Siedział bezradny przy sklepie w Zbicznie (Kujawsko-Pomorskie). Wielu ludzi przechodziło obojętnie, aż wreszcie zainteresowała się nim jedna osoba. Kobieta zaczęła szukać pomocy – od weterynarza dostała namiar na Agnieszkę. Przywiozła jeżyka do Maćkowa i tu zaczęła się natychmiastowa akcja pomocowa: oględziny, ogrzanie, nawodnienie. Taka jest podstawowa procedura przy ratowaniu jeży.
- Zwierzątko było wyczerpane, ledwo żywe, odwodnione i zainfekowane larwami much. Podczas oględzin zobaczyłam larwy w uchu, za uchem mnóstwo muszych jaj. Jeżyk musiał być tam zraniony. Wtedy muchy atakują natychmiast, składają w ranie jaja i zwierzę, które osłabia się z godziny na godzinę, umiera powolną śmiercią w ogromnym cierpieniu. Rany jeżyka ze Zbiczna oczyściliśmy z jaj i larw. Tak zabezpieczone zwierzę mogło już spokojnie czekać na wizytę u weterynarza. Dzięki reakcji pani ze Zbiczna i jej prawidłowej postawie, czyli szukaniu od razu fachowej pomocy, jeża udało się uratować. Gdyby kobieta poczekała do następnego dnia, prawdopodobnie zwierzak by nie przeżył. Jeż przeszedł jeszcze kurację odpowiednimi lekami i powoli wyzdrowiał. Po całym zajściu została mu lekko skręcona głowa i tendencja do nienaturalnego biegania w kółko. Dziś już jest na wybiegu zewnętrznym, głowę ma jeszcze trochę skręconą, ale już raźno drepcze. Da radę - mówi Agnieszka i zaczyna opowieść o kolejnych pacjentach.
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze