Pewnie Państwo pomyśleli, że napiszę tu o rozliczeniach fatalnych rządów bezprawia PiS albo ściganiu Antoniego Macierewicza za manipulacje, sprzeniewierzenie publicznych pieniędzy i spotykanie się z tajemniczymi Rosjanami w czasach, gdy był szefem podkomisji smoleńskiej.
Otóż nie, choć to rzeczy bardzo ważne. Z coraz większym niepokojem czekam na wtorek 5 listopada, gdy odbędą się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. I, niestety, na możliwą wygraną Donalda Trumpa – mimo ogromnej determinacji kandydatki Demokratów Kamali Harris.
W cieniu ich starcia toczy się inne – pomiędzy kandydatami na wiceprezydentów. To też starcie dwóch Ameryk: otwartej i zamkniętej. Tim Walz, którego wybrała Harris, to kandydat ze snów feministek, J.D. Vance, kandydat Trumpa - z ich koszmarów. - U Vance’a ojcowska odpowiedzialność oznacza kontrolę, u Walza - opiekę. To są dwie różne rzeczy. Z Walzem łatwiej się identyfikować, bo to po prostu bardzo sympatyczny, równy gość. Fajnie byłoby mieć takiego tatę, brata czy wujka – tłumaczy „Wyborczej" dr hab. Elżbieta Korolczuk, socjolożka pracująca na Uniwersytecie Södertörn w Sztokholmie i w Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim.