Jan Gawroński ma 17 lat i jest samorzecznikiem osób z autyzmem. Samorzecznik to termin określający osobę zmagającą się z jakimś problemem, która w imieniu własnym - oraz innych osób, których on dotyczy - przybliża go społeczeństwu. Gawroński założył w Łodzi Klub Świadomej Młodzieży, w którym jego rówieśnicy rozwijający się w spektrum autyzmu uczą się walczyć o swoje prawa - dostrzegać, co jest nie tak, i mówić o tym.
To właśnie on stał obok mec. Moniki Hornej-Cieślak podczas pierwszej konferencji prasowej, tuż po tym jak prawniczka objęła urząd rzeczniczki praw dziecka. - Jestem z wami i czekam na was. Biuro RPD jest szeroko dla was otwarte - mówiła wtedy do młodych. Gawrońskiego ogłosiła swoim pierwszym społecznym zastępcą.
Wszystkie komentarze
Zmiany powinny objąć także badania w poradniach itp. Obecnie rodzic/opiekun nie ma żadnego obowiązku przeprowadzenia procedury badania w poradni, tak samo jak nie musi wyniku tychże dostarczać do szkoły.
Tylko masz trudny problem przekazania dzieciom, że nie jesteśmy tacy sami i trzeba jakoś pogodzić postulat równości z różnorodnością. Czyli po polsku - Kamilek może na lekcji przeszkadzać bo inaczej nie potrafi. Brajanek nie może przeszkadzać bo potrafi - to nie kwestia możliwości u niego a chęci.
Tylko potem Kamilek musi funkcjonować w społeczeństwie, i jeśli będzie agresywny na ulicy wobec kogoś to już nie nauczyciel będzie mu przytrzymywał ręce albo znosił jego humory, tylko dostanie gazem pieprzowym w oczy od atakowanego przechodnia lub pałką od policjanta. O takim drobiazgu jak zachowanie w pracy nie wspomnę.
Łącząc na siłę dzieci o różnych potrzebach krzywdzi się wszystkich.
Sama mam w rodzinie ucznia z deficytami uwagi i wszelkimi "dys". Trzymanie dziecka w normalnej szkole to i gehenna dla niego i całej klasy. Dzieci integrować można poza lekcjami. Lekcja jest czasem przeznaczonym na przyswajanie wiedzy.
"Dla uczniów ze specjalnymi potrzebami są szkoły specjalne." - przede wszystkim dla uczniów ze specjalnymi potrzebami są potrzebni nauczyciele z adekwatnymi kompetencjami, zwykłe studia pedagogiczne nie dają pełnej wiedzy na ten temat. Nie można bagatelizować pozytywnych aspektów integracji, nie powinna ona jednak wpływać w sposób zauważalny na poziom nauczania pozostałych uczniów.
Nie masz racji. Gehenna trafia się raz na kilka lat, gdy jest to dziecko np. z bardzo silnym autyzmem i do tego rodzicami odrzucającymi leki i terapię, dziecko, które potrzebuje osobistego asystenta
a ten - jeśli się trafi - jest wyczerpany. Poza tym jednak klasy integracyjne, np. typu Montessori, są europejskim, sprawdzonym standardem.
"Gehenna trafia się raz na kilka lat" - komu?
Bo jednej klasie ta 'gehenna' będzie towarzyszyła na wszystkich lekcjach, do końca szkoły.
Europejskie standardy to jakie? Pytam o liczebność uczniów w oddziale, stopień wsparcia państwa dla nauczycieli - także w kształceniu czy finansowaniu oświaty w ogóle.
"Dziś wiemy ze potrzebuje wyciszenia, ktore daje mu zwykłe przytulenie w moementach stresowych czy przebodzcowania - to nie jest dużo." - czy to nie jest właśnie argument za tym, że takie dziecko powinno być w miejscu, gdzie takie potrzeby będą miały szansę być zaspokojone? Czy oczekujesz, że tak przemodelujemy edukację publiczną, by w czasie zajęć był też czas na to, by w momentach stresowych dziecko zostało przytulone?
Neuroróżnorodność????
qrna nawet słownik mi to podkreśla...
całe szczęście posyłam dziecko do szkoły gdzie nie ma problemów z różnorodnością...
wszyscy są traktowani równo
Owszem - to słuszna uwaga. Nigdy się tak jednak nie dzieje - nauczyciele w końcu decydują się na przeniesienie dziecka do innej placówki. I co się wtedy dzieje? Wielkie oburzenie i medialna nagonka.
Badania naukowe przeczą temu, co postulujesz. Łączenie uczniów na różnym poziomie funkcjonowania jest dla nich korzystne rozwojowo i intelektualnie, nawet jeśli ci się to nie podoba. Nie można wyrzucić ze szkół wszystkich osób w jakiś sposób odbiegających od normy, bo SPORADYCZNIE się zdarza, że jakiś uczeń sprawia poważne problemy. Przecież od tego mamy system poradni - jeśli taka sytuacja się zdarza, to specjalistyczne poradnie psychologiczno-pedagogiczne decydują, jak należy rozwiązać problem. Nie inni rodzice, nie politycy, nie internetowi komentatorzy. Specjaliści.
Poza tym najwyraźniej nie masz zbyt dużej wiedzy o szkołach specjalnych i stąd pomysł, żeby takich Janków jak w artykule powyżej przymusowo wysyłać do szkoły specjalnej.
W szkołach specjalnych uczą się tylko dzieci z niepełnosprawnościami intelektualnymi, czyli nie uczniowie w normie intelektualnej, którzy mają autyzm czy zespół Aspergera albo niepełnosprawność ruchową czy wady wzroku lub słuchu. Tak że przykro mi, ale pozbycie się niepełnosprawnych uczniów z klas waszych dzieci nie przejdzie.
"Badania naukowe przeczą temu, co postulujesz. " - nie wiem o jakich badaniach naukowych mówisz i co w nich było ocenianą korzyścią, mam natomiast kontakt z wieloma nauczycielami szkoły integracyjnej. Integracja świetnie sprawdza się w sytuacji, gdy specjalne potrzeby edukacyjne jakiegoś dziecka wynikają z jego problemów utrudniających proces przyswajania wiedzy - czy to ruchowe, upośledzenie funkcji motorycznych, czy związane z widzeniem, możliwościami komunikacyjnymi. Dziś większość dzieci, które tam trafiają, to przypadki problemów, które utrudniają proces edukacyjny nie tylko temu dziecku, ale całemu zespołowi klasowemu. To o dodatnim bilansie korzyści dla pozostałych uczniów nie może być mowy, skoro praktycznie każda lekcja, mimo wsparcia nauczyciela wspomagającego, jest ciągłym zmaganiem się z czyjąś agresją, niekontrolowanym zachowaniem, czy torpedowaniem pracy innych.
Kolega w klasie w liceum miał niewidomego. Musieli mu pomagać i znieść robinie przez niego notatek maszyną brajla (dziś pewnie nie są tak hałaśliwe). Jakoś bez problemu pozaliczali matury, a ich kolega skończył na polibudzie informatykę (tak mi się wydaje, bo go tam widywałem).
Wszystko zależy od poziomu problemów ucznia i poziomu kulturowego kolegów.
szkoły specjalne są dla osób z deficytami intelektualnymi.
"szkoły specjalne są dla osób z deficytami intelektualnymi." - a jakiego charakteru są deficyty dzieci, określanych tu jako "neuroróżnorodne", fizycznego?
otóż to
bredzisz trollu
baran i do tego zadowolony ze swojej ignorancji
kolejny kretyn
Może przeznacz mniej czasu na pisanie, a więcej na czytanie? Unikniesz zadawania tego typu pytań. Możesz na przykład sprawdzić, co oznacza deficyt intelektualny (niepełnosprawność intelektualna). Podpowiedź na zachętę: nie, dzieci neuroróżnorodne obecne w zwykłych szkołach nie mają deficytów intelektualnych, co więcej, nierzadko akurat po względem intelektu przewyższają kolegów z klasy.
Pozwól, że jednak pozostanę przy ocenie na podstawie badań, a nie na podstawie opinii ewidentnie wrogo nastawionego do neuroróżnorodności internetowego komentatora. I serio, mamy uwierzyć w to, że w szkołach integracyjnych każda lekcja to ciągłe zmaganie się z czyjąś agresją? Bądźmy poważni. Na logikę, gdyby klasy integracyjne były takim piekłem, niemal nikt nie posyłałby dziecka do klasy integracyjnej. Koloryzujesz.
w mojej klasie była jedna niewidoma i jedna z dysleksją - czasami powtarzaliśmy po 5 razy to samo, bo Juleczka / Dominiczka nie rozumiała. Traciła na tym cała klasa. A do rozwijania wrażliwości społecznej jest harcerstwo, sąsiedztwo, kościół i wolontariat.
Widzę, że ironia czy pytania retoryczne wykorzystywane w dyskusji są dla Ciebie zabiegami zupełnie obcymi. Naprawdę myślisz, że pytam, bo nie wiem?
"Na logikę, gdyby klasy integracyjne były takim piekłem, niemal nikt nie posyłałby dziecka do klasy integracyjnej. Koloryzujesz." - każdy ma prawo do swojej zdania, opinią można to nazwać, jak ma się ku temu jakieś uzasadnienia, nie zamierzam Cię przekonywać. Jak wspomniałem, znam większość nauczycieli ze szkoły integracyjnej zatrudniającej ich ponad sto siedemdziesiąt oraz trzydziestu dwóch wspomagających, miałem z nimi bliski kontakt przez kilkanaście lat, mogłem z bliska obserwować jak zmieniała się idea integracji. Znając ich doświadczenia jestem mocno krytycznie nastawiony do tego typu działań, jak mieszanie integracji dzieci niepełnosprawnych ruchowo czy intelektualnie w stopniu lekkim z przypadkami, o których wyżej. Rozumiem, że to w Twoim mniemaniu plasuje mnie to gdzieś na półce z wrogo do tematu nastawionymi internetowymi komentatorami (dziękuję, że nie trafiłem do troli), za to Twoje doświadczenia zapewne pozwalają na przekonanie, że Twoje spojrzenie jest bardziej wiarygodne i bliższe rzeczywistości... Cóż mogę powiedzieć...
Zapewne wiesz, co mówisz.
Ludzie posyłają dzieci do szkoły, bo żyją wizją idei integracji sprzed dekady czy dwóch. Wydaje im się, że dzieci będą zwiększały wrażliwość, kiedy będą mogły na przerwie obcować z kolegą na wózku, czy pomóc w notatkach koleżance z porażeniem, zobaczą że to fantastyczne dzieciaki, które są świetnymi towarzyszami ze szkolnej ławy. A tymczasem będą siedzieć na lekcji koło dziecka, które będzie biło się pięścią po głowie ze wzburzenia, bo właśnie zauważyło, że nie ma jego podusi na której musi siedzieć, bo krzesło jest dla niego za twarde. I będzie się tak długo biło, krzycząc niemiłosiernie, aż nie dotrze do niego, że informacja, że może stać do czasu, aż przyjedzie mamusia z podusią. Albo będzie rzucać kredkami, bo nauczyciel wspomagający wyjął mu je z piórnika uważając, że pomaga, a on nie miał ochoty dzisiaj rysować, więc to była agresja, a to go stresuje, więc dzieci przechodzą na koniec sali, by nie być w polu rażenia, bo w razie urazu wina będzie po stronie nauczyciela. Takich poważniejszych zdarzeń w skali szkoły jest kilka tygodniowo, pomniejszych kilka razy więcej. Mogę dać Ci parę numerów telefonów do nauczycieli wspomagających, porozmawiasz sobie o tym czyje widzenie jest bliższe rzeczywistości, nie tak "na logikę" ale z pierwszej ręki, od ludzi którzy z integracji uczynili kiedyś swój sposób na życie... i dziś zastanawiają się, czy to był dobry pomysł.
Nie łudź się... Norwegia, Francja, Szwajcaria, Austria - klasy integracyjne typu Montessori rzadko liczą mniej niż 20 uczniów. Nsprawdę wiem, o czym piszę.
Klasa szkolna to nie jest klatka z pawianami. Dziecko posłane do szkoły musi mieć gwarancję, że nie będzie prześladowane, narażone na czyjeś ataki szału, niekontrolowane dźwięki, stereotypie różnego rodzaju itd. Maksymalistyczne żądania rodzców "różnorodnych" przemocowców, nierzadko odmawiających podawania dziecku skutecznych neuroleptyków, prowadzą do krzywdy innych uczniów, i z powodu poważnego zakłócenia procesów dydaktycznych, i z powodu efektów narażenia na permanentną przemoc (nie ma znaczenia, czy intencjonalną, czy nie). Z jednej strony narracja, że ich dzieci mieszczą się w normie "różnorodności", z drugiej, że nie mogą ponosić żadnych konsekwencji swojego zachowania, bo jest niezależne od ich woli.
Pomijając już gigantyczne koszty dodatkowego personelu "wspomagającego", przy minimalnych efektach, kto chciałby pracować w ciągłym niebezpieczeństwie i przy ryzyku PTSD, jednocześnie będąc narażonym na pretensje rodziców i mając na karku prokuratora, bo dziecko zostało "za mocno" przytrzymane.
Tak, edukacja osób nie panujących nad swoimi emocjami i skłonymi do przemocy to poważny problem. Nie, nie jest i nie powinien to być problem dzieci "nieróżnorodnych" i nauczycieli, którzy przyjmowali się do pracy w szkołach standardowych i - tak jak w innych zawodach - mają prawo do pracy w środowisku wolnym od przemocy i mobbingu.
A za chwile zlikwidować ocenianie w ogóle. Tylko jak wtedy przeprowadzić nabór do szkół średnich i wyższych? Egzaminy wstępne zlikwidowane ongiś-też pewnie są dyskryminujące....
Jeśli każdy ma mieć dochód gwarantowany tylko za to że się jest to w sumie nie trzeba NIC robić - i faktycznie, jakiekolwiek oceny czy egzaminy stają się zbędne...
Ok
Nie wiem czy zauważyłeś, ale obecny poziom merytoryczny i moralny społeczeństwa w ogóle to jest poziom ludzi, którzy ukończyli szkoły przeładowane programem, przeładowane pracami domowymi, z omnipotentnym systemem oceniania także zachowania. I nie przyniosło to najlepszego skutku. Naiwnością jest myśleć, że ludzie, których się nie szanuje i nie poważa (tak jak obecnie uczniów w szkołach) będą potem ludźmi prawymi, moralnymi, tworzącymi zdrowe społeczeństwo bez dysfunkcji.
"I nie przyniosło to najlepszego skutku. " - tak uważasz? Cały świat w koło tworzą ludzie wyuczeni przez tę dawną edukację. To, że ma swoje złe strony nie oznacza, że mają one swoje źródło w złej edukacji. Naiwnością jest myśleć, że obluzowanie wszystkiego co się da spowoduje, że nowe pokolenie będzie przez to lepsze. Wystarczy popatrzeć co młodzi robią z wolnym czasem, na co tę wolność spożytkują.
No przecież sam Męczyk napisał o czepianiu się "za poziom (merytoryczny i moralny) dzieci wychodzących ze szkół", co wprost sugeruje, że jego zdaniem takie czepianie się ma obecnie miejsce. Ale swoją drogą ja też uważam, że wiele patologii współczesności ma źródło w złej edukacji. Nie mamy dobrego społeczeństwa, bo szkoła przyzwyczaja nas do tego, że jesteśmy niewolnikami. Pracujemy najdłużej w Unii Europejskiej, bo szkoła przyzwyczaja nas do tego, że jesteśmy niewolnikami. Bartłomiej Sienkiewicz bardzo dobrze w "Państwie teoretycznym" pisał o tych patologiach polskiej szkoły. Polecam.
Ale dostrzegasz, że jest jeszcze coś pomiędzy " obluzowaniem wszystkiego co się da" a obecnym dociskaniem dzieci tak, że pracują więcej godzin niż dorośli?
i dlatego światem będą rządzić Chiny, i z opresyjnym systemem edukacji, a nie Finlandia
"Ale swoją drogą ja też uważam, że wiele patologii współczesności ma źródło w złej edukacji." - nie szedłbym tak daleko. Poszukaj proszę kiedyś sobie z ciekawości w sieci mapę liczby użytkowników naszego zapomnianego już komunikatora gadu-gadu, bo dla mnie to było uderzające. Jak od linijni granice obszarów o radykalnie różnej liczbie użytkowników pokrywały się z granicami zaborów sprzed ponad wieku. Czasem trudno wprost zauważyć co od czego zależy w życiu społecznym, jestem przekonany że nasza historia więcej tu napsuła niż nasza edukacja.
"Ale dostrzegasz, że jest jeszcze coś pomiędzy " obluzowaniem wszystkiego co się da" - a czego nie zamierzamy luzować? Rezygnacja z zadań domowych, okrojenie podstaw programowych z poszczególnych przedmiotów, okrojenie liczby lektur, dyskusje nad zasadnością egzaminów ósmoklasisty i ocen z zachowania (lub ocen w ogóle). Zapytam ponownie, dla podkreślenia - co planujemy pozostawić bez zmian, byś miał powód do czepiania się mojego "obluzowania wszystkiego"?
Pełna zgoda.
Jednak inna definicja demokracji to "gwałt wiekszości na mniejszości".
Zwłaszcza, kiedy ta "większość" to na przykład 55%.
A jaki jest odsetek dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi wynikającymi z używanej tu neuroróżnorodności? Czy uzasadnia przemodelowywanie całego systemu, by te potrzeby realizować?
Konsultacje z nauczycielami-reforma podstawy programowej-nowe podręczniki. Taka jest kolejność jeśli chce się to zrobić dobrze. To pozwoli na zmianę w siatce godzin, zwiększenie ilości lekcji na programowo ważne zagadnienia. Czy ktoś zdaje sobie sprawę, że obecnie w IV klasie jest jedna godzina na wyjaśnienie i ćwiczenie każdego z podstawowych działań matematycznych?
A czym, dla ciebie, jest "normalnie" ? Tak jak za "dziada pradziada" ?
Pajdokracja nie jest odpowiedzią. "Król Maciusia I" Pani czytała?
"Normalnie" czyli grzecznie zachowujący się na lekcjach, nie przeszkadzający pozostałym dzieciom, nie gryzący ich i nie rzucający się na nich z pięściami pod byle pretekstem.
Swoją drogą mieliśmy kiedyś takiego w klasie - nie nazywało się to jeszcze neuroróżnorodnością czy innym eufemizmem, pewnego dnia zalazł za skórę o jednej osobie za dużo i dostał wpiernicz korekcyjny... i skończyło się błaznowanie w szkole.
dokładnie.
"Normalnosć" też ewoluuje z czasem, jednak
mniejszości agresywne nie powinny gwałcić chcących żyć normalnie.
ograniczenie władzy rodzicielskiej? to sowietach już grali
pajdokracja się marzy? widać, że nie czytali "Króla Maciusia"
OK, jakie zagrożenie zatem widzisz w tym, że również dziecko (np. od 13 roku życia) będzie mogło złożyć petycję, skargę lub wniosek w swojej sprawie, na który adresat będzie musiał odpowiedzieć tak jak dorosłemu?
13-stolatek ma się uczyć, a skargę, wniosek czy petycję może złożyć opiekunom prawnym
no chyba, że znosimy obowiązek alimentacyjny i niech sobie 13-stolatek radzi sam
Zastanawia mnie zawsze, dlaczego ludzie myślący w taki sposób ("ty, młody, masz się uczyć a decyzję o swoim życiu zostaw nam, bo my cię utrzymujemy") uważają, że to prowadzi do wychowania odpowiedzialnych ludzi, którzy będą umieli podejmować rozsądne decyzje. Jak można czegokolwiek od kogoś wymagać, skoro nie dało mu się szansy wcześniej tego nauczyć? To wcale nie jest reguła, że mądrość automatycznie przychodzi z wiekiem, niestety w większości przypadków wiek przychodzi sam...
"Jak można czegokolwiek od kogoś wymagać, skoro nie dało mu się szansy wcześniej tego nauczyć? " - czyli umiejętność podejmowania świadomych i dobrych decyzji kształcimy pozostawiając dzieci samych sobie, niech sobie decydują i eksperymentują? Ciekawe podejście.
OK, no to tu się radykalnie nie zgadzamy. Dziecko nie jest jakimś niewolnikiem, który ma się jedynie uczyć, a tak poza tym żadnych praw, bo przecież rodzice go utrzymują. To jest właśnie przemoc ekonomiczna w pigułce. Obowiązek alimentacyjny wynika z faktu, że dziecko nie jest w stanie, choćby chciało, się samodzielnie utrzymać, a nie jest "zapłatą" za pozbawienie dziecka elementarnych praw wynikających chociażby z Konwencji Praw Dziecka.
Nikt nie pisał o "pozostawianiu dzieci samych sobie", natomiast między pozostawianiem samemu sobie, a całkowitym ubezwłasnowolnieniem jest chyba jakieś pole do samodzielności.
Ma szanse się nauczyć przez przykład od rodziców.
Teraz pytanie jakie skargi i wnioski może mieć 13-stolatek? Ze starzy nie chcą mu kupić ajfona? Czy może nie chcą się zgodzić na powroty do domu po 22? Czy może, że karzą łazić do budy?
Co to znaczy przemoc ekonomiczna? Jakie decyzje może podejmować 13-stolatek?
Pajdokracja nigdy nie wychodziła na zdrowie i to szczególnie dzieciom.
Strasznie pogardliwe masz zdanie na temat dzieci. A na co się mogą skarżyć dzieci? Przykładowo: na to, że ma być budowany parking, a nie plac zabaw, na plan zajęć od 8:00 do 19:00 jednego dnia i od 11:00 do 13:00 drugiego dnia, na brak sprzętu dla drużyny sportowej. Mogą wnosić o udostępnienie informacji nt. budżetu szkoły, żeby sprawdzić czy dyrektorka mówiła prawdę, że nie będzie nowych koszulek dla szkolnej drużyny piłkarskiej, bo nie ma pieniędzy. Albo o udostępnienie informacji czy dyrektorka wnosiła do organu prowadzącego o zwiększenie środków na szkołę w tej sytuacji i ile razy takie pisma do urzędu gminy składała. Powiesz, że dzieci się na tym nie znają i w ogóle tego nie ogarniają? No właśnie! A dlaczego? Bo my, dorośli, nie dajemy im nawet szansy na zaznajomienie się z takimi sprawami. A rodzice nie zawsze dają dobry przykład i nie zawsze będą stać na straży interesów dziecka (tak, wiem, że z drugiej strony są też rodzice nadgorliwi - bez wątpienia).
Przemoc ekonomiczna to jest ubezwłasnowalnianie człowieka tylko dlatego, że jest zależny ekonomicznie od kogoś innego. A decyzje dziecko może podejmować takie czy np. chce uzyskać od kogoś informację publiczną, czy chce się na coś poskarżyć itp. Rozpatrywaniem tych skarg i wniosków zajmować się zaś powinny (dokładnie tak jak w przypadku dorosłych) kompetentne organy.