lotniska w Konakri zastawione są białym stołem. Garstka urzędników w maskach higienicznych kontroluje pasażerów odlatujących ze stolicy Gwinei. Mierzona jest ich temperatura, a każdy przed wejściem do terminala musi wypełnić szczegółowy arkusz informacyjny. Strach przed koronawirusem, który powoli rozprzestrzenia się po całym świecie, dotarł również do tego małego kraju Afryki Zachodniej.

Światowa epidemia koronawirusa jest tu jednak przyjmowana z dużą dozą spokoju. Gwinea i sąsiadujące z nią Liberia oraz Sierra Leone były epicentrum najgorszej epidemii wirusa Ebola, jaką kiedykolwiek widziano. Między 2014 a 2015 rokiem tysiące osób zachorowały tu na tę gorączkę krwotoczną ze wskaźnikiem śmiertelności sięgającym nawet 75 proc. Walka była długa, bilans przytłaczający: 11 tysięcy zgonów. - Epidemie eboli dały krajom afrykańskim bazę doświadczeń, by przygotować się na takie sytuacje jak przyjście COVID-19 - komentuje Michel Yao, dyrektor ds. Programów Ratunkowych w Afryce w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).

Na razie Afryka, zwłaszcza w strefie subsaharyjskiej, charakteryzuje się zaskakującym brakiem zachorowań na koronawirusa. Przypadki zachorowań potwierdzono w Maroku, Tunezji, Algierii i Egipcie, ale w pozostałej części kontynentu są one bardzo rzadkie, a zainfekowane osoby nie pochodziły z Afryki. 25 lutego obywatel Włoch z Mediolanu został hospitalizowany w nigeryjskim Lagos, a 58 osób, z którymi miał kontakt, objęto kwarantanną. W zeszłym tygodniu testy na koronawirusa wykazały pozytywne wyniki u dwóch Francuzów przebywających w stolicy Senegalu, Dakarze.

Obserwatorzy stawiają kilka hipotez, dlaczego tak niewiele było przypadków zachorowań w Afryce, ale nie ma na razie wiarygodnych dowodów przemawiających za którąkolwiek z nich. Pierwsza sugeruje, że w afrykańskich państwach obserwacje prowadzone są tak nieudolnie, że przypadki zachorowań nie zostają po prostu wykryte. - Wydaje mi się to mało prawdopodobne. To prawda, że brakuje nam zasobów do pełnych badań, ale dotąd zagrożenia epidemią zawsze były identyfikowane - podkreśla jednak jeden z pracowników ministerstwa zdrowia w Gwinei.

Niektórzy analitycy sugerują, że być może ciepły klimat nie jest zbyt przyjazny dla koronawirusa. Przeciwnicy tej teorii, na którą nie ma dotąd naukowego potwierdzenia, podkreślają, że klasyczna grypa, która również boi się gorąca, Afryki całkiem nie oszczędza. Jest wreszcie teoria zakładająca, że Afrykanie mogą być bardziej odporni niż Europejczycy. Ona również jest mocno kwestionowana - nie znaleziono na nią żadnych dowodów, a kontynent zamieszkują bardzo różnorodne populacje.

- Prawda jest taka, że nie wiemy, dlaczego nie ma tu zachorowań - mówi francuski lekarz pracujący w Konakri. - Ale nie możemy zapominać, że Afryka jest nieco na obrzeżach procesu globalizacji, nawet jeśli nadrabia zaległości.

Rzeczywiście, najpopularniejsze lotnisko w Afryce, w Johannesburgu (RPA), z 20 milionami pasażerów rocznie, jest trzy do czterech razy mniejsze niż główne chińskie, amerykańskie lub europejskie węzłowe porty lotnicze. Port lotniczy w Dakarze przyjmuje tylko 2 miliony ludzi rocznie.

- Do tej obserwacji należy dodać jeszcze jedną. Osoby szczególnie zagrożone zachorowaniem, na przykład członkowie licznej chińskiej społeczności Gwinei, zdecydowanie ograniczyli podróże, ponieważ nikt nie chce tu zachorować - podkreśla lekarz.

Powód jest prosty. W większości krajów afrykańskich niesprawny system opieki zdrowotnej nie byłby w stanie odpowiednio zareagować na pojawienie się przypadków zachorowań. Oczywiście część krajów, jak np. Senegal, RPA czy Kenia, byłaby w stanie poradzić sobie z wirusem, przynajmniej w stolicach. Ale w Republice Środkowoafrykańskiej czy Sudanie Południowym szanse na to są niewielkie. W Konakri tylko dwie małe, prywatne kliniki są przygotowane na pacjentów z koronawirusem.

Epidemia odry w Demokratycznej Republice Konga w 2019 roku, przeciw której szczepionka jest dobrze znana, spowodowała zakażenie ponad 300 000 dzieci, powodując 6000 zgonów. To nie tylko wynik deficytów zakładów opieki zdrowotnej, ale też stanu zdrowia mieszkańców, często cierpiących na nawracające choroby albo po prostu niedożywionych. Pojawienie się COVID-19 w Afryce może mieć więc dramatyczne konsekwencje.

embed
icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Anna Gamdzyk-Chełmińska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    No i dobrze. Przynajmniej Afryka bezpieczna
    @centauri
    Jest gdzie uciekać :)
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Pytanie też czy koronawirus jest rasistowski bo:

    a) zabija głównie białych
    b) unika czarnych
    @ustawiamdlasiebienick

    Nie, pierwsi mają termometr, Polacy stłukli, a tam nigdy nie było, więc nie ma gorączki.
    już oceniałe(a)ś
    0
    2
    @ustawiamdlasiebienick
    na razie zabija glownie zoltych... jezeli juz tak lubisz operowac kolorami
    już oceniałe(a)ś
    0
    2