Fragment książki Adama Wajraka "Na Północ. Jak pokochałem Arktykę". Wydawnictwo Agora, premiera miała miejsce 19 listopada. Śródtytuły od redakcji
***
Pierwszy etap wędrówki, czyli podróż zodiakiem, pneumatyczną łodzią z zaburtowym silnikiem, był krótki. Z Isbjørnhamny, czyli Zatoki Białego Niedźwiedzia w fiordzie Hornsund na południu Spitsbergenu, nad którą znajduje się Polska Stacja Polarna, do przylądka zwanego Oceanografen trzeba przepłynąć mniej niż 4 kilometry. To kilkanaście minut. Mało, ale zawsze coś. Trochę bliżej celu. I, co ważne, nie musiałem iść przez lodowiec. Myślę, że właśnie dlatego chłopaki ze stacji [Polskiej Stacji Polarnej Hornsund - red.] podwiozły mnie ten kawałek łódką. W bazie bali się, że wrąbię się w jakąś szczelinę, ja zresztą też się tego bałem. Niby Lodowiec Hansa to nic specjalnego. Przynajmniej wtedy, w 1995 roku, nie był bardzo popękany, a większość szczelin znajdowała się przy czole, czyli tam, gdzie lodowiec schodził do morza. Tylko że ja nigdy w życiu nie szedłem przez żaden lodowiec. Absolutnie żaden. Nie miałem zielonego pojęcia, jak rozpoznać niebezpieczeństwo, jak poznać, gdzie są szczeliny. Pora roku też nie była najlepsza. To było już polarne lato, bo początek lipca, ale śnieg stopniał tylko częściowo, a to znaczyło, że mogę nie zobaczyć szczeliny i wleźć na śnieżny most wciąż łączący dwie krawędzie. Taki most, który jeszcze sobie wisi, ale który już nie jest w stanie utrzymać takiego ciężaru jak człowiek z plecakiem.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Kaj leziesz, bioły niedźwiydziu!