Uwielbiam koty. W moim rodzinnym domu były, odkąd pamiętam. Pierwszy, miałem wtedy kilka lat, był Panti - duży, buro pręgowany kocur o, ujmijmy to nieco oględnie, wyjątkowo niesympatycznym charakterze. Miał specyficzne hobby: lubił się zaczajać, by znienacka zaatakować od tyłu zgięcie kolana, co bawiło tylko jego.
Drugiemu kotkowi nie zdążyliśmy nawet nadać imienia, żył u nas zaledwie dwa dni. Zgarnąłem go sprzed klatki, wychudzonego, zapchlonego i - jak się szybko okazało po wizycie u weterynarza - całkowicie wyniszczonego przez anemię. Umierał na poduszce obok mnie. Do dziś pocieszam się, że dane mu było odejść w cieple i bezpieczeństwie, a nie na mrozie (była zima) albo w pysku lisa. Pamiętam frustrującą bezradność tamtego wieczora. Być może właśnie wtedy pierwszy raz pomyślałem, że przyrodę da się kochać tylko chłodnym sercem.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Po pierwsze, i za zniknięciem ziaren i owadów, i za utrzymywaniem nienaturalnie dużej populacji kotów stoi człowiek. Pewnie dlatego ten artykuł jest kierowany do ludzi. Ale nijak to nie anuluje wpływu kota na środowisko naturalne. Prócz tego chyba lepiej wywodzić wnioski z szeroko zakrojonych nadań robionych przez naukowców, a nie jednostkowej obserwacji "swojego podwórka jak byłam mała".
Jest wprawnym zabójcą ptactwa. Imituje ptasie głosy!
Człowieka sprowadzono na polskie ziemie? A konkretnie jaki gatunek do tu przetransportował?
Gatunki migrują, to naturalne zjawisko. Bardzo powoli zmieniają zasięgi występowania, a równolegle do tego procesu otoczenie się do nich przystosowuje w miarę przesuwania granicy zasięgu.
Gatunek inwazyjny to nie gatunek "które wcześniej w tym miejscu nie było". Dziwi mnie liczba pozytywnych reakcji na te herezje - serio kilkudziesięciu osobom nie chce się sprawdzić definicji gatunku inwazyjnego? Przecież to góra 20 sekund.
Ale dla niechętnych sprawdzaniu przytoczę:
"Inwazyjne gatunki obce (IGO) to rośliny, zwierzęta, patogeny i inne organizmy, które nie są rodzime dla ekosystemów i mogą powodować szkody w środowisku lub gospodarce, lub też negatywnie oddziaływać na zdrowie człowieka."
Kot nie migrował stopniowo na te tereny, tylko został sprowadzony przez człowieka i wrzucony w ekosystem, który nie był na to przygotowany. Większym nawet problemem jest to, że kot do dzisiaj nie jest drapieżnikiem będącym częścią naszych ekosystemów - bo nie podlega normalnej regulacji liczebności drapieżnik-ofiara. Jest wspierany, karmiony, leczony przez człowieka. To dlatego jest w stanie tak negatywnie wpływać na naturalne środowisko - bo nie jest jego elementem. Jego miejsce jest w domu.
"kot niewychodzący to kot bezpieczny" - szczęśliwy szczęściem więźnia zamkniętego na dożywocie. Co Wy macie w głowach, że nazywacie to miłością do zwierząt. Jak nie masz go gdzie wypuszczać, to go nie kupuj, bo nie masz warunków. Pingwina też nie trzymasz w łazience.
Spotykam koty prowadzone na smyczy.
Bzdury. Wiele kotów wcale nie pragnie wychodzić, wystarcza im okno, albo siatkowany balkon. A na wolnożyjące czyhają nie tylko lisy, psy i samochody, ale też choroby, w tym FIV i białaczka. Na moim osiedlu w ostatnie lata zniknęły prawie wszystkie koty wychodzące. Zabił je, wiem od weterynarzy, właśnie FIV
Moja kotka, zaszczepiona i odrobaczona, wychodzi na smyczy. Ale nie każdego kota można tego nauczyć, nie każdy opiekun będzie miał cierpliwość do wysłuchiwanie głupich uwag, a sam spacer (jak i całe życie z kotem) to sztuka kompromisu.
"Moja kotka, zaszczepiona i odrobaczona, wychodzi na smyczy"
Jak na ironic, przepraszam, ironię, smycz nie uchroni Twojej kotki przed wirusami, w tym przed FIV i białaczką.
Z nami od pięciu lat mieszka tygrysek, Kuba, kotka z bialaczka chyba od urodzenia. Trzeci rok siedzi w domu, i mimo tego co jakiś czas dopada ją jakis wirus. Najczęściej kich, co skutkuje podawaniem antybiotyku przez dluższy okres.
Pytalem jej lekarza, jak to możliwe, że lapie wirusa nie wychodząc z domu.
Po prostu te wirusy są przynoszone z zewnątrz przez osoby dwunożne. Na odzieży, na butach, na torbie z zakupami. A Kuba musi wszystkich i wszystko na powitanie obwąchać.
PS. Pierwszy lekarz po stwierdzeniu blalaczki cztery lata temu chcial ja uśpić. Duzo nie brakowalo, a ja bym go uspił. Zmienilem lekarza, akurat w miasteczku otworzył gabinet młody lekarz i on się nią opiekuje od tego czasu. A były juz ataki nerek, czy wątroby rok temu. Mimo bialaczki Kuba jest bardzo żywa, wesoła, zaczepliwa i ciekawska. Odżywia się mlekiem 7,5% i mięsem z indyka. Żadnej konserwy, czy chrupek nie chwyci się. W koncu kot to drawpieżnik.
Smycz nie. Szczepienie tak.
Sądząc z emocjonalnego tonu twojej wypowiedzi, piszesz chyba z własnego doświadczenia. Z więzienia? Stąd ta projekcja?
Co nie zmienia faktu, że trzeba wolnożyjące i wiejskie mruczki sterylizować.
"opierają się chyba na obserwacji jednego kota, którego nikt nie karmił"
No, to faktycznie anuluje wyniki badań naukowych. "Włącz myślenie", czy jak tam brzmiało hasło, pod którym odrzucamy wyniki badań naukowych na rzecz własnych przemyśleń.
Sroki w grupie spokojnie sobie z kotem poradzą.
a Pan się ciagle czepia kotów.
Jakaś obsesja, czy co?
Nie można stawiać drapieżników będących elementami ekosystemów i w związku z tym podlegających naturalnej regulacji liczebności drapieżnik-ofiara, obok inwazyjnego gatunku, chronionego, karmionego i leczonego przez człowieka, który to gatunek przez to nie podlega procesom ekosystemowym zapewniającym równowagę pomiędzy drapieżnikami a ich ofiarami. Dlatego "sowy, inne, drapieżne ptaki, całe mnóstwo ssaków, gadów" nie są zagrożeniem dla ekosystemów, a koty i psy są. Nie wszystkie oczywiście, tylko te traktowane na zasadzie "a co to za problem, że kot sobie sikorkę złapie, przecież to drapieżnik" czy "a co za problem, że piesek zagryzie sarnę, przecież to drapieżnik". To są drapieżniki, ale nie stoją w tym samym szeregu co sowa w swoim naturalnym systemie.
Była zdechlakiem cudem uratowanym .