Zaczęło się od wpisu politolożki i profesorki UW Anny Wojciuk. "Najlepsza polska politolożka, legitymująca się dorobkiem międzynarodowej klasy, laureatka ERC (takich osób jest garstka) Natalia Letki otrzymała dwie negatywne recenzje profesorskie na pięć" - poinformowała w serwisie X (dawniej Twitter). I dodała: "To niebywały skandal! Będziemy naukowymi peryferiami jeszcze na dekady!".
W ciągu dwóch dni post wyświetlono ponad 230 tys. razy (rzadko spotykany wynik na tzw. naukowym Iksie). I ruszyła lawina komentarzy, porównań, zaczepek, a nawet czasem inwektyw, choć oczywiście - jak to u naukowców - na poziomie (np. wypominanie "zer w Scopusie").
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
"Dopisywanie współautorów jest w dobrym tonie"?!
Albo to jest redakcyjna parafraza, dość krzywdząca dla zainteresowanej i kompromitująca dla autorki tekstu gazetowego, albo sama zainteresowana nie rozumie idei współautorstwa, co kompromituje ją. Współautorów tekstów naukowych się nie "dopisuje". To byłby naukowy skandal. Współautorem może (i powinna) zostać osoba, która wniosła twórczy wkład do badań i/lub samego tekstu, i to wkład na tyle istotny, że bez niego dana praca nie mogłaby powstać.
Może i byłby to skandal, gdyby nie robili tego WSZYSCY
:-(
To był sarkazm czy ironia? Nie zauważyłeś biedaku
Tak, rzeczywiscie.
Wyraz "dopisywanie", kiedy mowi sie o autorstwie naukowych publikacji, brzmi bardzo zle....
Oryginał wypowiedzi p. Letki:
1. Oprócz projektów udanych są mniej udane. Wyniki można publikować 'gdzie bądź', a można wcale. IMO selektywność jest wyrazem dojrzałości badawczej.
2. Forma jest drugorzędna względem treści, z dobrego artykułu można łatwo zrobić monografię, tylko po co.
3. Projekty współautorskie są lepsze i ciekawsze. W dobrym tonie jest uwzględnienie każdego wkładu współpracowników, zwłaszcza młodszych, nawet z naddatkiem.
4. W Polsce udowadniamy samodzielność przy habilitacji. Potem możemy robić ciekawe badania z kim chcemy i jak chcemy.
Chyba duży kwantyfikator jest tu trochę jakby na wyrost. Np. ja tego nie robię, więc już nie wszyscy...
Czyli bardzo nieszczęśliwa redakcyjna parafraza.
Dokładnie to napisała” W dobrym jest uwzględnienie każdego wkładu współpracowników (…)”, co też zbyt dobrze o niej nie świadczy, bo „każdy wkład” można rozumieć na wiele sposobów.
wypowiedź pani dr Letki już została w tekście poprawiona. Przepraszam za to niewłaściwe omówienie, które mogło wprowadzić w błąd.
Nie zauważyłem w tekście słowa "dopisywanie".
Przede wszystkim, politologia nie jest nauką. Nie są mi znane żadne odkrycia naukowe politologów, a ich przewidywania się nie spełniają. Artykuł pokazuje, że nie ma żadnych, w miarę obiektywnych kryteriów oceny w tej dyscyplinie, bo "praca naukowa" w politologii to pisanie swoich opinii.
Znam koleżkę (prowincjonalnego pedagoga), który w scholarze informuje o kulkuset cytowaniach (90% samego siebie) i kilkudziesięciu artykułach (90% dopisany bez wkładu). Kidy słyszę jak tytułują go profesorem (habilitacja na Słowacji) to zamykam się w sobie.
scientystyczne przekomarzanie, jedyna rzecz ktora wam w tej pozal sie boziu akademii wychodzi
Otóż właśnie.
A z tym uwzględnianiem młodych badaczy różnie bywa. Wielu autorów korzysta z ich wkładu, a potem publikują to jako własne.
Oj nie masz Ty pojęcia na czym polega nauka, nie masz.
Zmanipulowałeś cytat ponieważ pasował Ci pod tezę? Autorka nie napisała o "dopisywaniu", a o uwzględnianiu/promowaniu, zwłaszcza młodych. Jest różnica, prawda?
To jest kolokwializm i to użyty przez dziennikarkę, nie przez naukowczynie (parafraza "uwzględniania wkładu"). No ale tak swoją drogą to też technicznie jest trafny termin - w pracy z kilkoma autorami w końcu ktoś to składa i redaguje i musi tam wtedy nazwiska wszystkich "dopisać", albo obejść ich z otwartym laptopem i pozwolić się podpisać własnoręcznie.
Doświadczyła Pani właśnie błogosławieństwa (lub przekleństwa) publicznej recenzji, co podobno zaczyna być stosowane w odniesieniu do artykułów naukowych. :-)
Patrz komentarz autorki artykułu (Alicja-G) wyżej.
Nie zrozumiałeś misiu… w naukach społecznych jest silna presja na "samodzielność" publikacyjną. Oznacza to, że "starsza kadra" często pomija wkład np. swoich magistrantów. Letki napisała, że nie chce tak robić.
