Całe pokolenie holenderskich nastolatków stało się celem mafii, które rekrutują ich do łatwego handlu narkotykami.
Gdyby ten reportaż miał ścieżkę dźwiękową, byłby to rap 16-letniego chłopca z jednej z tzw. trudnych dzielnic Amsterdamu. O dumie z przynależności. O lokalnej tożsamości. Ale nie tylko – także o bliznach po ciosach nożami i o przemocy, która każdego dnia zbiera żniwo na ich ulicach. Witamy w Holandii, która ma niewiele wspólnego z pocztówkowym wizerunkiem kraju rowerów i tulipanów.
„Jesteśmy spieprzonym pokoleniem", wykrzykuje raper Jeninhio, szerzej znany jako C6ster, którego teksty uderzają ładunkiem emocji kogoś, kto nie jest już dzieckiem, ale przecież w pełni dorosłym też jeszcze nie. Dopiero sypie mu się pierwszy wąs, jest jednym z tysięcy nastolatków z przedmieść holenderskich metropolii, o których walczą dwie siły: zorganizowana przestępczość, która kusi szybkim i łatwymi pieniędzmi, oraz szkoły i organizacje pozarządowe, które próbują zatrzymać ich po jaśniejszej stronie mocy, czyli prawa.
Towarzyszą mu Elaijah, który ma 15 lat, a już dwukrotnie został pchnięty nożem, i 13-letni Leonicio. Cała trójka nosi się podobnie: dresy, łańcuchy na szyjach, kaptury, wszystko ma sprawiać wrażenie ludzi, którzy widzieli już zbyt wiele w życiu, a czują, że muszą udawać, że widzieli jeszcze więcej. Przychodzą na spotkanie z kimś, kogo nazywają coachem. Ma na imię James, jest dorosłym, 29-letnim mężczyzną, który jednak potrafi mówić do nich w ich języku, m.in. dlatego że spędził swój okres dojrzewania w kolejnych zakładach poprawczych i więzieniach, zanim w końcu został pracownikiem socjalnym Adamas, organizacji próbującej wspierać nastolatków z trudnych dzielnic.
James jest przykładem wysiłków podejmowanych przez holenderskie państwo i społeczeństwo w celu ograniczenia dewastujących skutków decyzji, która przez wielu jest dziś uznawana za błąd: wprowadzenie w latach 70. tolerancji dla konsumpcji miękkich narkotyków, co jednak doprowadziło z czasem do poluzowania reguł i niekontrolowanego rozwoju rynku twardych narkotyków. Posiadanie niewielkich ilości narkotyków jest w Holandii legalne, ale już nie ich produkcja czy handel, który jednak – nie oglądając się na słabo egzekwowane prawo - dość szybko objął narkotyki syntetyczne, kokainę i heroinę.
Ten rynek rozkwitający równolegle z holenderską gospodarką jest obecnie powodem, dla którego Holandia jest uważana przez jej władze - od szefów policji po burmistrza Amsterdamu i ministra sprawiedliwości - a także przez 60 proc. obywateli, za „państwo narkotykowe", dokładnie w takim sensie, w jakim ten termin jest stosowany wobec niektórych krajów Ameryki Łacińskiej. Jak do tego doszło?
Według Europolu, połowa z ponad 820 zidentyfikowanych siatek przestępczych, które działają na naszym kontynencie, zajmuje się głównie handlem narkotykami. A spośród wszystkich zaangażowanych w ten biznes nacji najliczniejszą są Holendrzy.
Jedna z najsilniejszych sieci przestępczych, Mocro Maffia, rozprowadza po kraju tony kokainy i rozszerzyła już swoją działalność na m.in. Belgię i Hiszpanię. Jej struktura nie jest ułożona w formie piramidy, ale raczej rozkłada ryzyko na różne grupy, czasami konkurujące ze sobą, które na własną rękę korumpują kolejne instytucje. Szefowie Mocro Maffii zyskali już taką pewność siebie, że otwarcie grozili byłemu premierowi Markowi Rutte, a nawet 20-letniej księżniczce Amalii Orańskiej.
„Holandia ma duże porty i lotniska, rozbudowaną infrastrukturę finansową i logistyczną - to kraj najgęściej pokryty węzłami transportowymi, po prostu nowoczesny superhub, który umożliwia handel narkotykami na wielką skalę. Właśnie to stworzyło tu grunt dla przestępczości zorganizowanej" - mówi Yarin Eski, profesor na Vrije Universiteit Amsterdam, ekspert w tej dziedzinie.
Związana z Marokańczykami mieszkającymi w Beneluksie Mocro Maffia odpowiada za morderstwa, które wstrząsnęły krajem. Po aresztowaniu jej lidera, Ridouana Taghiego (w tym roku skazanego na dożywocie, po przeprowadzonym w tajnym miejscu największym procesie karnym w historii Holandii, w którym skazano w sumie 16 mafiozów), zabito m.in. brata chronionego świadka koronnego, jego prawnika i dziennikarza badającego sprawę. Mieszkańcy Amsterdamu musieli przyzwyczaić się do odciętych ludzkich głów podrzucanych przed coffee shopami, kontenerów morskich zamienionych w prawdziwe izby tortur, rozczłonkowanych zwłok, bomb podkładanych w całym kraju i laboratoriów narkotykowych ulokowanych w gospodarstwach rolnych i miejskich garażach.
Ale najbardziej szokujące było aresztowanie około 400 nieletnich zajmujących się rozprowadzaniem towaru i pobieraniem opłat w Rotterdamie - wszyscy przyznają, że ta liczba to tylko wierzchołek góry lodowej.
Dzieci-pracownicy, dzieci-żołnierze. To pewna nowość w biznesie, który dotąd wolał, aby cały łańcuch dystrybucji pozostawała w rękach dorosłych. Tymczasem w ciągu ostatnich kilku lat odkrył zalety wykorzystywania dzieci nawet w wieku 12-13 lat w zamian za łatwe – i skromne z punktu widzenia mafii - pieniądze. Proces rekrutacyjny wykorzystuje rodzinne relacje dorosłych członków. „Najpierw zapraszają dzieciaki do domów znajomych ze starszych roczników, oferują im darmowe zioło i gry wideo. Potem stopniowo zaczynają wykorzystywać do własnych celów: rozprowadzania towaru, dźgania nożami, bójek z konkurencją, a nawet podkładania bomb pod auta" - mówi jeden z pracowników socjalnych.
„Zwykle zmiana jest widoczna jak na dłoni: zaczynają nosić ubrania z metką Gucci, modniejsze modele butów, mają po dwa telefony komórkowe i nagle sporą gotówkę. Wtedy już wiesz, że zostali zwerbowani" - mówi Geke Kersten, dyrektorka szkoły Leerpark w Arnhem.
Ta armia ma swoich generałów ukrytych w cieniu i żerujących na dzieciach z sąsiedztwa, takich jak Elaijah, Leonicio i Jeninhio. Ta trójka to Holendrzy z surinamskimi korzeniami, ale przestępczość zorganizowana nie pomija żadnej grupy etnicznej. Jak gorzko przyznaje burmistrz Rotterdamu Ahmed Aboutaleb, w mafii integracja działa znacznie lepiej niż w społeczeństwie: „Widzę tu Albańczyków z włoskimi paszportami, mieszkańców Afryki Północnej przybywających z Hiszpanii, Turków, Brytyjczyków, Holendrów, Irlandczyków... Nasze miasto to idealny przykład współpracy między wszystkimi mafiami na świecie. Globalizacja doskonała".
Jest jednym z dwóch burmistrzów w Holandii, którzy wyróżnili się, próbując powstrzymać rekrutację dzieci przez mafie. Obaj urodzili się w Maroku i obaj są socjaldemokratami: 62-letni Aboutaleb został w 2009 r. pierwszym pochodzącym z Magrebu burmistrzem dużego europejskiego miasta, Rotterdamu, a 55-letni Ahmed Marcouch, były policjant, a obecnie burmistrz Arnhem, tak bardzo zaangażował się w politykę antymafijną, że zyskał w mediach przydomek „Szeryf".
Aboutaleb zmobilizował do współdziałania swoich odpowiedników z dużych miast portowych, takich jak Antwerpia i Hamburg, udał się także do kilku krajów Ameryki Łacińskiej, aby spróbować znaleźć wspólne rozwiązania wymierzone w przemyt narkotyków, oraz przewodzi inicjatywie Unii Europejskiej, która ma przeciwdziałać handlowi ludźmi już w krajach ich pochodzenia.
Marcouch z kolei wykorzystuje swoje doświadczenie z pracy na ulicach. „Kiedy byłem policjantem w Amsterdamie, łapaliśmy handlarzy w wieku od 23 do 25 lat, ale dziś widzimy, że za dużą część drobnego handlu odpowiadają dzieci w wieku 12 i 13 lat. Aby ich chronić, musimy prowadzić aktywną politykę represyjną, ale przede wszystkim inwestować w edukację, w poprawę wskaźników społeczno-ekonomicznych, bo to one sprawiają, że te dzieci trafiają na przestępczy rynek pracy" - mówi. „Gminy i państwa mają granice, ale przestępczość zorganizowana - nie, a jeśli nazywamy ją zorganizowaną, to dlatego, że jest ogarnięta znacznie bardziej niż nasz rząd w walce z przestępczością", mówi Marcouch. Właśnie dlatego postawił na zwiększenie ilości działających w mieście trenerów ulicznych i pracowników socjalnych w szkołach i dzielnicach. Ma to na celu poznanie nastrojów i trendów w okolicy od podszewki, aby zapobiegać i szybko reagować, gdy pojawią się pierwsze oznaki nietypowej aktywności przestępczej.
„Przez ostatnich 15 lat kolejne holenderskie rządy zaniedbywały ten problem, nie nadawano mu właściwego priorytetu", mówi Aboutaleb w budynku ratusza w Rotterdamie, liczącej ponad 600 tys. mieszkańców i tętniącej życiem metropolii, która rozwija się wokół największego portu morskiego w Europie. „Teraz widzę, że najbardziej narażeni na zły wpływ ludzie – młodzi z biednych dzielnic – są masowo rekrutowani przez przestępców do brudnej roboty. Dlatego się zmobilizowaliśmy".
Z okien jego biura widać port: ocean setek tysięcy kontenerów przybywających każdego dnia z całego świata, przewożonych przez ponad 3000 firm, które konkurują w porcie zatrudniającym ponad 100 tys. osób. Teren portu to labirynt na ponad 100 km kwadratowych u ujścia Renu i Mozy, dwóch największych dróg wodnych w Europie. Ten port, przez który non stop przepływają kontenery z całego świata, to najlepszy obraz globalizacji, na której oparte są dziś nasze gospodarki.
Władze portowe i służby celne cały czas kumulują informacje. Po to, by nie rozpraszać swoich skromnych sił na przypadkowe poszukiwania. Chcą wiedzieć, które kontenery otworzyć. Ale mafie mają swoje sposoby na przeciwdziałanie.
Wyjaśnia nam to urzędnik władz portu, który wolał pozostać anonimowy. „Mają dwa etapy podejścia: najpierw delikatnie, aby sprawdzić, czy w ogóle możesz być im przydatny. Jeśli zdecydują, że tak, dowiadują się, gdzie twoje dzieci chodzą do szkoły, kim jest twoja żona, twoi rodzice. Śledzą cię, typują odpowiedni moment, a w końcu nawiązują kontakt, mówiąc: wiemy, gdzie twoje dzieci grają w piłkę, gdzie mieszkają twoi rodzice i gdzie pracuje żona... To nie wystarcza, żeby cię złamać, więc za chwilę grożą ci bronią, a jednocześnie wkładają pieniądze do kieszeni i mówią: zrobisz coś dla mnie. Wtedy oczywiście możesz iść na policję - ale przecież wiesz, że oni wrócą".
Dyrektor urzędu celnego Peter Van Buijtenen mówi nam: „Kiedyś wracaliśmy do domów z pracy w mundurach. Metrem, pociągiem, rowerami. Teraz nie możemy już tego robić. Mówimy naszym urzędnikom: niech nikt nie wie, że tu pracujesz".
Władze portu w Rotterdamie rozwijają właśnie szkolenia pracowników, dzięki którym mają nie wpadać w pułapkę i nie dzielić się żadnymi informacjami z osobami postronnymi. To efekt masowych odejść pracowników, którzy pod rosnącą w ostatnich latach presją decydują się szukać pracy bez aż takiego ryzyka. Van Buijtenen, który pracuje w służbach celnych od 41 lat, właśnie doświadczył jednego z tych rozczarowań, które są tu powszechne: jego koleżanka z 35-letnim stażem została aresztowana za korupcję. Przekazywała mafii informacje, za nawet niezbyt duże pieniądze.
Bo ten interes, jak wiele innych, to zawsze jest kwestia informacji. Do ich zdobywania mafie wysyłają dzieci. A one nauczyły się także, jak dostać się do terminali i spędzić tam kilka dni, aż uda się zebrać i pogrupować rozproszone po kontenerach narkotyki. Nazywają to „pobytem w hotelu", ponieważ w specjalnie przystosowanym kontenerze mają jedzenie, napoje, materace, baterie, grzejniki, pochłaniacze wilgoci, odświeżacze powietrza, a nawet toalety.
Jesteśmy na pokładzie policyjnej łodzi patrolowej, którą zaalarmowało znalezienie torby z narzędziami do przepakowywania i konfekcjonowania ładunku narkotyków. Jej właściciele porzucili ją i tym razem udało im się uciec, ale ci oficerowie pamiętają, kiedy uratowali kilku chłopców uwięzionych w „kontenerowym hotelu", w którym kończył się tlen. „Sześciu nastolatków zatrzaśniętych - jak myślisz, do kogo zadzwonili? Do ludzi, którzy ich tam wysłali? Nie. Zadzwonili do nas. Byliśmy jedynymi, którzy mogli ich uratować przed uduszeniem się" - mówi Hans, jeden z funkcjonariuszy policji portowej.
Jego kolega, Danny, wyciąga termos z gorącą kawą, częstuje nas, a my jesteśmy wdzięczni, bo chłód przenika aż do kości. Obaj są morskimi weteranami, spędzili dekady w holenderskiej marynarce wojennej, pływali po całym świecie - a teraz pracują w policji portowej w Rotterdamie, próbującej przeszkadzać mafii, której tutejsze obroty – według burmistrza miasta – to ok. 200 mld dol. rocznie.
Jonathan Abrahamse, doświadczony detektyw rotterdamskiej policji, mówi: „Każdego dnia mamy tu jakieś morderstwo, strzelaninę, eksplozję. Mój zespół ma obecnie na warsztacie 75 zabójstw". To w większości efekt porachunków, głównie za długi, są też zabójstwa mające charakter przestrogi i zastraszania. „Za pomocą eksplozji małych bomb wysyłają wiadomość: wiemy, gdzie mieszkasz. Na miejscu eksplozji zwykle nie da się niczego od nikogo dowiedzieć, działa coś w rodzaju omerty" - mówi Abrahamse. „Dopiero gdy zdobędziemy telefon komórkowy ‘żołnierza’, robimy postępy. W tym [okoleniu bowiem wszystko jest rejestrowane. Zdjęcia dzieciaków dzierżących broń, pozujących z workami narkotyków większymi od nich samych, nagrania pełne absurdalnej pomocy. I nawet cały łańcuch dowodzenia, jak na dłoni.
Bo podkładający bombę musi również nagrać eksplozję. Policja zna nawet przypadki, w których zleceniodawca zmusił do zaaranżowania ponownej eksplozji, ponieważ nagranie pierwszej nie było wystarczającej jakości. Detektyw pokazuje nam telefon jednego z aresztowanych nastolatków: „Ten miał 16 tys. zdjęć broni palnej na swoim telefonie", mówi. Broń łatwo zdobyć, „wystarczy 500 euro i dwie godziny na Telegramie", mówi. To samo dotyczy bomb: „jedna to wydatek sześciu euro, materiał wybuchowy o nazwie kobra, który pochodzi z Belgii, i trochę benzyny".
Jakieś światełko w tunelu? Inspektor Abrahamse go nie dostrzega: „Pracuję tu od 10 lat i widzę, że jest coraz gorzej. Wydaje się, że politycy zaczynają rozumieć problem, ale nie jestem optymistą. Jest coraz więcej broni, a angażowane dzieci są coraz młodsze. Za dużo ekstremalnej przemocy. Ta sytuacja to porażka całego społeczeństwa.
Burmistrz Aboutaleb twierdzi, że istnieje co najmniej dziesięć ogniw w łańcuchu pomiędzy tymi dziećmi a szefami mafii narkotykowych. Jeśli nawet któreś z tych ogniw namierzamy, inni zaraz ich zastępują. „Przykro mi to mówić, ale wraz z mediami społecznościowymi weszliśmy w nową erę rozwoju świata przestępczego. Wielką nowością tego pokolenia jest to, że kusząca tzw. oferta pracy dociera do nich nad ranem w zaciszu ich własnych pokojów, podczas gdy ich rodzice - jeśli mają przejmujących się czymkolwiek rodziców – jeszcze śpią za ścianą.
Sierżant Reiners de Groen, który zajmuje się „przechwytywaniem" chłopców, którzy stają się celem grup mafijnych, wie wiele na ten temat: „Wykorzystują biedne dzieci, które często albo nie mają rodziców, albo mają kłopoty w szkole, albo wierzą, że to przez ich niskie IQ nie będą w stanie znaleźć żadnej innej pracy. Takie nastolatki są typowane do rekrutacji, perswazją lub siłą: wciągają ich do aut i grożą, że pozabijają ich bliskich, w ten sposób także zmuszają dziewczyny do prostytucji, ostatnio wykorzystują zwłaszcza najbardziej narażone na brak wsparcia sieci społecznej imigrantki z Ukrainy". Mówi o ofiarach tak zwanych kochanków, co jest kolejnym rosnącym zjawiskiem. Reiners jest jednym z najbardziej znanych policjantów w okolicy: chodzi do szkół i próbuje wyjaśniać młodym ludziom, dokąd mogą ich zaprowadzić te sposoby szybkiego zarabiania pieniędzy: w wersji optymistycznej – na lata do więzienia, w wersji realistycznej – do szybkiej i gwałtownej śmierci.
Saviera, jedna z charyzmatycznych aktywistek organizacji Adamas, wie wiele o tego typu prostytucji, która różni się od tej, którą świat kojarzy z amsterdamską dzielnicą czerwonych latarni – tej z branżowym związkiem zawodowym, ubezpieczeniami społecznymi itd. Podobnie jak James w przypadku chłopaków, Saviera stara się towarzyszyć dziewczętom, które przechodzą to, co ona sama w dzieciństwie. „Pochodzę z rodziny totalnie przemocowej. Żyłam na ulicy od ósmego roku życia, narkotyki zaczęłam brać niewiele później, zostałam po raz pierwszy zgwałcona, gdy miałam 14 lat" – wylicza Saviera, która teraz ma 26 lat i małe dziecko. „Moja własna historia uczy mnie, że trafiasz na ulicę często w poszukiwaniu tego, czego ci brakuje w tzw. domu. Chodzi o wrażenie, że komuś wreszcie na tobie zależy. Takie dziewczyny szybko stają się ofiarami swoich ‘kochanków’. Kiedy już się zakochają, a do tego są dostatecznie uzależnione od narkotyków, zrobią wszystko, o co zostaną poproszone. Właśnie z takimi dziewczynami pracuję. Próbuję być dla nich kimś w rodzaju starszej siostry, która może wysłuchać ich bez presji, z czasem zdobywać zaufanie i dawać przykład, przeprowadzać je przez bagno ulicy. Czasami się to udaje. Czasami nie".
Alper, Danny i Jermaine to z kolei street coachowie, pełną rolę swego rodzaju ulicznego patrolu, który stara się chronić dzieci przed przestępczością w Arnhem. Cała trójka przemierza okolicę ubrana tak samo jak obserwowane przez nich nastolatki i np. próbuje tłumić bójki, zanim przerodzą się w śmiertelne rozróby z pchnięciami nożem. „Tutaj pracujemy w porozumieniu ze szkołami, trenerami, władzami dzielnicy, pracownikami socjalnymi i policją – a cel jest jeden: zwiększyć bezpieczeństwo" - mówi Hans Jansen, który kieruje jedną z organizacji pracujących w projekcie Arnhem Safe Environment. Ale przede wszystkim wszyscy, którzy przy tym pracują, monitorują sieci społecznościowe. „Teraz wszystko zaczyna się tam. Wcześniej, żeby wejść w bagno, musiałeś wyjść na zewnątrz. Teraz wystarczy mieć zasięg i niefortunnych znajomych" - mówi Mustafa Amerizine z organizacji Am Support.
