Wiosną likwidacja gimnazjów, na którą zdecydował się rząd, wymusiła na gminach ułożenie nowej sieci szkół.

Samorządy wytyczały więc nowe obwody, od których zależy, do jakiej szkoły chodzić będzie każdy z uczniów. Prezydenci, burmistrzowie i wójtowie dostali na to ledwie kilka tygodni – często nie mieli czasu, by przeprowadzić pogłębione konsultacje z rodzicami i nauczycielami. Ale nawet tam, gdzie udało się wypracować kompromis, nie oznaczało to końca problemów. Bo uchwały samorządów musiał zaakceptować podległy Ministerstwu Edukacji Narodowej kurator oświaty.

Teoretycznie kurator miał się zająć tylko techniczną stroną reformy – sprawdzić, czy plany gmin są zgodne z nowym prawem. W praktyce kuratoria w całej Polsce próbowały wymusić na samorządowcach rozwiązania, które uznały za lepsze. Kuratorzy oczekiwali przede wszystkim stworzenia większej liczby szkół podstawowych w miejsce gimnazjów.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Przepychanki na linii MEN wespół z kuratorami – samorządowcy to duże pieniądze obciążające budżet i obstrukcja w ustalaniu nowej sieci szkół. Ale to przede wszystkim utrzymywanie w zawieszeniu żywych zespołów złożonych z pracowników poszczególnych szkół. Jak ci pracownicy się czują, gdy często przez lata ciężko pracowali na prestiż swojej placówki, budowali swoje miejsca pracy, a teraz traktowani są niczym meble, które gdzieś trzeba przerzucić, dobrze nie wiadomo gdzie. Sąd zadecyduje czy na śmietnik, czy może pod inny adres, gdzie się przydadzą, albo nie...
    już oceniałe(a)ś
    3
    0