"Spółdzielnie" gdzie "ja dopiszę Ciebie, a Ty dopiszesz mnie", które zapewne masz na myśli, to problem raczej nauk przyrodniczych, gdzie wieloautorskie publikacje to standard i nikt by nikogo nie skrytykował za "brak samodzielnych publikacji".
Co to znaczy wszyscy ?
Uczciwi - tego nie robią, nie tworzą fikcji.
Nie tworzą fikcyjnego dorobku drugim, "kolesiom (-ówom).
Niektóre "dyscypliny" mają to do sobie, że można je "uprawiać".
Chyba nie zrozumiałeś. W dobrym tonie jest wskazywanie jako współautorów osób, które pracowaly przy danej pracy. W tym magistrow, doktorów. To jest uczciwe po prostu.
Praktyką natomiast jest korzystanie z cudzych prac, pracy osób z nizin akademickich i wskazywanie siebie jako autora. Druga opcja - dodawanie zawsze profesora do listy współ autorów, dzięki czemu ma imponujące wyniki w publikacjach. Stara jak świat praktyka polska.
Więc ja odbieram odpowiedź tej pani jako jedno znaczną jest uczciwa i nie pominie nazwiska magistra, jeśli nawet tylko skompletowal jej bibliografię.
Oojjjj ilu znam takich..... Stąd jedyna słuszna decyzja - trzymać się z daleka od tzw. "nauki".
Ale chyba nie wymagasz, żeby tego magistra traktowała jak współautora? Za "skompletowanie bibliografii" (cokolwiek by to miało być, bo normalnie to każdy autor "kompletuje bibliografię" osobiście) to można komuś podziękować we wstępie, ale nie dopisywać jego nazwisko jako współautora.
po pierwsze współautorstwo wynika z faktu, że zespół pod kierunkiem PI prowadzi badania, wyniki tych badań prezentowane są w formie artykułu, stąd wkład każdej z osób powinien być oznaczony; do tego artykuł nie jest dziełem samoistnym, ale prezentacją wyników badań; jest to podejście tyleż odmienne od "tradycyjnego" podejścia: pan/pani badacz podpisuje się pod artykułem, nad którym prace wykonał zespół asystenów / doktorantów, bo jak to pod artykułem koło "znamienitego" prof. Iksińskiego, jakiś magister Igrekowski :D
A jak maja publikowac magistranci i doktoranci pani Letki? Przeciez wiadomo, ze wlasnie w publikacjach wielo-autorskich.
Nie wiem, czy ta pani zasluguje na profesure belwederska, ale argument tam przytoczony jest bzdurny.
NB, nauka swiatowa jakos obywa sie bez 'profesorow prezydenckich', calkiem niezle idzie takim USA, czy WB, gdzie profesury sa tylko uczelniane.
Ile w Nature jest współautorskich artykułów z politologii?
Tylko nauki ścisłe potrzebują przeprowadzenia szczegółowych badań laboratoryjnych, gdzie w naukach humanistycznych liczy się ważkość i powab myśli. A politologia (socjologia) leży gdzieś na skraju.
Mamy specjalistę od badania białka A w relacji do białka C w środowisku takim-a-takim, które jest powtarzalne zawsze i wszędzie. Następnie chcemy zbadać czy białko A może posłużyć jako katalizator reakcji D-C... łatwo dobrać/zaprosić odpowiednich specjalistów do prowadzonych badań.
I mamy specjalistę od badania nastrojów społecznych grupy A (edukacja/wiek/ekonomika/historia) w relacji do grupy B, która miała zaszłości z grupą C (ekonomiczne/rasowe/klasowe) w środowisku D... Tutaj dowolność jest bardzo duża.
Dlatego mamy (w obecnym systemie) 30 letnich profesorów medycyny, a 90 letnich profesorów humanistyki.
@???
Tak, dlatego tez moj komentarz zaczyna sie od zastrzezenia "Moze to kwestia dziedziny...".
Tym nie mniej, ciagle nie widze problemu z publikacjami wielouatorskimi w dowolnej dziedzinie wiedzy, szczegolnie jesli chodzi o tematy, o ktorych dyskutuje sie i nad ktorymi pracuje sie w grupie.
Nie mam nic do wieloautorowości artykułów, ale rozumiem, że w dobie wydawnictw drapieżczych, mogą one budzić zastrzeżenia! Szczególnie w dziedzinie humanistyki. Osobiście wyrażam jedynie swoją wątpliwość co do systemu tytułów akademickich.
Co do "wątpliwości co do systemu tytułów akademickich", to to jest chyba nieco bardziej ogolna dyskusja, niz temat podjety w tym artykule.
Ale tez nie bardzo rozumiem, co konkretnie ma wieloautorstwo do wydawnictw drapieznych. Gdzie ten link?
A czy zwrócono uwagę, że w NATURE oraz innych poważnych czasopismach określa się jaki był wkład poszczególnych autorów? Za moich czasów (późne lata osiemdziesiąte), gdy składało się habilitację złożoną z publikacji, to wymagano oświadczeń wszystkich autorów o tym kto był głównym tj. czy był to habilitant. Do dziś mam kilkanaście takich oświadczeń, a jeden kolega podkreśla po latach, że był współautorem, bo pomagał w pomiarach i to, że został dopisany, to była moja przyzwoitość. Może warto wprowadzić podobny wymóg w przypadku profesur?
Mysle, ze okreslanie wkladu w prace to dobry pomysl.
Natomiast czy to dobry pomysl ostatecznie w procesie promocji na profesure, tego juz nie wiem..
Ma tyle do tego, że wartość badań akademickich upada. Czy to w perspektywie wydawnictw, czy w dopisywaniu autorów do prac. Np. profesor/ka i jego doktorant/ka.
Łatwiej jest zweryfikować wartość badań z nauk ścisłych, niż z badań społeczno-humanistycznych, więc badania społeczno-humanistyczne muszą wykazać się lepszą metodologią. .
Nie wiem, dlaczego dla mnie to jest raczej proste:
wspolpraca nad projektem (jakkolwiek ten projekt zdefiniujemy, z dowolnej dziedziny) skutkuje praca wieloautorska, poniewaz mozna pokazac, ze mial miejsce wklad intelektualny wiecej, niz jednej osoby.
Na przyklad, doktorant/ka dyskutuje na temat swojej pracy doktorskiej z promotorem/ka, oraz ewentualnie z innymi naukowcami lokalnymi czy tez z zewnatrz, i te wszystkie osoby powinny byc wspolautorami publikacji. Trzeba oczywiscie ustalic, co rzeczywiscie bylo tym wkladem w konkretna prace, ale to jest do zrobienia, jesli jest sie uczciwym.
I nie ma to raczej nic wspolnego z tym, czy istniaja czasopisma drapiezne, czy nie.
Trudno wprowadzić w życie, bo artykuły w dorobku profesorskim często sprzed wielu lat, a niektórzy współautorzy mogli już odejść na łono Abrahama. Bo pamiętajmy, że dorobek nie musi być dzielony na przed habilitacja i po habilitacji, to wydłuża czas od publikacji.
„Tylko nauki ścisłe potrzebują przeprowadzenia szczegółowych badań laboratoryjnych, gdzie w naukach humanistycznych liczy się ważkość i powab myśli. A politologia (socjologia) leży gdzieś na skraju.”
Dawno nie czytałem takiej bzdury. Jakie są te „badania laboratoryjne” w najściślejszej z nauk, matematyce? Pewnie uważasz, że matematyka to liczenie „aha, jesteś matematykiem, to na pewno dobrze liczysz”. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak taka głupota mogła się w czyjejś głowie zaląc.
W naukach społecznych (np. politologia) akurat metodologia jest bardzo rozwinięta i nikt (poza Polską, oczywiście), jeśli wywód naukowy nie jest poparty precyzyjnym rozumowaniem, nie pozwoli na publikację w poważnym czasopiśmie. Żaden tam „powab myśli” o niczym nie przesądza.
Może ja żyje w innym świecie, ale za taki wkład (udział w dyskusji), to można podziękować we wstępie do książki, a nie uwzględniać jako współautorstwo. To już zakrawa o absurd. Może jeszcze dopisać woźną, bo dorzuciła swoje trzy grosze w dyskusji?
Tym niemniej - piszemy łącznie.
Jest obowiązek podawania procentowego udziału współautorów
Absolutnie się nie zgadzam, że dyskusja z promotorem lub/i innymi osobami powinna skutkować jego/ich współautorstwem. Promotor ma pełnić rolę przewodnika dla doktoranta, a dyskusje pomagają młodemu pracownikowi znaleźć rozwiązanie problemu naukowego zgodnie z zasadami warsztatu naukowego. Gotowy "produkt" w postaci artykułu to wyłącznie dzieło doktoranta.
Rzecz w tym, że była główną autorką i jest to jasno zapisane.
@PostScriptum
Moze rzeczywiscie zyjemy w innych swiatach.
Oto pare przykladow wytycznych o tym, kto powinien byc autorem publikacji naukowej.
Yale:
Authorship of a scientific or scholarly paper should be limited to those individuals who have contributed in a meaningful and substantive way to its intellectual content.
Harvard Medical School:
Everyone who is listed as an author should have made a substantial, direct, intellectual contribution to the work. For example (in the case of a research report) they should have contributed to the conception, design, analysis and/or interpretation of data.
Taylor & Francis (wydawca wielu tytulow ze wszystkich dziedzin nauki):
Co-author - Any person who has made a significant contribution to a journal article.
Nature:
Each author is expected to have made substantial contributions to the conception or design of the work.
Niektorzy (na przyklad Nature) dokladaja jeszcze obowiazek uczestnictwa w pisaniu artykulu. Niezaleznie jednak czynnik, ktory jest decydujacy, to te "significant contribution" albo "substantial intellectual contribution". O tym, ktory wklad byl istotny, dedcyduja autorzy pracy.
Praca z promotorem, dyskusje z promotorem, promotorskie doradztwo, co do kierunku, w ktorym ma isc praca, to ZDECYDOWANIE znaczacy wklad w prace nad danym projektem. Nie widze zadnego problemu w uczestnictwie promotora wsrod autorow.
W naukach STEM promotor jest zawsze wpisany na liste autorow (zwykle na koncu jako 'corresponding author'), i zreszta wiele innych osob rowniez, co wynika z natury pracy eksperymentalnej, ale w naukach poza STEM rowniez nalezy uwzglednic wplyw wszystkich, ktorzy mieli znaczy wplyw intelektualny na dana prace.
Dziekuje za podpowiedz
Matematyka sensu stricto nie jest nauka w ogole w mojej opini.
"O tym, ktory wklad byl istotny, dedcyduja autorzy pracy" - innymi słowy: mogą dopisywać, jak leci, również woźną, bo miała "significant contribution".
Jest w tym, co piszesz, ogromny absurd, bo jeśli promotor zawsze ma "ZDECYDOWANIE znaczący wpływ", to musielibyśmy zastanowić się, kto ma wpływ na to, z czym przychodzi promotor, kto ma "ZDECYDOWANIE znaczący wpływ" na promotora i tak in infinitum.
To, że jakaś praktyka jest firmowana marką wielkich uczelni, nie oznacza koniecznie, że jest to dobre rozwiązanie. Powyższy przykład musi prowadzić do równi pochyłej, paradoksu łysego, nazwij to, jak chcesz. Jeśli zaczniemy uwzględniać współautorów z uwagi na "znaczący wkład", który nie jest chociażby w przybliżeniu określony, to współautorem może zostać każdy i - co gorsza - będzie to całkowicie zasadne, nawet jeśli realnie taki współautor nie zrobił nic lub zrobił niewiele.
Dokładnie!
Jeśli promotor nie brał udziału w ukierunkowaniu pracy, jej koncepcji i sposobu jej realizacji, to jest kompletnie w tej zabawie zbędny.
"To, że jakaś praktyka jest firmowana marką wielkich uczelni, nie oznacza koniecznie, że jest to dobre rozwiązanie. Powyższy przykład musi prowadzić do równi pochyłej..."
Tiaaaa, i te uczelnie niby są na równi pochyłej? Bo na moje oko, to jednak każda z tych uczelni oddzielnie jakoś lepiej przędzie niż nasza cała nauka razem wzięta.
Gdyby uwzględniać dyskusje z promotorami, to niemal wszystkie prace magisterskie i doktorskie musiałyby mieć co najmniej dwóch autorów. Co akurat w przypadku tych prac jest niedopuszczalne, bo z założenia powinny być samodzielne, a rolą promotora jest pomoc, a nie współautorstwo.
Podobnie w przypadku wielu monografii - to, że autor konsultuje się w różnych sprawach z wieloma osobami i korzysta z ich pomocy nie oznacza jeszcze, że te osoby są współautorami. Takim osobom dziękuje się we wstępie i wymienia ich zasługi w przypisie w odpowiednim miejscu tekstu, a nie dopisuje ich nazwiska jako rzekomych współautorów.
Bo udzielenie informacji to nie jest współautorstwo.
"musielibyśmy zastanowić się, kto ma wpływ na to, z czym przychodzi promotor"
Promotor, jako samodzielny pracownik naukowy, przychodzi z wlasnymi pomyslami. Nie musi miec nikogo "nad soba".
Oczywiscie, promotor i pracownicy jego zespolu moga byc uwzglednieni w innej pracy, w ktorej tenze promotor nie jest liderem. Najzwyczajniej w swiecie na zasadzie wspolpracy. Grupy naukowe wspolpracuja ze soba i wklad pojedynczych osob z tych grup nie musi byc rowny. Chociaz przeciez czesto widzi sie wielu 'corresponding authors' w tej samej publikacji.
Ale zasada "intelectual contribution" jest to ogolna zasada, ktora stosuje sie przy uwzglednianiu wspolautorsta.
"Powyższy przykład musi prowadzić do równi pochyłej"
Nie, powyzszy przyklad nie musi prowadzic do zadnej rowni pochylej, i do niej nie prowadzi. Opisuje tutaj miedzynarodowe standardy, ktore dzialaja calkiem dobrze nie tylko na "wielkich uczelniach", ale w calym cywilizowanym swiecie. Prosze sobie zguglowac ten temat; jest w internecie sporo wskazowek z czasopism, uczelni i towarzystw naukowych w tej kwestii.
Jesli promotor, w dowolnej dziedzinie, mowi do swojego magistranta lub doktoranta "idz, znajdz sobie temat, opracuj go sam, a na koncu sam opublikuj", to znaczy ze chyba nie bardzo rozumie na czym polega jego/jej praca.
I moze czesciowo jest to powod, dla ktorego wszyscy mowia o obnizeniu poziomu doktoratow w ostatnich latach. Moze po prostu promotorzy nie pracuje ze swoimi studentami, nie opiekuja sie projektem, nie dyskutuja, nie daja wskazowek, itd.
okej, czyli dochodzimy do sytuacji, w której profesura Letki nie wchodzi w grę, bo jednak nie jest samodzielnym pracownikiem badawczym?
Oj, sprzeczność goni sprzecność.
Fajnie się tak dyskutuje, kiedy interlokutor jest na bakier z logiką.
Artykul naukowy oraz monografia to sa absolutnie dwie bardzo rozne formy publikowania.
W artykule naukowym nalezy uwzglednic wszystkich, ktorzy mieli wklad. Dlatego tez, o ile promotor/promotorka dobrze wykonuja swoja robote, wszystkie publikacje z prac magisterskich i doktorskich POWINNY miec przynajmniej 2 autorow.
Nie mowie tutaj o 'thesis', czyli o pracy magisterskiej lub doktorskiej, ktora student sklada na koniec projektu, i ktora bedzie bronil. Mowie o publikacji naukowej, bo to jest przedmiotem dyskusji artylulu powyzej.
Praca naukowa studenta jest samodzielna, ale promotorzy powinni pelnic absolutnie kluczowa role w pracy kazdego studenta. Na tym przeciez polega promotorstwo i 'supervision'. I to powinno byc uwzglednione w publikacji naukowej, w dowolnym czasopismie.
A dlaczego pani Letki nie jest samodzielnym pracownikiem naukowym?
Przeciez ma doktorat, i zapewne tez habilitacje.
Chyba o to się rozchodzi, że brakuje w jej pracy tego rysu samodzielności właśnie, a jedyne, z czym przychodzi to artykuły, których jest współautorką. Jeśli promotor jest samodzielnym pracownikiem naukowym i przychodzi z własnymi pomysłami, jest ich niejako źródłem, to zdaje się, że jego praca nie powinna polegać tylko na inspirowaniu doktorantów i swoich współpracowników, ale również SAMODZIELNEJ pracy badawczej. W przeciwnym razie jest on takim samym (a być może nawet gorszym) współautorem, jak i doktorant, z którym prowadzi dyskusje w temacie jego prac.
Jak zmierzyć, czy naukowiec X jest samodzielny i nikogo nie potrzebuje, jeśli jego praca sprowadza się tylko do współautorstwa. W tym tkwi problem z profesurą Letki - w jej przypadku nie można mówić o takiej samodzielności. Że dorobek znaczący, że godne podziwu indeksy - bez dwóch zdań. A czy samodzielna? Tu są wątpliwości i słusznie, że ktoś je zauważył.
Widocznie nie znasz się i ja się nie znam, gdzie tam Harwardowi i Yale do Óniwersytetu Opolskiego! :D
owszem, ale Ci autorzy tych artykułów mają również książki, jednoautorskie artykuły przeglądowe itp. itd.
Rozumiem tok myslowy.
Tylko, ze w nauce to tak nie dziala.
Samodzielnosc naukowa liczy sie 1. liczba prac, w ktorych jest sie autorem do korespondencji, 2. liczba wypromowanych magistrantow oraz doktorantow, 3. grantami uzyskanymi na wlasne nazwisko (principal investigator), 4. innymi miarkami, na przyklad imiennym zaproszeniem do prezentacji na konferencjach naukowych, itp.
Jesli samodzielnosc naukowa ktos mialby mierzyc liczba publikacji jedno-autorskich, to nikt w naukach STEM nie bylby samodzielnym pracownikiem naukowym, z noblistami wlaczajac. Prace jedno-autorskie w STEM sa tylko jednego rodzaju: reviews (artykuly przegladowe), a to nie wlicza sie do dorobku stricte naukowego.
Podawało się % udział wspóautorów,
a w dokumentacji przewodu hab. wraz z ich podpisami to potwierdzającymi.
To jest sedno problemu.
Ja również rozumiem, że STEM to inna sytuacja, natomiast pani Letki to politolożka (niegdyś socjolożka) i w tej dziedzinie specyfika pracy naukowej jest po prostu inna.
Że cała nauka (również nauki społeczne i humanistyczne) idzie w pisanie artykułów, bo rzekomo tak być powinno, nie oznacza, że jest to dobre. To kolejna próba ujednolicenia, która kończy się tym, że w naukach społecznych i humanistycznych decydującą rolę odgrywa moda. Takiego zagrożenia w zasadzie nie uświadczy się w przypadku STEM i to jest kolosalna różnica.
W przypadku pani Letki wskaźnik cytowań może wynikać ze wstrzelenia się w aktualne trendy, po których za kilka-kilkanaście lat nie będzie śladu. Tak jak to było z dekonstrukcją Derridy, która zrobiła furorę, a teraz wstyd się do niej przyznać.
Tutaj sie nie zgadzaamy zupelnie.
Mam na ten temat odmienne, zeby nie powiedziec, odwrotne zdanie.
W skrocie:
Artykuly naukowe sa jak najbardziej najlepsza forma porozumiewania sie pomiedzy naukowcami, jesli chodzi o informowanie i wymiane pogladow/obserwacji naukowych (dlatego wlasnie publikowanie w jezyku innym, niz angielski, nie ma sensu).
Proba ujednolicenia pomiedzy roznymi dziedzinami wiedzy, szczegolnie na potrzeby ewaluacji, jest bardzo dobra i nie ma negatywnych skutkow tego podejscia.
Moda, inaczej zwana "najnowszymi trendami", byla jest i bedzie w nauce, zawsze, wiec o ile nie zauwaza sie negatywnych skutkow, nalezy za nia podazac, bo stanowisko wiekszosci srodowiska naukowego jest takie, ze sa to ulepszenia i progres.
Niezaleznie od tego, czy badania pani Letki "wstrzeliwuja się w aktualne trendy", czy nie, nie ma obecnie lepszego wskaznika jakosci badan naukowych, niz liczby cytowan (oczywiscie, nie tylko publikacje i cytowania powinny byc brane przy ocenie czyjejs pracy, jesli sie patrzy na nia calosciowo).
Czyli nie zgadzamy się, bo cytowania najlepszą metodą, ale nie tylko cytowania trzeba brać pod uwagę.
Ponawiam: logiczne myślenie wyraźnie kuleje.
Ujodnolicanie jak najbardziej pociąga negatywne skutki, bo jedynymi wskaźnikami stają się wskaźniki ilościowe, które w naukach społecznych i humanistycznych nie są najważniejsze.
Niemniej tłumaczenie tego mija się z celem, wszak gdzieś tam wyżej interlokutor stwierdził, że dyskusja z doktorantem to znaczący wkład w powstanie pracy...
Kiedy czytam te argumenty, to zaczynam rozumiec, dlaczego nauka polska jest zanurzona w szambie tak gleboko. Nie wiem, czy jest ratunek. Moze dopiero, jak pokolenie @PostScriptum wymrze.
A co dopiero dr Frankenstein...
Einstein w roku 1905 opublikował słynne pięć prac (tzw. cudowny rok). Jedna z nich przyniosła mu potem nagrodę Nobla - ta o efekcie fotoelektrycznym. Jedna z nich (o ruchach Browna) była podstawą doktoratu (ten sam rok 1905). W 1907 roku odmówiono mu habilitacji w Bernie. Dopiero na początku 1909 dostał tam stanowisko privatdozenta, zaś profesorem został w tym samym roku na uniwersytecie w Zurichu. Por. pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Einstein A więc rzeczywiście nie miał lekko!
Jak przeczytałem jakie przedmioty wybrał sobie do studiowania "to za głowę się złapałem".
To zależy, jakie miałby znajomości i układy towarzyskie. Znam przypadek, w którym osoba publikuje dużo konfekcji w wydawnictwach o zasięgu powiatowym, ale za to ma zbudowany szeroki krąg towarzyski w swojej dziedzinie. I właśnie stara się o profesurę.
I dr Jeckyll
Jak wszędzie. Albo musisz umieć coś albo znać kogo trzeba. A najlepiej jedno i drugie :)
He he, na pierwszym roku miałam seminarium z panią dr, która opowiadała nam nowym studenciakom, jak trudno jest dostać etat na uczelni po doktoracie. „No ja dostałam, bo wygrałam konkurs. Wiecie Państwo, ten konkurs był tak napisany, żebym ja go wygrała.” Laska była pracowita ale tępawa, flegmatyczna intelektualnie z mentalem urzędniczki ale z silnym przekonaniem , że „mi się należy”.
Samo zycie…tak jest chyba wszedzie!!!!
A najlepiej miec ojca / matke na dobrym stanowisku to i tylul i praca dziecka zapewniona: nepotizm nie zna granic !
Wspomnę tylko o Sokratesie.
A od siebie dodam, że np. Adam Gendźwiłł, który broni kandydatki, nie występuje tu jako bezstronny rycerz, tylko jako współautor.
Zachęcam wszystkich zainteresowanych do wejścia do bazy RADON (nie trzeba mieć konta) i przeczytania tych recenzji, żeby przekonać się samodzielnie, co w nich napisano.
Ja zaś dodam, że entuzjastyczna recenzja Jemielniaka składa się niemal wyłącznie ze statystyk cytowań, a sam Jemielniak nie jest w ogóle z dyscypliny (Letki to politologia, a Jemielniak zarządzanie).
Oraz, co ujęto w recenzji negatywnej, że stopnie i tytuły zdobywano w socjologii, a nie nauce o polityce i administracji. Można odnieść wrażenie, że wniosek trafił do niewłaściwego panelu tj. Kandydatka niewłaściwe ulokowała swoje uczucia względem akademii.
ciekawym jest że trzy pozytywne recenzje napisali mężczyźni a dwie negatywne kobiety - taka babsk zawiść ????
może kobiety sa po prostu bardziej krytyczne i maja lepszy kręgosłup?
I bardziej się starają - właśnie po to, żeby jakiś mizogin nie wyskoczył z chamskim tekstem o babach.
Zakład, że gdyby było odwrotnie, zaraz by były oskarżenia, że "baby" głupie, na niczym się nie znają, puszczają byle co itp.
Pan Jemielniak ma habilitację z socjologii.
Ma dwie, ale żadna nie jest z nauk o polityce
Za to niesamowicie "wybitne" osobistości polskiej nauki drażni liczba cytowań, bo ich nikt nie chce cytować...
Przypomina mi to występ w Sopocie Charlesa Aznavoura (w 1984), po którym pewien "redaktor muzyczny" powiedział był: "dobry jest, ale się nie rozwija". Wojciech Mann skomentował tę wypowiedź tak: "to musiał być jakiś kilkunastoletni redaktor".
Nie mam pojęcia czy pani Letki zasługuje na profesurę czy nie. Natomiast pobieżne sprawdzenie dorobku pań recenzentek wygląda następująco:
pani Krystyna Trembicka w zasadzie nieobecna na świecie. Wybrane przez nią najlepsze publikacje są po polsku: wydawnictwa UMCS, Arcana i Myśl Polityczna.
Pani Katarzyna Sobolewska-Myślik na ResearchGate ma h-indeks 5 i 72 cytowania.
Obie panie mają profesury. No i obie panie mają w dorobku monografie. Pytanie, czy ktoś te monografie czytał. Czy ktoś je cytował?
Pani Letki ma na Reaserch gate h-index 15 i 1710 cytowań.
Reprezentuję inną dziedzinę gdzie zdecydowanie łatwiej powiedzieć czy osiągnięcia są wybitne czy nie. Nie ma w niej możliwości uprawiania lokalnej nauki i pisania prac po polsku. Jest dla mnie dziwne, że w polskiej politologii taka możliwość istnieje.
Świetny research.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że trzech panów recenzentów jednoznacznie poparło kandydaturę, zaś dwie panie recenzentki 'miały wątpliwości'.
'Kobiety kobiecie zgotowały ten los' ?
A może po proztu zawiść?
Te panie mają tak hermetyczne prace, że niewiele osób na świecie dorosło intelektualnie do ich recepcji:-)
możliwe, że zawiść albo coś osobistego. Poniżej ktoś napisał, że pani Letki jest arogancka i być może recenzentki miały z nią kontakt.
Naprawdę nie mam pojęcia o politologii ale wierzyć mi się nie chce że ten polski chów wsobny (ilu ludzi w Polsce zajmuje sie politologią?) tworzy naukę.
Może za dużo energii poszło w lobbowanie "reformy" Gowina i besserwisserstwo, a nie w pisanie tekstów naukowych?
Ale Research Gate zajmuje sie tylko tymi pracami, które sami autorzy tam umieszczą, czyli jest zupełnie niemiarodajna. Portale bardziej miarodajne to takie, które same wyszukuja publikacje i obsługują je bibliometrycznie - niezależnie od tego, czy autor tego chce czy nie.
wiem, ale na google scholar jest to samo. I na tweeterze ktoś opublikował zrzut z ekranu z innej bazy i nadal to samo .... i na stronkach obu pań w liście wybranych najlepszych publikacji w zasadzie wszystko po polsku .... Nie ma się czym chwalić.
Już mówiłem: nie znam sie na politologii ale to ktoś uprawia naukę w całkowitym oderwaniu od świata wydaje mi sie dziwne.
dorobek obu pań: (raczej same go nie umniejszaja)
politologia.uni.opole.pl/prof-sobolewska-myslik - niektóre prace nawet po angielsku
umcs.pl/pl/addres-book-employee,2828,pl.html
I to całkowicie wystarczy, żeby stwierdzić, że w tym przypadku ubieganie się o tytuł profesora było przedwczesne. Nie ma o co robić afery.
No właśnie. Słabsi oceniają dorobek dużo lepszych od siebie
Research Gate to portal dla "naukowców" z trzeciego swiata...
Znacznie powazniejszy jest Academia.edu
Research Gate to portal dla "naukowców" z trzeciego swiata...
Znacznie powazniejszy jest Academia.edu
Wolałabym, i to zdecydowanie, żeby może nie angażować do oceny dorobku osób, które mają go wyraziście niższy od osoby ocenianej. Jeden z zarzutów dotyczy małego ilościowo dorobku... tak się osobie recenzującej omsknęło, że zdobycie w ciągu dekady trzech grantów (liczę te po habilitacji) to nie jest świadectwo niedostatecznego rozwoju.
Tak, Academia.edu ze spamowaniem propozycjami płacenia za konto premium jest na pewno bardziej prestiżowa. Razem z tym spamem przysyłają mi też raz na jakiś czas ofertę przeczytania jakiejś starej pracy, która do mojego profilu zupełnie nie pasuje. No ale mam za swoje. Trzeba było tylko zacytować to co obie panie recenzentki napisały o sobie na swoich uczelnianych stronach. Nie wchodzilibyśmy w spór który społecznościowy portal jest bardziej prestiżowy.
Rzecz w tym, że obie panie uprawiają naukę, która w zasadzie nie jest znana poza wąskim gronem ich polskich kolegów. Nie mają cytowań, publikują głównie po polsku i nie wiem ile osób te ich monografie czyta.
Podałem linki - może sobie pan przeczytać jakie prace obie panie uważają za swoje największe osiągnięcie.
Nie znam pani Letki, nie mam pojęcia czy zasługuje na profesurę ale na pewno nie zasługuje, żeby recenzentami jej pracy były osoby, które mają istotnie niższy dorobek naukowy.
Polski światek naukowy toczy nieustanne wojenki podjazdowe. Sporo lat temu kolega starał się o grant doktorski. Złożył papiery, grantu nie dostał. Przypadkowo, podczas załatwiania czegoś dla promotora, udało mu się zobaczyć protokół oceny wniosku. Od dwóch recenzentów miał same oceny po 4 i 5 punktów. Od trzeciego od góry do dołu - 5 (słownie minus pięć) - nawet w rubrykach, które jego wniosku nie dotyczyły (!!!). Trzecim recenzentem był profesor z tej samej uczelni, co jego promotor. Niby wnioski były anonimowe, ale w tym światku wszyscy wiedzą, kto bada materiał xyz, a panowie mocno się nie lubili.
Zdecydowanie sie nie zgadzam. Nie kazdy naukowiec musi miec 10 osobowy zespol zeby tluc papiery bez opamietania.
Zdecydowanie w mojej opini 6 naprawde dobrych artykulow powinno na profesure wystarczyc. Powinna liczyc sie jakosc a nie ilosc. Przypomne ze np prace Petera Higgsa z calej jego kariery mozna na palcach policzyc.
Nie rozumiem tez awantury a wspolautorstwo. Moze w naukach spolecznych to cos rzadkiego ale w naukach scisłych, szczegolnie empirycznych, w zasadzie nie da sie samemu nic zwojowac i standardem sa prace majace po 5-15 autorow. (Choc oczywiscie np w fizyce najbardziej liczy sie bycie 1 lub ostatnim autorem)
To może autorzy pozytywnych recenzji wytłumaczą się jak definiują znaczące powiększenie dorobku po habilitacji. Bo w takich przypadkach jedno jest pewne - jakaś grupa recenzentów skompromitowała się.
Ależ to bardzo proste - porównuje się aktywność publikacyjną między doktoratem a habilitacją z aktywnością między habilitacją a kandydowaniem do profesury. Jeśli liczba i jakość publikacji po habilitacji wzrosła lub przynajmniej się nie zmniejszyła - można mówić o znaczącym powiększeniu dorobku. Jeśli nie - to znaczy, że kandydat za wcześnie wystąpił o profesurę lub praca naukowa mu się znudziła. Profesura to nie jest "formalność", jak się niektórym wydaje, trzeba się na nią solidnie napracować. U wielu młodych naukowców zauważam brak pokory, zbyt wysokie mniemanie o sobie i lekceważenie dorobku poprzedników, na którym "się wychowali".
Oczywiście, że prawie wszystkie prace naukowe mają wielu autorów, bo inaczej nie da się pracować. Jednak co do liczby publikacji - nie zgadzam się. Sześć przyzwoitych publikacji to dobry wynik na 2-3 lata pracy. O profesurę nie występuje się jednak 3 lata po habilitacji, potrzeba na to 8-10 lat solidnej roboty, żeby udowodnić komisji, że uzyskana samodzielność naukowa (habilitacja) przyczyniła się do rozwinięcia naukowych skrzydeł.
Co to znaczy, że "Oczywiście, że prawie wszystkie prace naukowe mają wielu autorów"?!? W mojej dziedzinie nauki prawie wszystkie prace naukowe mają jednego autora, no i co z tym począć? Ba, w dyscyplinie politologia, o którą jest awantura, większość ważnych prac (monografii!) to jednoautorskie teksty. Z ostatnim zdaniem komentarza się zgadzam.
Mówię o naukach w sensie - science (przyrodniczych), których specyfiką jest stosowanie wielu pracochłonnych, skomplikowanych i bardzo kosztownych metod badawczych. Aby otrzymać wszechstronne i wiarygodne wyniki, konieczna jest współpraca wielu wyspecjalizowanych osób.
Ale politologia nie jest "naukę w sensie science", więc po co mieszać pojęcia z innej rzeczywistości? Akurat w politologii, podobnie jak np. w historii czy filologiach ogromna większość publikacji ma jednego autora.
Absolutnie nie musi. Przy obecnych przepisach nie liczy się, czy dorobek jest z przed czy po habilitacji. Liczą się wybitne osiągnięcia oraz aktywność naukowa. Wymagania do tytułu profesora są określone w art. 227 ustawy z dnia 20 lipca 2018 r. Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Proponuję tam zajrzeć.
Tym niemniej trudno oczekiwać, żeby te wybitne osiągnięcia i aktywność pochodziły z czasów przedhabilitacyjnych. Bo wtedy można by w zasadzie wystąpić o profesurę nazajutrz po habilitacji, na podstawie tego samego dorobku.
NIE
A ty ile masz? I w ile lat po habilitacji? Dobre artykuły to nie są ziemniaki żeby je produkować na tony.
Profesura 10 lat i 24 publikacje (wszystkie po angielsku i z IF) po habilitacji. W mojej dyscyplinie mniej by nie przeszło.
W przepisach, czyli w Ustawie, nic nie ma o zwiększeniu dorobku.
A co czytałeś?
Pewnie czytał Do Rzeczy
To co piszesz w psychpatologii nazywa się chorobliwą zazdrością.
warto zapoznać się z oryginałem, nie słabym streszczeniem dziennikarskim:
nie było o dobrym tonie, było: "3. Projekty współautorskie są lepsze i ciekawsze. W dobrym tonie jest uwzględnienie każdego wkładu współpracowników, zwłaszcza młodszych, nawet z naddatkiem"
wypowiedź pani dr Letki została już w tekście poprawiona. Przepraszam za niedokładne zacytowanie wypowiedzi, które wprowadzało w błąd.
Długo juz jesteś doktorem habilitowanym?
Przecież jasno wynika kto kogo dopisywał. 6 publikacji od czasu habilitacji, z tego co zrozumiałem.