Do walki z kuszącą przestępczością wykorzystuje się sport, oferuje szkolenia i korepetycje, działa sieć specjalnych ofert legalnej pracy specjalnie dla nastolatków z grup ryzyka. „Chodzi o stworzenie pewnego rodzaju społeczności, w której tworzą się zdrowe więzi, a młodzi ludzie czują się bezpieczne, bo mają wsparcie grupy" - mówi Cem Sahiner, instruktor z Young Talents, organizacji z Rotterdamu, która angażuje setki dzieci w futbol czy zajęcia takie jak nauka fryzjerstwa.
Wysiłki są ogromne. Ale poczucie bezsilności jeszcze większe. „Narkobiznes wykorzystujący dzieci na ulicach podważa nasz system demokratyczny, nasze rządy prawa. Zakaża nasze instytucje, ponieważ dochodzi do normalizacji zażywania narkotyków" - uważa burmistrz Marcouh. Zaznacza, że debata na temat legalizacji jest mile widziana, pod warunkiem, że towarzyszyć jej będzie debata na temat odpowiedzialności konsumentów: „Kiedy ludzie kupują np. ubrania wykonane przez przymuszane do pracy dzieci, wszyscy wiedzą, że jest to nieetyczne. Wszyscy konsumenci narkotyków także wiedzą, że w każdym gramie ich imprezowej kokainy jest czyjaś krew. Chodzi o to, co robią z tą świadomością. Od tego zaczyna się walka ze zorganizowaną przestępczością".
tłum. Łukasz Grzymisławski
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
No to rzucam.
W życiu bym żadnego tego gooowna nie tknęła.
Skupiamy się na temacie dystrybucji.
Ale co z konsumentami?
Kto bierze?
I skąd ma forsę na branie i jak długo na tym braniu żyje.
Chciałoby się powiedzieć nie mój cyrk nie moje małpy.
Po co się martwić. Ale jak się holenderski rynek zatka to zaraz mi pod bramą na moim zadupiu dilerzy będą stać.
Rynek nie lubi pustki.
Dilerzy są tu dawno.
U nas mefka rządzi, koko drogie jest, ekskluzywne.
No ale co z tego komentarza wynika poza wyrażeniem przez autorkę poczucia wyższości? Tak, tacy są ludzie, ludzie lubią się bawić i tak samo jak piją czy palą będą też zawsze zainteresowani narkotykami.
wyrażenie wyższości? a może po prostu samodyscyplina? i świadomość ewentualnego rozwoju sytuacji, czyli tzw. myślenie strategiczne? też rzucam kamieniem.
Bardzo lubię kokainę. A ty co lubisz? Bo nie wierzę, że tylko czytanie poezji.
Też rzucam
Łupppp - właśnie rzuciłem kamieniem.
Wystawiasz sobie laurkę ignorantki.
I Ja
Po pierwsze to chcącemu nie dzieje się krzywda, jednak potrzebujemy edukacji i depenalizacji. Mamy legalny alkohol i co? Setki wypadków, śmierci, bójek, przemocy domowej i udajemy, że to taki fajnie społeczny narkotyk. Może i tak, ale tylko dla kogoś kto nie jadł MDMA, która należy do empatogenow i nie uzależnia - zachowując odpowiednie BPH, a do tego potrzeba edukacji. To tylko jeden z przykładów.
Strasznie głupi jesteś.
Zalegalizowanie trawy nic nie da, bo małolaty uważają, że ona jest dla przedszkolaków. Nastolatki teraz szukają czegoś mocniejszego, nieznanego.
Trawka kurczy mózg, no ale po co luzakowi mózg?
Wszyscy konsumenci awokado też mają (mam taką nadzieję) świadomość jak wyniszczający i brutalny to biznes. Wszyscy sprzedawcy alkoholu i tytoniu... Kucharze w fast-foodach.
Koka uprawiana w Afganistanie? Wiesz o czym piszesz czy tylko tak Ci się wydaje?
np. babunia nie chce przejść na drugą stronę ulicy, a tu nieletni dealer „Łaps!” i babunia przeprowadzona?
Na szczęście autor artykułu nie ukrywa, że to oni są źródłem problemu.
Szwedzi też już to wiedzą