Wczoraj do Ministerstwa Skarbu Państwa wpłynął list od szwedzkiej spółki. Vattenfall powiadomił o wycofaniu oferty zakupu akcji GZE i warszawskich elektrociepłowni. Obie spółki już dawno są przezeń kontrolowane, ale skarb państwa miał jeszcze resztówki. Miały zostać sprzedane do końca roku za blisko 1,2 mld zł. Byłaby to największa transakcja prywatyzacyjna w tym roku. Nie będzie. - Powodem odwołania transakcji są działania Urzędu Regulacji Energetyki wspieranego przez rząd - mówi "Gazecie" Wahlborg. URE usiłuje za wszelką cenę utrzymać na niskim poziomie ceny prądu dla gospodarstw domowych (ceny dla firm są od stycznia 2008 r. całkowicie wolne). Kilka tygodni temu prezes URE Mariusz Swora ogłosił, że nie zaakceptuje cenników dla firm dostarczających prąd do domów, jeśli kupowały energię na rynku hurtowym po cenie wyższej niż 135 zł za megawatogodzinę. Cenniki mają być zatwierdzone w połowie stycznia. Tymczasem megawatogodzina kosztuje dziś na rynku powyżej 200 zł. - Decyzja URE tworzy chaos na rynku, z powodu niemożności podniesienia cen w styczniu będziemy mieli 30 mln zł strat - mówi Wahlborg. Teoretycznie straty na dostarczaniu prądu do domów Vattenfall mógłby sobie odbić, podwyższając jeszcze bardziej ceny dla firm. - Po pierwsze, uważam to za nieetyczne, a po drugie, to ryzykowna strategia, bo klientów przemysłowych mogliby wtedy przejąć inni sprzedawcy, którzy skupiają się wyłącznie na firmach i nie dostarczają prądu do domów - tłumaczy Wahlborg. Skarży się na niepewność. - Nie wiadomo, co się będzie działo. Posłowie opracowali projekt ustawy, który daje szefowi URE prawo rozwiązania każdej hurtowej umowy na dostawę prądu. Rząd chce mieć niskie ceny energii, ale takie działania to populizm, którego spodziewałbym się raczej w Wenezueli czy Mozambiku, a nie w Polsce - narzeka Wahlborg.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze